zobaczyc, nalezalo przejechac jeszcze w gore dalszych kilkaset metrow. Byl dokladnie ukryty za drzewami.

– Jeszcze nie jest za pozno, zeby sie wycofac – rzekla Rachael.

– Niestety, juz jest za pozno – odparl Ben.

Kobieta przygryzla warge i posepnie pokiwala glowa. Nastepnie odbezpieczyla pistolet.

Za pomoca elektrycznego otwieracza Eric zdjal wieczko z duzej puszki minestrone firmy Progresso i nagle uswiadomil sobie, ze do jej podgrzania potrzebny mu bedzie garnek. Trzasl sie jednak z glodu tak straszliwie, ze nie mogl juz dluzej czekac – wypil zimna zupe wprost z opakowania, cisnal puszke za siebie i mimowolnie wytarl kapiace mu po brodzie resztki jedzenia. Nie trzymal w domku swiezych produktow, lecz tylko troche mrozonek i konserw. Otworzyl wiec teraz polkilogramowa puszke wolowego gulaszu Dinty Moore i zjadl go na zimno w takim tempie, ze omal sie nie udlawil.

Przezuwal mieso w szalonym uniesieniu radosci, a z rozrywania wiekszych kawalkow i siekania ich miedzy zebami czerpal tak dziwna, intensywna przyjemnosc, jakiej jeszcze nigdy w zyciu nie zaznal. Bylo to pierwotne, dzikie uniesienie; rozkoszowal sie nim, ale i czul trwoge.

Choc wolowina byla gotowana i wymagala jedynie podgrzania, choc nafaszerowano ja przyprawami i srodkami konserwujacymi, Eric wyweszyl w niej, resztki zapachu krwi. I mimo ze jej zawartosc w miesie byla minimalna, odbieral ten zapach jako silny, przytlaczajacy niemal odor, a zarazem przyprawiajace o drzenie calego ciala wyborne organiczne kadzidlo. Ogarniety podnieceniem, wdychal gleboko ten krwisty aromat, ktory draznil jego podniebienie niczym slodka ambrozja.

Kiedy skonczyl zimny gulasz, co zajelo mu tylko pare minut, otworzyl puszke chili i zjadl jej zawartosc jeszcze szybciej, potem zajal sie puszka rosolu z kluskami i dopiero wtedy poczul, ze pierwszy glod ustepuje. Odkrecil wieczko sloika z maslem orzechowym i zaczal wyjadac je palcami. Nie lubil slodyczy tak bardzo jak miesa, ale wiedzial, ze sa one dla niego dobre, bo zawieraja duzo skladnikow odzywczych, ktorych potrzebuje jego galopujaca przemiana materii. Jadl tak dlugo, az oproznil prawie caly sloik. Potem wyrzucil go i przez chwile stal w bezruchu, wyczerpany jedzeniem, i oddychal gleboko. Dziwny bezbolesny ogien wciaz palil jego wnetrze, ale glod w zasadzie ustapil.

Katem oka dostrzegl wuja Barry’ego Hampsteada, siedzacego przy stole kuchennym i usmiechajacego sie don. Tym razem jednak Eric nie zignorowal pojawienia sie ducha, lecz odwrocil sie w jego strone, po czym przyblizyl sie i spytal:

– Czego tu szukasz, skurwysynu? – Glos drzal mu nerwowo, czego do tej pory nie zauwazyl. – Z czego tak sie cieszysz, ty zboczencu? Spadaj stad!

I wuj Barry zaczal rozmywac sie w powietrzu, co w zasadzie nie powinno byc niczym nadzwyczajnym, jako ze chodzilo o zrodzona w zdegenerowanych komorkach mozgowych iluzje.

W ciemnosci za drzwiami do piwnicy, ktore Eric zostawil otwarte, zapewne wracajac na gore z aktami „Wildcard”, tanczyly nierzeczywiste plomienie, cieniste ognie. Patrzyl na nie przez chwile i tak jak ostatnim razem bal sie ich, nie wiedzac, jaka kryja tajemnice. Sukces, ktory osiagnal, odganiajac fantom wuja Barry’ego Hampsteada, osmielil go jednak na tyle, ze ruszyl w strone migajacych – czerwonych i srebrnych – ognikow, zdecydowany albo je rozpedzic, albo chociaz zobaczyc, co sie za nimi znajduje.

Nagle przypomnial sobie o fotelu przy oknie w salonie i warcie, ktora mial tam pelnic. Lancuch nieoczekiwanych wydarzen oderwal go od tego istotnego zadania: najpierw potworny bol glowy, potem zmiany, ktore obserwowal na twarzy, i swe makabryczne odbicie w lustrze, akta „Wildcard”, nagly skrecajacy glod, pojawienie sie wuja Barry’ego i teraz te falszywe ognie za drzwiami do piwnicy. Na zadnej z tych rzeczy nie mogl sie dluzej skoncentrowac. Ten ostatni dowod dysfunkcji mozgu sprawil, ze Eric wydobyl z siebie przeciagly krzyk rozpaczy.

Odwrocil sie i, kopiac po drodze pusta puszke po gulaszu wolowym Dinty Moore oraz opakowania po zupach, ruszyl przez kuchnie do salonu, do swego miejsca czuwania.

Crrrrr, crrrrr, crrrrr… Monotonne dla ludzkiego ucha, ale na pewno bogate w tresci dla owadow piesni cykad na jedna nute niosly sie przenikliwym, choc pustym echem przez wysoki las.

Ben stal przy wypozyczonym aucie i chowal do kieszeni dzinsow cztery dodatkowe naboje do karabinu oraz osiem zapasowych pociskow do combat magnum. Przez caly ten czas bacznie obserwowal otaczajace ich zarosla. Rachael wysypala wszystko z torebki i napelnila ja amunicja z trzech zakupionych uprzednio pudelek, po jednym dla kazdego rodzaju broni. Bylo to bez watpienia az nazbyt przezorne zaopatrzenie, ale Ben nie oponowal.

Karabin trzymal na ramieniu. Gdyby tylko zaszla taka potrzeba, mogl w ciagu sekundy podniesc lufe i strzelic.

Rachael trzymala w jednej dloni swoja trzydziestkedwojke, a w drugiej combat magnum. Chciala, zeby Ben niosl zarowno remingtona, jak i kaliber 357, ale on wolal bron, ktora potrafil sie lepiej poslugiwac.

Weszli do lasu na tyle daleko, by obejsc zamknieta brame i powrocic po jej drugiej stronie.

Przed nimi droga wznosila sie pod baldachimem z sosnowych konarow, otoczona rowami do odprowadzania wody, ktore w czasie jalowej wiosny i upalnego lata, a takze kilku suchych tygodni pory deszczowej straszyly martwota. Okolo dwustu metrow dalej lesny dukt skrecal w prawo i znikal z pola widzenia. Zgodnie z tym, co powiedziala Sarah Kiel, za zakretem trakt mial prowadzic juz prosto do domku Erica Lebena, oddalonego od tamtego miejsca o mniej wiecej kolejne dwiescie metrow.

– Czy myslisz, ze to bezpiecznie, zebysmy szli dalej droga, jakby nigdy nic? – szepnela Rachael, choc byli jeszcze na tyle daleko od domu, ze Eric nie uslyszalby ich, nawet gdyby mowili normalnie.

Ben zauwazyl, ze i on szepcze.

– Przynajmniej do zakretu wszystko bedzie dobrze. Tak dlugo, jak my go nie widzimy, on nie moze zobaczyc nas.

Rachael wciaz wygladala na niepewna.

– Zakladajac, ze on tam w ogole jest – dodal Benny.

– On tam na pewno jest – odparla.

– Moze.

– Na pewno! – przekonywala Rachael, wskazujac palcem delikatne slady opon samochodowych widoczne na piaszczystym dukcie.

Ben pokiwal glowa. Widzial to samo.

– On tam na nas czeka – dodala Rachael.

– Niekoniecznie.

– Czeka.

– Moze regeneruje sily.

– Nie.

– Musi dojsc do siebie.

– Nie, on jest juz gotow.

Zapewne i w tym wzgledzie miala racje. Ben czul to samo co ona: nadchodzace tarapaty. Dziwne, ale wlasnie teraz – choc stali oboje w cieniu drzew – prawie niewidoczna blizna na twarzy Rachael w miejscu, gdzie Eric trafil ja kiedys szklaneczka od whisky, stala sie bardzo wyrazna, o wiele wyrazniejsza niz w jaskrawym swietle dziennym. Benowi wydalo sie nawet, ze ona jasnieje, wyczuwajac bliska obecnosc jej „autora”, tak jak czlonki osoby cierpiacej na reumatyzm ostrzegaja ja o nadciaganiu burzy. Oczywiscie, to fantazja! Blizna nie byla teraz bardziej widoczna niz godzine temu. Zludzenie to wskazywalo jedynie, jak bardzo boi sie utracic Rachael.

Gdy jeszcze jechali samochodem, kolo jeziora Ben po raz kolejny probowal ja naklonic do pozostania w bezpiecznym miejscu i pozwolenia, by on sam zajal sie jej mezem. Sprzeciwila sie temu pomyslowi, zapewne dlatego, ze sama bala sie nie mniej utracic jego.

Ruszyli przed siebie.

Ben rozgladal sie nerwowo na boki z niemila swiadomoscia, ze gesto porosniete stoki, mroczne nawet w poludnie, daja niezliczone mozliwosci zaczajenia sie w bardzo bliskiej odleglosci.

Powietrze wypelnione bylo ciezkim zapachem zywicy sosnowej, swiezym i pociagajacym aromatem suchego igliwia i wonia butwiejacych pni.

Crrrrr, crrrrr, crrrrr…

Eric wyjal z szafy w sypialni swoja lornetke i zasiadl z nia w fotelu. Zaledwie pare minut pozniej, nim jeszcze jego nie w pelni sprawny mozg wyprodukowal nowa iluzje, dostrzegl jakis ruch na zakrecie prowadzacej do domku drogi. Ustawil ostrosc i choc w tamtym miejscu bylo duzo cieni, zobaczyl dwojke ludzi w najdrobniejszych szczegolach: Rachael i Shadwaya, tego sukinsyna, z ktorym sypiala.

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату