– Mysle, ze wie pan – powiedzial spokojnie Stone i spojrzal na Sharpa tak przenikliwie, ze wicedyrektor skrzywil twarz.

Po chwili opuscil wzrok na kartke papieru, gdzie podany byl dojazd do domku Erica Lebena, przeczytal i chrzaknal. Potem podniosl wzrok i oznajmil:

– Tego nam wlasnie bylo trzeba. Mysle, ze nie musimy juz rozmawiac ani z panska corka, ani z panem.

– Jest mi bardzo przyjemnie to slyszec – rzekl Stone. – Jutro wracamy do Kansas i nie chcialem, by ta sprawa ciagnela sie za nami.

I Stone usmiechnal sie. Ale do Peake’a, nie do Sharpa. Wicedyrektor DSA odwrocil sie gwaltownie i dumnym krokiem odszedl od nich. Peake odwzajemnil usmiech i podazyl za swym szefem.

23

W cieniu swierkow

Crrrrr, crrrrr, crrrrr, crrrrr… Poczatkowo glosne granie cykad podobalo sie Rachael, gdyz przypominalo jej szkolne wycieczki do parkow, za miasto oraz podroze autostopem, ktore odbywala w college’u. Wkrotce jednak ten przenikliwy spiew zaczal ja denerwowac. Nie lagodzily go ani zarosla, ani rozlozyste konary sosen. Kazda czasteczka chlodnego, suchego powietrza zdawala sie rozbrzmiewac tym przykrym dla ucha cykaniem. Juz po chwili gralo jej nawet w zebach i kosciach.

Jej reakcja byla czesciowo wynikiem naglego przekonania Bena, ze uslyszal w pobliskich zaroslach jakis obcy dzwiek. Zaczela w duchu przeklinac owady i modlic sie, by zamilkly, umozliwiajac jej wsluchanie sie w odglosy lasu i wylowienie trzasku galezi czy szelestu lisci, wywolanych jednak przejsciem czlowieka, a nie podmuchem wiatru.

Combat magnum trzymala w torebce, w dloni miala tylko swoja trzydziestkedwojke. Szybko bowiem zorientowala sie, ze druga reka bedzie jej potrzebna od odgarniania wysokich chwastow i galezi, zeby moc bezpiecznie wdrapywac sie po lesnym stoku i pokonywac co trudniejsze odcinki terenu. Przez moment zastanawiala sie, czyby jednak nie wyjac dodatkowej broni, ale szybko odrzucila te mysl, poniewaz odglos otwieranego zamka blyskawicznego moglby zdradzic ich polozenie kazdemu, kto ewentualnie zechcialby sie na nich zaczaic.

Ewentualnie… To tchorzliwy wykret. Przeciez tylko jeden czlowiek mogl na nich polowac – Eric.

Rachael i Benny szli dokladnie na poludnie wzdluz stoku, na ktorym wznosil sie dom Erica. Byli od niego oddaleni okolo kilkuset metrow, budynek to ukazywal sie ich oczom, to znikal, przysloniety zielenia. Uwazali, by drzewa, krzaki i skaly znajdowaly sie na linii laczacej ich sylwetki z duzym panoramicznym oknem. Okno to nieprzyjemnie kojarzylo sie kobiecie z monstrualnym, pustym oczodolem. Kiedy przeszli prawie trzydziesci metrow, oddalajac sie od siedziby Lebena, skrecili na wschod, pod gore. Bylo tu na tyle stromo, ze posuwali sie dwukrotnie wolniej niz poprzednio. Zamiar Bena polegal na tym, zeby obejsc budynek dookola i dostac sie do srodka od tylu. Ale gdy wspieli sie jakies sto metrow pod gore na wschod i trzydziesci z powrotem na polnoc, mezczyzna uslyszal jakis dzwiek, zatrzymal sie wiec i oparl o solidny, poltorametrowej srednicy, pien swierku. Pokrecil glowa i uniosl strzelbe.

Crrrrr, crrrrr, crrrr…

Nieprzerwanie spiewajacy chor cykad nie umilkl mimo ich obecnosci, a wiec i nie umilknie, by zdradzic obecnosc kogos innego. Jakby uzupelniajac go, rozlegl sie jeszcze szum wiatru. Najwyrazniej bryza, ktora zerwala sie prawie godzine temu, gdy wychodzili ze sklepu sportowego nad jeziorem, teraz przemieniala sie w potezny wicher. Co prawda miejsce, w ktorym sie znajdowali, osloniete bylo rozlozystymi koronami drzew i docieraly tu tylko slabe podmuchy, ale gorne partie lasu targane byly porywami wiatru, a gluche, zalobne zawodzenie przenikalo miedzy konarami.

Rachael trzymala sie blisko Bena, opierajac sie ramieniem o pien swierku, a chropowata kora drapala ja nawet przez bluzke.

Wydawalo jej sie, ze zastygli tak jak zakleci, przez dobry kwadrans nasluchujac i rozgladajac sie wokol, w rzeczywistosci jednak nie trwalo to dluzej niz minute. Potem Ben zaczal ostroznie kontynuowac wspinaczke, kierujac sie nieco w bok. Szli teraz po dnie suchego, prawie pozbawionego roslinnosci rowu odwadniajacego. Rzadko rozsiana, brazowa, ostra jak papier trawa draznila lydki Rachael. Musieli uwazac, by, nie nadepnac na jeden z wielu luzno lezacych tu kamieni, ktore naniosl wiosna topniejacy snieg. Posuwali sie jednak duzo szybciej niz wsrod zarosli. Jedyna przeszkode w wedrowce stanowily rosnace po obu stronach rowu krzaki. Niektore byly zielone, inne brazowe i suche, wszystkie jednak geste i zaslaniajace widok, tylko w kilku miejscach Rachael i Ben dostrzegli miedzy nimi przeswity. Kobieta byla niemal pewna, ze Eric wielkimi susami zbliza sie przez zarosla, by wreszcie gdzies sie na nich zaczaic. Otuchy dodawaly jej tylko wystepujace tu i owdzie splatane, kolczaste krzaki jezyn, ktore mogly powstrzymac ewentualnego napastnika przed atakiem od tej strony. Chociaz czy Eric – ktory powrocil do zycia po przejechaniu go przez ciezarowke – martwilby sie czyms tak banalnym jak kolce?

Przeszli zaledwie kilkanascie metrow, kiedy Ben znow zamarl w bezruchu, przykucnal i uniosl dubeltowke, jakby celowal do celu niewielkich rozmiarow.

Tym razem Rachael tez uslyszala ten dzwiek: uderzenie kamienia o kamien.

Crrrrr, crrrrr…

Ciche skrzypniecie, jakby czyjs but otarl sie o kamien.

Rachael rozejrzala sie na wszystkie strony, ale nie dostrzegla zadnego ruchu, ktory mozna by polaczyc z tymi dzwiekami.

Potem uslyszala, jak przez zarosla posuwa sie cos bardziej celowo, swiadomie, systematycznie. To nie moze byc wiatr, wiec moze… ktos?

I znow cisza.

Minelo dziesiec sekund, ale nic sie nie wydarzylo.

Dwadziescia sekund.

Benny tez sledzil okolice i juz nic w nim nie przypominalo zwodniczego image pod tytulem: „Jestem tylko zwyklym, przecietnym posrednikiem w obrocie nieruchomosciami”. Jego przyjemna, choc niczym nie wyrozniajaca sie twarz miala teraz przyciagajacy uwage wyraz. Intensywnosc koncentracji przydala ostrosci jego brwiom, kosciom policzkowym i szczece; intensywne wyczucie zagrozenia i zwierzeca determinacja, aby przezyc, uwidacznialy sie w spojrzeniu mezczyzny, jego rozszerzonych nozdrzach i w sposobie, w jaki cofnely sie w pozbawionym wesolosci, dzikim grymasie. Byl napiety jak do skoku, a wzrokiem przenikal kazdy szczegol w otaczajacym go lesie. Obserwujac go, Rachael mogla stwierdzic, ze jest niezwykle sprawny i szybki. W koncu zostal przyuczony do tego, by polowac i wiedziec, co robic, gdy samemu jest sie zwierzyna. Twierdzenie, ze w swym zyciu orientuje sie na przeszlosc, brzmialoby w tych warunkach falszywie albo jak wykret. Nie istnialy przeciez zadne watpliwosci, ze Benny ma niesamowita zdolnosc koncentrowania sie calkowicie i efektywnie na terazniejszosci, co wlasnie udowadnial.

Cykady.

Wiatr pod sklepieniem lasu.

Sporadyczne swiergotanie ptaka z oddali.

I nic poza tym.

Przynajmniej tu, w tym lesie, to oni mieli byc mysliwymi, ale nagle role sie chyba odwrocily. Ta nagla przemiana w zwierzyne zatrwozyla Rachael i sprawila jej zawod. Koniecznosc zachowania absolutnej ciszy szarpala jej nerwy, gdyz czula potrzebe, aby zaklac na cale gardlo, wrzasnac na Erica, rzucic mu wyzwanie. Chciala krzyczec.

Czterdziesci sekund.

Benny i Rachael znow podjeli ostrozna wspinaczke. Obeszli dookola dom Erica Lebena i znalezli sie na skraju lasu. Przez caly czas ktos obserwowal ich z ukrycia – lub przynajmniej tak im sie wydawalo. Od momentu wyjscia z rowu i skierowania sie przez zarosla na polnoc jeszcze szesc razy zatrzymywali sie, slyszac dzwieki nienaturalnego pochodzenia. Czasami trzask jakiejs galazki lub nie calkiem mozliwe do okreslenia skrobanie rozlegalo sie tak blisko, jak gdyby ich Nemezis byla tylko pare krokow za nimi. A jednak nie mogli nic dostrzec i szli dalej, kryjac sie w szkarlatnym cieniu drzew.

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату