– W poludniowej Kalifornii jestesmy spaleni. Boje sie, ze nie mielibysmy sie tu gdzie ukryc. Ale mozemy bryknac do Vegas. Mam tam jedno miejsce…
– Jakie miejsce?
– Jestem wlascicielem motelu na Tropicana Boulevard, w zachodniej czesci miasta.
– Robisz interesy w Vegas? Staroswiecki, konserwatywny Benny Shadway robi interesy w Vegas?
– Wprawdzie moja firma kilkakrotnie posredniczyla w kupnie i sprzedazy nieruchomosci na terenie Vegas, ale na razie trudno powiedziec, zebym robil tam jakies interesy. Motel kupilem dopiero przed dwoma tygodniami. Jak na tamtejsze standardy, jest to drobnica. Liczy tylko dwadziescia osiem pokoi i basen. Ma juz swoje lata, wiec wymaga remontu. Chce go przebudowac i powiekszyc. Planuje szescdziesiat pokoi i restauracje. Nie wylaczylem jeszcze pradu. Moje biuro jest wprawdzie w oplakanym stanie, ale jest tam lazienka, sa meble i telefon. Mozemy wiec ukryc sie tam, jesli zajdzie taka koniecznosc, i rozwazyc, co dalej. Albo czekac, az Eric zjawi sie gdzies publicznie i wywola sensacje, na ktora federalni beda juz musieli zareagowac. Zreszta dopoki nie mamy zadnego sladu Erica, wszystko, co mozemy zrobic, to tylko ukryc sie.
– Mam jechac do Vegas samochodem? – spytala Rachael.
– Tak byloby najlepiej. Jesli agenci maja rozkaz zrobic wszystko, by nas zlapac, a zwazywszy powage sprawy, na pewno otrzymali takie dyrektywy, to obstawili juz wszystkie wazniejsze lotniska. Mozesz pojechac droga stanowa wzdluz jeziora Silverwood, skrecic na miedzystanowa „pietnastke” i jeszcze dzis wieczorem byc w Vegas. Przyjade do ciebie w ciagu paru godzin.
– Ale jesli nakryja cie tu gliny…
– Jak zostane sam i nie bede musial troszczyc sie o ciebie, bez trudu zdolam im sie wymknac.
– Myslisz, ze wysla na te akcje same niezguly? – spytala z przekasem.
– Nie, po prostu wiem, ze jestem od nich lepiej wyszkolony.
– No coz, ale to bylo prawie pietnascie lat temu…
Benny usmiechnal sie lekko.
– Wojna… Dla mnie to bylo wczoraj…
Rachael nie mogla zaprzeczyc, ze Ben wciaz znajdowal sie w doskonalej formie fizycznej. Co on takiego jeszcze powiedzial…? Ze Wietnam nauczyl go byc czujnym, bo swiat moze nagle okazac sie zly i nieprzyjazny, kiedy najmniej sie tego spodziewamy.
– Rachael? – powiedzial, znow spogladajac na zegarek. Kobieta zrozumiala, ze – aby mogli przezyc i ulozyc sobie wspolnie zycie – istniala tylko jedna droga: musiala zrobic to, czego zadal od niej Ben.
– W porzadku – odparla. – W porzadku. Rozdzielimy sie. Ale boje sie, Benny. Chyba nie nadaje sie do takich przygod. Bardzo cie przepraszam, ale ja naprawde sie boje.
Zblizyl sie i pocalowal ja.
– Nie powinnas sie tego wstydzic. Tylko szalency nie odczuwaja strachu.
24
Doktor Easton Solberg byl umowiony na spotkanie z Juliem Verdadem i Reese’em Hagerstromem o pierwszej, ale spoznil sie ponad pietnascie minut. Obaj policjanci stali przed zamknietymi drzwiami pokoju naukowca i czekali. Wreszcie pojawil sie. Biegl z obledem w oczach przez szeroki korytarz, trzymajac pod pacha sterte ksiazek i skoroszytow, i bardziej przypominal dwudziestoletniego studenta, ktory spoznil sie na zajecia, niz szescdziesiecioletniego profesora.
Mial na sobie o rozmiar za duzy, pognieciony brazowy garnitur, niebieska koszule i krawat w pomaranczowo- zielone paski, ktory – zdaniem Julia – mogl byc sprzedawany wylacznie w sklepach z zartobliwymi upominkami. Mimo najlepszych checi nie mozna bylo nazwac Solberga eleganckim mezczyzna. W dodatku byl niski i krepy, a jego okragla jak ksiezyc w pelni twarz szpecily: cofniety podbrodek, maly plaski nos oraz ukryte za brudnymi okularami szparki niezbyt szeroko rozstawionych wodnistych szarych oczu. W porownaniu z nimi szerokie usta mezczyzny wydawaly sie wprost niestosowne.
Na korytarzu, zanim jeszcze weszli do pokoju profesora, naukowiec zaczal sie wylewnie usprawiedliwiac i – jakby zapominajac o trzymanych przez siebie materialach – wymieniac z policjantami usciski dloni. Skonczylo sie na tym, ze ksiazki upadly na podloge i Julio wraz z Reese’em musieli pomoc mu w ich zbieraniu.
W pokoju Solberga panowal straszliwy balagan. Kazda polke wypelnialy ksiazki i czasopisma naukowe, cale ich pryzmy walaly sie na podlodze, w rogach pomieszczenia, na wszystkich szafach, na kazdym wolnym kawalku przestrzeni. Na duzym biurku naukowca lezaly w nieladzie rozne teczki, fiszki i zolte wielkoformatowe notatniki. Profesor zgarnal z dwoch krzesel plik papierow, zeby goscie mogli usiasc, i ruszyl w strone swego biurka.
– Spojrzcie, panowie, na ten wspanialy widok! – powiedzial, zatrzymujac sie nagle i wygladajac przez okno, jakby po raz pierwszy w zyciu ujrzal, co kryje sie za sciana jego gabinetu.
Miasteczko uniwersyteckie w Irvine wzniesiono na rozleglym obszarze zyznych terenow okregu Orange. Bylo tu bardzo duzo drzew, trawnikow i klombow z kwiatami. Pokoj doktora Solberga znajdowal sie na pierwszym pietrze. Z okna widac bylo betonowa sciezke wijaca sie po starannie utrzymanym trawniku, wsrod przytlaczajacego intensywnoscia plomiennych barw kwiecia, i znikajaca w cieniu rozlozystych jacarand oraz eukaliptusow.
– Panowie, nalezymy do najszczesliwszych ludzi na ziemi, ze mozemy przebywac tutaj, w tej pieknej krainie, pod lagodnym niebem, gdzie kroluje dobrobyt i tolerancja. – Solberg podszedl do okna i otworzyl swe krotkie ramiona, jakby chcial objac cala poludniowa Kalifornie. – I te drzewa, wlasnie te drzewa! Tu, w miasteczku uniwersyteckim, wystepuje wiele cudownych gatunkow. Kocham drzewa, naprawde kocham drzewa. To moj konik: drzewa, studiowanie drzew i hodowla rzadkich gatunkow. To pozwala spojrzec z innej strony na biologie czlowieka oraz genetyke. Drzewa sa takie majestatyczne, takie imponujace. Drzewa wciaz daja nam owoce, piekno, cien, budulec, tlen – i nic nie biora w zamian. Gdybym wierzyl w reinkarnacje, modlilbym sie, zeby powrocic na ziemie jako drzewo. – Spojrzal na Julia i Reese’a. – A panowie? Nie sadzicie, panowie, ze to byloby wspaniale powrocic jako drzewo, zyc dlugim, majestatycznym zyciem debu albo olbrzymiego swierku, dajac z siebie rownie duzo co drzewo pomaranczowe czy jablon, rosnac w sile swych grubych konarow, po ktorych wspinac sie beda dzieci? – Nagle zamrugal oczami, zdziwiony wlasnym monologiem. – Ale oczywiscie panowie nie przyszli tu, zeby rozmawiac o drzewach i reinkarnacji, prawda? Musicie mi, panowie, wybaczyc, ale… No coz… ten widok… rozumiecie, panowie. Ten widok zahipnotyzowal mnie na chwile.
Mimo nieszczesliwej twarzy mopsa, zaniedbanego wygladu, widocznego golym okiem braku organizacji, a takze sklonnosci do spozniania sie, doktor Easton Solberg mial trzy cechy, ktore zdecydowanie swiadczyly na jego korzysc. Byly to: niezwykla inteligencja, milosc do zycia i optymizm. W swiecie prorokow zaglady, gdzie polowa elity intelektualnej oczekiwala juz z utesknieniem Armageddonu, Solberg podzialal na Julia jak balsam. Niemal od razu polubil profesora. Solberg wszedl za biurko, usiadl w wielkim skorzanym fotelu i prawie zniknal za gora papierow.
– Podczas rozmowy telefonicznej powiedzial pan, ze w zyciu Erica Lebena istniala ciemna strona, o ktorej odwazylby sie pan pomowic tylko osobiscie…
– I w najwiekszym zaufaniu – dodal Solberg. – Jezeli moje informacje okaza sie miec zwiazek z wasza sprawa, to zrozumiale, ze dostana sie do akt. Jesliby jednak byly nieistotne, oczekuje dyskrecji.
– Zapewniam pana, ze tak postapimy – rzekl Julio. – Ale, jak juz wczesniej powiedzialem, jest to szalenie wazne dochodzenie: chodzi o podwojne morderstwo oraz przecieki scisle tajnych dokumentow dotyczacych obronnosci kraju.
– Czy sugeruje pan, ze smierc Erica nie byla przypadkowa?
– Nie – odparl Julio. – To byl bez watpienia wypadek. Ale z nasza sprawa laczy sie jeszcze smierc innych osob. Co do szczegolow, nie wolno mi sie wypowiadac. Co wiecej, zanim sledztwo dobiegnie konca, moga byc nowe ofiary. Dlatego detektyw Hagerstrom i ja oczekujemy od pana wszechstronnej i niczym nie skrepowanej wspolpracy.
– Oczywiscie, oczywiscie – wymamrotal Solberg, chaotycznym ruchem tlustej raczki odpedzajac podejrzenie, ze moglby nie okazac sie pomocny. – I choc nie mam pewnosci, ze umyslowe problemy Erica maja zwiazek ze