niego ostroznie przez waska szpare. Poznala go i usmiechnela sie, aczkolwiek byl to bardziej usmiech odprezenia nerwowego anizeli radosci.
– Och, Benny, tak sie ciesze, ze to ty.
Zdjela metalowy lancuch i wpuscila go do srodka. Byla boso, w blekitnym, niedbale przewiazanym jedwabnym szlafroku. W rece trzymala pistolet.
– Po co ci to? – spytal zbity z tropu.
– Nie wiedzialam, kto dzwoni – powiedziala, zabezpieczajac bron i odkladajac ja na szafke przy lustrze.
Potem, spostrzeglszy zachmurzone czolo przyjaciela, zrozumiala, ze nie jest to wystarczajace wyjasnienie.
– Och, sama nie wiem. Mysle, ze… jestem roztrzesiona.
– Uslyszalem o Ericu w wiadomosciach radiowych. Kilka minut temu.
Wtulila sie w jego ramiona. Jej wlosy byly w niektorych miejscach wilgotne. Skora slodko pachniala jasminem, a oddech miala czekoladowy. Ben wiedzial, ze musiala przed chwila zazywac ulubionej, dlugiej i leniwej kapieli w wannie.
Przytulajac ja mocno, poczul, ze cala sie trzesie.
– Wiem z radia, ze bylas przy tym – powiedzial.
– Tak.
– Wspolczuje ci.
– To bylo straszne, Benny. – Przylgnela do niego. – Nigdy nie zapomne tego trzasku, gdy uderzyla go ciezarowka. Ani tego, jak lecial w powietrzu i upadl na chodnik.
Przeszedl ja gwaltowny dreszcz.
– Uspokoj sie – rzekl. – Nie musisz teraz o tym mowic.
– Musze – odparla. – Musze o tym mowic, jesli mam wyrzucic to wspomnienie z pamieci.
Ben ujal ja za podbrodek i zwrocil ku sobie sliczna buzie Rachael. Pocalowal ja raz, ale z czuloscia. Jej usta smakowaly czekolada.
– Dobrze – zgodzil sie. – Usiadzmy wiec w pokoju i opowiesz mi, co sie stalo.
– Zamknij drzwi na zamek – polecila Rachael.
– Nie ma potrzeby – odparl i zaczal wyprowadzac ja z przedpokoju.
Rachael zatrzymala sie i nie chciala isc dalej.
– Zamknij drzwi na zamek – powtorzyla.
Zaklopotany Ben cofnal sie i spelnil jej zyczenie. Kobieta wziela bron z szafki, by zabrac ja do pokoju.
Cos zlego wisialo w powietrzu, cos wiecej niz smierc Erica, ale Ben nie wiedzial co.
W salonie zaciagnieto wszystkie zaslony, panowal wiec w nim gleboki mrok. To bylo bardzo dziwne. Zwykle Rachael uwielbiala slonce i z rozkosza oddawala sie kapielom w jego cieplych promieniach, na podobienstwo kotki wygrzewajacej sie na parapecie. Ben nigdy, az do tej pory, nie widzial, zeby w domu Rachael byly zaciagniete zaslony.
– Nie odslaniaj okien – zazadala kobieta, gdy Ben zblizyl sie do nich.
Zapalila lampe, ktora rzucila delikatny pomaranczowy blask. Nastepnie usiadla na obitej brzoskwiniowa tkanina sofie. Salon urzadzony byl modnie – wszystko w odcieniach brzoskwiniowych, z bialo-granatowymi akcentami. Staly w nim mosiezne lampy i lawa ze szklanym blatem. Rachael, w swym blekitnym szlafroku, swietnie harmonizowala z wystrojem wnetrza.
Polozyla bron na stoliku przy lampie. Miala ja w zasiegu reki.
Ben zajrzal do lazienki i zabral stamtad reszte czekolady oraz szampana. Nastepnie poszedl do kuchni, skad wzial jeszcze jedna, dobrze schlodzona buteleczke szampana i kieliszek dla siebie.
Wreszcie usiadl kolo niej na sofie i wtedy Rachael powiedziala:
– Cos mi sie tu nie podoba. Mam na mysli czekolade i szampana. To wyglada jak oblewanie jego smierci.
– Biorac pod uwage, jak ten sukinsyn cie traktowal, oblewanie daloby sie usprawiedliwic.
Gwaltownie potrzasnela glowa.
– Nie. Czyjas smierc nigdy nie moze byc powodem do radosci. Niezaleznie od sytuacji, Benny. Nigdy.
Jednakze mimowolnie przebiegla opuszkami palcow po kilkucentymetrowej, bladej i cienkiej jak nitka, bliznie. Ledwo widoczna, znajdowala sie na prawym policzku Rachael i byla pamiatka po naglym wybuchu wscieklosci Erica. Zdarzylo sie to rok temu. Wtedy wlasnie zdecydowala, ze go opusci, aby juz nigdy nie mial okazji do wyrzadzenia jej krzywdy. Eric rzucil w nia tego feralnego dnia szklaneczka z whisky. Chybil, ale naczynie uderzylo o sciane, rozprysnelo sie, a ostry odlamek szkla ugodzil kobiete w twarz. Aby nie dopuscic do powstania widocznej blizny, lekarze musieli natychmiast zalozyc pietnascie mistrzowskich szwow. Dlatego wiadomosc o smierci meza musiala wywolac u niej uczucie ulgi, chocby tylko na poziomie podswiadomosci.
Zaczela opowiadac Benowi, czyniac raz po raz pauzy, by napic sie szampana, o porannym spotkaniu u adwokata Erica i o pozniejszej sprzeczce na ulicy, kiedy to maz chwycil ja mocno za ramie i stracil nad soba kontrole. Potem opisala wypadek i straszliwy wyglad zwlok, a wszystko w najdrobniejszych szczegolach, jak gdyby tylko w ten sposob mogla wyzwolic sie od tych krwawych obrazow. Nastepnie zaczela opowiadac o poczynionych przygotowaniach do pogrzebu i w miare uplywu czasu stopniowo uspokajaly sie jej drzace dlonie.
Ben usiadl blisko niej i patrzac na nia, polozyl reke na jej ramieniu. Co pewien czas delikatnie masowal jej kark lub glaskal ja po miedzianych wlosach.
– Trzydziesci milionow dolarow – podsumowala na koniec i pokrecila glowa, usmiechajac sie z gorzka ironia. Pragnela przeciez tak niewiele, a dostanie wszystko. – Ja naprawde nie chce tych pieniedzy – oznajmila. – Mam wielka ochote wydac je, a przynajmniej duza ich czesc.
– Sa twoje, mozesz wiec zrobic z nimi, co tylko zechcesz – odpowiedzial Ben. – Ale nie rob teraz nic, czego pozniej moglabys zalowac.
Rachael spuscila wzrok, zerkajac na trzymany oburacz kieliszek. Zmarszczyla brwi w zatroskaniu i powiedziala:
– Oczywiscie, Eric wscieklby sie, gdybym je wydala.
– Kto?!
– Eric – powtorzyla spokojnie.
Ben pomyslal, ze to dziwne, iz Rachael reaguje tak, jakby Eric zyl. Wytlumaczyl to sobie szokiem, ktory przezyla. Widocznie nie przyszla jeszcze do siebie.
– Poczekaj troche, az dostosujesz sie do nowych warunkow.
Rachael westchnela i kiwnela glowa.
– Ktora godzina?
Ben spojrzal na zegarek.
– Za dziesiec siodma.
– Po poludniu dzwonilam do roznych ludzi, informujac, co sie stalo i kiedy bedzie pogrzeb. Ale zostalo mi na liscie jeszcze trzydziesci albo czterdziesci nazwisk. Eric nie mial rodziny, jedynie kilku kuzynow. I ciotke, ktorej nienawidzil. Przyjaciol tez nie mial wielu. Nie byl czlowiekiem, ktoremu zalezalo na przyjazniach, nie potrafil ich zreszta nawiazywac. Jest jednak mnostwo ludzi, z ktorymi laczyly go interesy. Rozumiesz? Nie mam ochoty na te meczace rozmowy.
– W samochodzie mam telefon – powiedzial Ben. – Moge pomoc ci w kontaktowaniu sie z nimi. Wtedy pojdzie szybciej.
Usmiechnela sie delikatnie.
– Jak by to wygladalo? Przyjaciel wdowy dzwoniacy do pograzonych w smutku…
– Nie musze sie im przedstawiac. Moge powiedziec, ze jestem przyjacielem rodziny.
– No coz, skoro jego rodzina to tylko ja – rzekla Rachael – nie bedzie to klamstwem. Jestes moim najlepszym na swiecie przyjacielem, Benny.
– Wiecej niz przyjacielem.
– O, tak.
– Mam nadzieje, ze duzo wiecej.
– Tez mam taka nadzieje – odparla.
Pocalowala go lekko i przez chwile trzymala glowe na ramieniu mezczyzny.
Po dwudziestej trzydziesci dodzwonili sie do wszystkich znajomych i wspolpracownikow Erica. Wtedy tez Rachael ze zdziwieniem stwierdzila, ze jest glodna.