– Po takim dniu, po takich przezyciach… Czy nie jestem az nazbyt nieczula, skoro mam w takiej chwili apetyt?

– Alez skad! – uspokoil ja Ben. – Zycie toczy sie dalej, kochana. Zywi musza jesc. Zreszta, czytalem gdzies, ze towarzyszenie naglej i gwaltownej smierci wyzwala w czlowieku zwiekszony apetyt. Trwa to od kilku dni do kilku tygodni od chwili wypadku.

– Czlowiek udowadnia sobie w ten sposob, ze sam zyje.

– Cieszy sie z tego.

– Obawiam sie, ze nie przyrzadze ci nic cieplego – powiedziala. – Ale moge zrobic salatke. Ugotujemy jeszcze dwie porcje rigatori, a do tego otworzymy sloik sosu ragu.

– Iscie krolewska uczta!

Zabrala ze soba pistolet do kuchni i polozyla go na bufecie kolo kuchenki mikrofalowej.

Opuscila zaluzje w oknach wychodzacych na tyl domu, na pokryte bujna roslinnoscia obejscie. Ben lubil patrzec na znajdujace sie tam klomby azalii, bogato ulistnione krzewy wawrzynu oraz bezladnie splatane tropikalne pnacza o czerwonych i zoltych przylistkach, ktore calkowicie przykrywaly mur otaczajacy posiadlosc. Wyciagnal wiec reke w strone linki, chcac podniesc zaluzje.

– Prosze cie, nie rob tego – powiedziala Rachael. – Chce… miec swiety spokoj.

– Ale przeciez z zewnatrz nikt nie zajrzy do srodka. Obejscie jest ogrodzone murem, a furtka zamknieta.

– Prosze…

Zostawil wiec zaluzje opuszczone, tak jak sobie tego zyczyla.

– Czego sie boisz, Rachael?

– Boje? Nie, niczego sie nie boje.

– A bron?

– Mowilam ci, ze nie wiedzialam, kto stoi za drzwiami, a tyle juz dzisiaj przezylam…

– Teraz juz wiesz, ze to ja stalem za drzwiami.

– Tak.

– A do rozmowy ze mna bron nie jest ci potrzebna. Zeby trzymac mnie na dystans, wystarczy obietnica jednego albo dwoch pocalunkow.

Usmiechnela sie.

– Mysle, ze powinnam odlozyc ja na miejsce. Czy bardzo cie rozzloscilam?

– Nie, ale…

– Zaniose ja do sypialni, gdy tylko rigatori zacznie sie gotowac – obiecala, ale w jej glosie wyczuwalo sie bardziej gre na zwloke niz przyrzeczenie.

Zaintrygowany i nieco speszony Ben dyplomatycznie nie odezwal sie slowem.

Rachael postawila na gazie duzy garnek z woda. W tym czasie Benny przelozyl ze sloika do rondelka sos ragu. Nastepnie wspolnie pokroili zielona salate, seler, pomidory, cebule i czarne oliwki – skladniki salatki.

Pracujac rozmawiali, glownie o kuchni wloskiej. Rozmowa jakos sie nie kleila, zapewne dlatego, ze oboje za bardzo starali sie byc beztroscy i na sile odsunac mysli o smierci. Rachael, siekajac jarzyny, prawie caly czas wpatrywala sie tylko w nie, starajac sie skoncentrowac wylacznie na tej czynnosci. Kazdy kawalek selera kroila w kosteczki o jednakowych wymiarach, jak gdyby symetria byla najwazniejszym elementem dobrej salatki i podnosila jej smak.

Oczarowany jej uroda Benny spogladal na nia rownie czesto, jak ona patrzyla na to, co robi. Rachael zblizala sie do trzydziestki, ale wygladala na dwadziescia lat. Cechowala ja jednak elegancja i postawa wielkiej damy, zyjacej na tyle dlugo, by poznac wszelkie tajniki wdziecznego zachowania. Nigdy nie mial dosc patrzenia na nia, i nie chodzilo tu tylko o to, ze go podniecala. W jakis tajemniczy sposob, ktorego nie potrafil wyjasnic, jej widok dzialal na niego odprezajaco. Czul wtedy, ze wszystko ma sie ku dobremu, a on sam, po raz pierwszy w swym samotnym zyciu, jest pelnowartosciowym czlowiekiem, ktory moze jeszcze osiagnac trwale szczescie.

Powodowany naglym impulsem wyjal jej z reki noz, ktorym kroila pomidora, odlozyl go na bok i przyciagnal ja do siebie. Nastepnie objal Rachael mocno ramionami i pocalowal gleboko. Teraz jej delikatne usta nie smakowaly juz czekolada, lecz szampanem. Wciaz pachniala lekko olejkiem jasminowym, choc przez jego won przebijal zmyslowy aromat jej czystego ciala. Ben przesunal dlonia po ciele kobiety, kreslac ostry luk i zatrzymujac palce na lonie Rachael. Przez jedwabny szlafroczek czul jej prezne, mistrzowsko wyrzezbione cialo. Nie miala nic pod spodem. Cieple rece Bena zrobily sie gorace, a po chwili wprost zaczely go palic, gdy przez delikatna tkanine dotarl do niego zar jej talii.

Przylgnela do niego na moment w desperackim odruchu, jak gdyby byla rozbitkiem, a on tratwa ratunkowa na wzburzonym morzu. Palce wbila mocno w jego ramiona i kurczowo zacisnela, jej cialo bylo sztywne. Po jakims czasie odprezyla sie i jej dlonie rozpoczely wedrowke po plecach i ramionach Bena, badajac je i masujac. Potem szerzej otwarla usta. Ich pocalunek byl jeszcze bardziej zarliwy niz przedtem, a oddech przyspieszony.

Czul, jak pelne piersi kobiety napieraja na jego piers. Zaczal jeszcze wnikliwiej penetrowac zakamarki jej ciala, w przeswiadczeniu, ze i ona tego pragnie.

Zadzwonil telefon.

Ben uswiadomil sobie, ze kiedy skonczyli informowanie ludzi o smierci i pogrzebie Erica, zapomnieli przelaczyc telefon na automatyczna sekretarke. Na potwierdzenie tego faktu telefon zadzwonil ponownie, ostro i przerazliwie.

– Cholera! – zaklela Rachael, odsuwajac sie od mezczyzny.

– Ja odbiore.

– Pewnie jakis dziennikarz.

Ben podniosl sluchawke aparatu, ktory wisial na scianie w kuchni kolo lodowki. To nie byl dziennikarz, lecz Everett Kordell, koroner miasta Santa Ana. Dzwonil z kostnicy. Powstal pewien powazny problem, dlatego koniecznie chcial rozmawiac z pania Leben.

– Jestem przyjacielem rodziny – przedstawil sie Ben. – Odbieram wszystkie telefony do pani Leben.

– Ale ja musze rozmawiac z nia osobiscie – nalegal koroner. – To sprawa nie cierpiaca zwloki.

– Mysle, ze rozumie pan, iz pani Leben miala dzis bardzo ciezki dzien. Dlatego nie moze z panem rozmawiac. Bardzo mi przykro.

– Ale ona musi przyjechac do miasta – powiedzial placzliwie Kordell.

– Do miasta? To znaczy, do kostnicy? Teraz?

– Zgadza sie. I to natychmiast.

– Dlaczego?

Kordell zawahal sie. Potem wyjasnil:

– To bardzo zenujaca i niemila sprawa… Zapewniam pana, ze predzej czy pozniej wszystko sie wyjasni… Moze juz niedlugo… No coz, zniknely zwloki Erica Lebena.

Ben byl przekonany, ze sie przeslyszal.

– Zniknely?

– No… moze tylko gdzies sie zapodzialy – odrzekl nerwowo Everett Kordell.

– Moze?!

– A moze je… skradziono.

Ben uslyszal jeszcze kilka szczegolow, potem odwiesil sluchawke i wrocil do Rachael.

Kobieta obejmowala sie mocno ramionami, jak gdyby nagle zrobilo sie jej niezwykle zimno.

– Dzwonili z kostnicy?

Mezczyzna skinal glowa.

– Wyglada na to, ze ci cholerni nieudolni biurokraci zgubili cialo.

Rachael bardzo pobladla, a w jej oczach pojawil sie wyraz przesladowanego zwierzecia. Ale, o dziwo, elektryzujace wiadomosci nie wydawaly sie dla niej niespodzianka.

Ben mial dziwne wrazenie, iz Rachael czekala na ten telefon przez caly wieczor.

4

Tam gdzie przechowuja smierc
Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату