bedzie naprawione.

– Nie wiedzialem, ze na pustyni moze tak strasznie padac – powiedzial, odbierajac reszte.

– Bo w ogole to nie pada. Deszcz mamy tu trzy razy do roku. Ale jak juz przyjdzie burza, to czasami wyglada na to, ze Bog sie rozgniewal i znow zsyla na nas potop.

Skradziony merkur stal kilka krokow od wyjscia ze sklepu, ale w ciagu kilku sekund potrzebnych, by dobiec do niego, Benny przemokl do suchej nitki. W srodku otworzyl sobie cole, pociagnal duzy lyk, wsadzil puszke miedzy nogi, zdarl papierek z batona, wlaczyl silnik i ruszyl w kierunku autostrady.

Niezaleznie od tego, jak straszne byly warunki atmosferyczne, musial z najwieksza mozliwa predkoscia posuwac sie w strone Las Vegas; sto dziesiec – sto dwadziescia na godzine, a jak sie da, to jeszcze szybciej. Niewazne, ze na sliskiej nawierzchni prawdopodobienstwo utraty panowania nad samochodem bylo bardzo duze. Niemoznosc polaczenia sie z Whitem Gavisem nie pozostawila mu zadnego wyboru.

Kiedy zjezdzal wlasnie na „pietnastke”, samochod prychnal i zatrzasl sie, ale silnik nie zgasl. Jadac dalej na wschod i polnocny wschod w kierunku Nevady, Benny wsluchiwal sie uwaznie w jego prace i spogladal na tablice rozdzielcza, spodziewajac sie, ze zobaczy jakies ostrzegawcze swiatelko. Ale samochod jechal plynnie, zadne swiatelko sie nie zapalilo i nic nie wskazywalo, ze moga byc jakies klopoty. Benny odprezyl sie wiec, zaczal gryzc swoj baton i powoli przyspieszyl do stu dziesieciu na godzine, ostroznie sprawdzajac przyczepnosc auta do niebezpiecznie mokrej nawierzchni.

Anson Sharp obudzil sie juz i doprowadzil do porzadku. Byl wtorek, godzina dziewietnasta dziesiec. Za oknem padal ulewny deszcz, bebniac o dach i loskoczac w pobliskiej rynnie. Nie wychodzac z pokoju, Sharp zadzwonil po kolei do wszystkich swoich podwladnych rozmieszczonych w roznych miejscach poludniowej Kalifornii.

Od Dirka Cringera, agenta w centrum dowodzenia akcja na okreg Orange, dowiedzial sie, ze Julio Verdad i Reese Hagerstrom prawdopodobnie nie zastosowali sie do polecen i nadal prowadza sprawe Lebena. Sharp, dowiedziawszy sie juz poprzedniego dnia, ze obaj detektywi znani sa ze swej zacietosci i nieprzejednania w prowadzeniu nawet najbardziej beznadziejnych spraw, polecil, by do ich prywatnych samochodow przyczepiono „pluskwy”. Wyznaczyl tez kilku ludzi, ktorzy za pomoca aparatury elektronicznej mieli sledzic ich ruchy, nie wzbudzajac podejrzen. Wszystko to sie oplacilo, gdyz teraz Sharp dowiedzial sie, ze po poludniu obaj detektywi odwiedzili na UCI doktora Eastona Solberga, bylego wspolpracownika Lebena, a nastepnie spedzili pare godzin na obserwacji glownego biura firmy Shadway-Nieruchomosci w Tustin.

– Wypatrzyli naszych ludzi i zainstalowali sie kilkadziesiat metrow dalej – poinformowal Cringer – skad mogli obserwowac zarowno ich, jak i budynek.

– Pewnie mysleli, ze sa bardzo sprytni – powiedzial Sharp. – Kto tu kogo naprawde obserwowal…

– Potem pojechali za jedna z pracownic biura do jej domu. Kobieta nazywa sie Theodora Bertlesman.

– Juz ja przesluchiwalismy w sprawie Shadwaya, prawda?

– Tak, przesluchiwalismy kazdego pracownika biura. Ta Bertlesman specjalnie nam nie pomogla, chociaz i tak bardziej niz pozostali.

– Jak dlugo Verdad i Hagerstrom u niej siedzieli?

– Ponad dwadziescia minut.

– Zdaje sie, ze przed nimi byla bardziej otwarta. Czy wiesz, co mogla im powiedziec?

– Nie – odparl Cringer. – Mieszka na wzgorzach, wiec bylo bardzo trudno dopasowac mikrofon kierunkowy do ktoregos z okien. Zanim sie zainstalowalismy, juz wychodzili. Prosto od niej pojechali na lotnisko.

– Co?! – wykrzyknal zdumiony Sharp. – LAX? [11]

– Nie. Pojechali na John Wayne, lokalne lotnisko okregu Orange. Siedza tam teraz i czekaja na swoj lot.

– Jaki lot?! Dokad?!

– Do Vegas. Kupili bilety na najblizszy lot do Vegas. Ten o dwudziestej.

– Dlaczego do Vegas? – Sharp spytal bardziej siebie niz Cringera.

– Moze wreszcie dali sobie spokoj z ta sprawa, tak jak mieli przykazane, i teraz wybieraja sie na male wakacje.

– Na wakacje nie jedzie sie bez spakowania walizek. Sam powiedziales, ze na lotnisko udali sie prosto od tej kobiety. Chyba ze po drodze wstapili do domu, by szybko zabrac jakies rzeczy.

– Nie. Pojechali od razu na lotnisko – potwierdzil Cringer.

– Dobra. W porzadku – odrzekl Sharp, niespodziewanie podniecony. – Prawdopodobnie chca dotrzec do Shadwaya i Leben, zanim my to zrobimy, i maja powody przypuszczac, ze znajda ich w Las Vegas. – A jednak pojawila sie szansa, ze dopadnie Shadwaya. Tym razem sukinsyn sie nie wymknie. – Jesli sa jeszcze jakies wolne miejsca na ten rejs, to umiesc na pokladzie dwoch naszych ludzi.

– Tak jest.

– Tu, w Palm Springs, tez mam swoich agentow i gdy tylko bedziemy gotowi, rowniez udamy sie do Vegas. Chce byc na lotnisku wtedy, kiedy wyladuje samolot z Verdadem i Hagerstromem.

Sharp odlozyl sluchawke i po chwili zadzwonil do pokoju Jerry’ego Peake’a.

Na dworze zagrzmial piorun i przetoczyl sie, cichnac, z polnocy na poludnie wzdluz doliny Coachella.

Telefon odebral Peake. Glos mial belkotliwy.

– Juz prawie dziewietnasta trzydziesci – powiedzial Sharp. – Badz gotow do wymarszu za pietnascie minut.

– Co sie stalo?

– Lecimy za Shadwayem do Vegas i tym razem szczescie jest po naszej stronie.

Jednym z problemow zwiazanych z jazda kradzionym wozem jest niepewnosc co do jego stanu technicznego. W takich wypadkach nie pyta sie przeciez wlasciciela pojazdu, jak daleko sie nim zajedzie i na co trzeba uwazac. Po prostu jedzie sie i juz.

Skradziony merkur zepsul sie szescdziesiat kilometrow na wschod od Baker. Zaczal prychac, rzezic i podskakiwac, podobnie jak wczesniej przy zjezdzie na autostrade. Ale tym razem prychal tak dlugo, az zgasl silnik. Benny zjechal na pobocze i sprobowal ponownie uruchomic samochod. Bezskutecznie. Jedynym efektem jego prob moglo byc rozladowanie akumulatora, wiec ich zaprzestal. Przez chwile siedzial zrozpaczony, a deszcz walil o dach niczym ziarna grochu.

Ale poddawanie sie rozpaczy nie bylo w jego stylu. Juz wiec po kilku sekundach mial plan i – chocby pozniej okazal sie on zly – zaczal go realizowac.

Znowu wsunal za pas na plecach swoj combat magnum kaliber 357 i przykryl go wyciagnieta ze spodni koszula. Nie mogl wziac ze soba karabinu i bardzo tego zalowal.

Wlaczyl swiatla awaryjne i wysiadl na lejacy strumieniami deszcz. Na szczescie burza przesunela sie bardziej na wschod. Stanal w szarowce obok niesprawnego samochodu i dlonia oslonil oczy, by lepiej widziec. Patrzyl w kierunku zachodnim, skad nadjezdzal – sadzac po swiatlach – jakis samochod ciezarowy.

Na autostradzie miedzystanowej numer pietnascie wciaz panowal niewielki ruch. Kilku zawzietych graczy podrozowalo do swej mekki i nie zawrocilaby ich z drogi nawet bitwa na polach Armageddonu. Na razie jednak wiecej bylo ciezarowek. Benny zaczal machac rekami, chcac zatrzymac jakis pojazd, ale dwa auta osobowe i trzy ciezarowki minely go, nawet nie zwolniwszy. Przecinajac kolami przydrozne kaluze, wzniecaly kaskady wody, ktore spadaly na Bena, pogarszajac jego i tak zalosny wyglad.

Mniej wiecej dwie minuty pozniej pojawila sie jeszcze jedna wielka ciezarowka, obwieszona lampkami niczym choinka bozonarodzeniowa. Ben odetchnal z ulga, gdy jej kierowca zaczal hamowac na dlugo przed miejscem, gdzie stal merkur, po czym zatrzymal sie tuz obok.

Benny podbiegl do wielkiej kabiny i wspial sie do otwartej bocznej szyby, przez ktora wyjrzal wasaty mezczyzna o surowej twarzy.

– Zepsul mi sie – powiedzial Benny, przekrzykujac kakofonie wiatru i deszczu.

– Najblizszy warsztat ma pan w Baker! – odkrzyknal kierowca. – Niech pan przejdzie na druga strone autostrady i postara sie zlapac cos w tamta strone.

– Nie mam czasu na szukanie mechanika i czekanie, az naprawi tego grata! – odparl Ben. – Musze jak najszybciej dostac sie do Vegas. – Czekajac na okazje, wymyslil odpowiednie klamstwo. – Moja zona lezy tam w szpitalu, bardzo z nia zle, moze juz umiera…

– O Boze – powiedzial szofer. – W takim razie wsiadaj pan!

Ben obiegl kabine i otworzyl drzwi od strony pasazera, modlac sie, by jego wybawiciel mial zylke sportowa i nie zwazajac na pogode, wciskal pedal gazu do deski.

Jadac przez skapana w deszczu pustynie Mojave – a byl to juz ostatni odcinek drogi do Las Vegas – Rachael

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату