skurczyl sie jej ze strachu, ale wypelnial ja jeszcze inny bol. Wreszcie zdala sobie sprawe, ze tak boli strata
–
Matka pospieszyla w glab tunelu, az do miejsca, gdzie Chrissie nadepnela na sliska, gnijaca mase. Jasnosc swiecacych oczu najwyrazniej wiazala sie z bliskoscia ksiezyca, poniewaz teraz przygasly. Stwor spojrzal na martwe zwierze.
Przy wejsciu rozlegly sie uderzenia stop o podloze, gruchot kamieni, po czym odezwal sie inny glos, budzacy taka sama groze jak ten nalezacy do istoty pochylonej nad padlina. Stwor stojacy u wylotu rury zawolal:
–
–
–
–
Chrissie porazila mysl, ze zostawila odcisk buta w gnijacych resztkach.
–
Tucker. Ojciec zapewne szukal jej na lace lub w lesie.
Zjawy krecily sie bezustannie. Dziewczynka slyszala skrobanie o betonowe dno rury. Zdawalo sie, ze ogarnia je panika. Nie, nie panika, poniewaz w ich glosach nie pobrzmiewal zaden strach. Byli szalenczo pobudzeni, jakby silnik zamontowany w kazdym z nich pracowal na maksymalnych obrotach.
–
Stwor podobny do matki podniosl oczy znad zdechlego szopa i wpatrywal sie w czern tunelu prosto w Chrissie.
Nie widzisz mnie, modlila sie w myslach, jestem niewidzialna. Fosforyzujacy blask oczu istoty zmalal do dwoch punkcikow zmatowialego srebra.
Chrissie wstrzymala oddech.
Tucker powiedzial:
–
Odezwala sie zjawa-matka:
–
Rozmawiali jak dzikie zwierzeta, w magiczny sposob obdarzone umiejetnoscia prymitywnej mowy.
–
Chrissie trzesla sie jak osika, przerazona, ze slychac jej drzenie.
–
Chrissie zamarla.
–
Wycofali sie z tunelu i znikneli.
Dziewczynka odetchnela.
Po minucie niczym skrzat podreptala w glab szukajac po omacku bocznego korytarza. Pokonala co najmniej dwiescie jardow, az trafila na odnoge polowe mniejsza od glownego odplywu. Wsliznela sie tam na plecach nogami do przodu, nastepnie polozyla sie na boku. Tu zamierzala spedzic noc. Gdyby przesladowcy wrocili i mineli miejsce z cuchnacym szopem, ona bedzie znacznie dalej, wiec nawet w przeciagu nie powinni wyczuc jej obecnosci.
Uspokoila sie nieco, poniewaz nieudana proba wejscia w glab tunelu dowiodla, ze stwory nie posiadaja nadprzyrodzonych mocy. Byli nienaturalnie silni i szybcy, dziwni i przerazajacy, ale popelniali takze bledy. Uwierzyla, ze w dzien wydostanie sie z lasu i znajdzie pomoc, zanim ja zlapia.
14
Stojac przed restauracja Perezow Sam spojrzal na zegarek. Dopiero siodma trzydziesci.
Wyruszyl na spacer wzdluz Ocean Avenue, zbierajac sie na odwage, by zadzwonic do Scotta w Los Angeles. Perspektywa rozmowy z synem zafrapowala go na tyle, ze nie myslal juz o dziwnym zachowaniu gosci w knajpie.
Wszedl do budki telefonicznej obok stacji Shella na rogu Juniper Lane i Ocean Avenue. Posluzyl sie karta kredytowa, by uzyskac polaczenie miedzymiastowe z domem w Sherman Oaks.
Szesnastoletni Scott uwazal, ze moze zostawac w domu, gdy ojciec wyjezdzal w sprawach sluzbowych. Co prawda Sam wolalby, aby chlopiec mieszkal z ciotka Edna, ale syn postawil na swoim, robiac z zycia Edny istne pieklo.
Sam ciagle powtarzal Scottowi, zeby zamykal drzwi i okna, pamietal gdzie sa gasnice, wiedzial jak wydostac sie na zewnatrz podczas trzesienia ziemi lub innego nieszczescia. Nauczyl go tez poslugiwac sie bronia. Wedlug niego syn nie powinien jeszcze zostawac bez opieki, ale przynajmniej byl dobrze przygotowany na kazda ewentualnosc.
Telefon po drugiej stronie zadzwonil dziewiec razy. Sam chcial wlasnie odwiesic sluchawke z ulga, ze nie musi rozmawiac, gdy odezwal sie Scott.
– Halo.
– Tu ja, Scott, tata?
– No?
Wyla muzyka heavymetalowa. Syn prawdopodobnie siedzial w swoim pokoju przy stereo rozkreconym na caly regulator, az trzesly sie szyby w oknach.
– Mozesz to sciszyc? – spytal Sam.
– Ja cie slysze – wymamrotal Scott.
– Mozliwe, ale ja nie slysze ciebie.
– I tak nie mam nic do powiedzenia.
– Scisz, prosze – Sam zaakcentowal slowo „prosze”.
Scott rzucil sluchawke na nocny stolik. Ostry trzask sprawil Samowi bol. Chlopiec nieznacznie sciszyl muzyke.
– No? – odezwal sie.
– Jak leci?
– Okay.
– Wszystko w porzadku?
– A dlaczego nie?
– Po prostu pytam.
– Nie martw sie. Nie robie przyjecia, jesli o to ci chodzi – stwierdzil ponuro.
Sam policzyl do trzech, by opanowac sie. Gestniejaca mgla klebila sie na zewnatrz budki.
– Co slychac w szkole?
– Myslisz, ze nie bylem?
– Wcale nie.
– Nie ufasz mi?
– Ufam – sklamal.
– Sadzisz, ze wagarowalem.
– A nie?
– No.