– No wiec, jak bylo na lekcjach?

– Zabawnie. To samo stare gowno.

– Scott, prosilem cie, zebys nie uzywal takiego jezyka w rozmowie ze mna – Sam czul, ze wbrew woli wciaga sie w klotnie.

– Bardzo przepraszam. Ta sama stara nuda. – Scott powiedzial to tak, ze moglo odnosic sie do szkoly, jak i ojca.

– Tu jest bardzo ladnie – ciagnal Sam.

Chlopak nie odpowiedzial.

– Zalesione zbocza opadaja wprost do oceanu.

– Wiec?

Postepujac zgodnie z rada psychologa rodzinnego, z ktorym widywali sie razem z synem i oddzielnie, zacisnal zeby, policzyl znowu do trzech i sprobowal z innej strony.

– Jadles juz obiad?

– No.

– Odrobiles lekcje?

– Nic nie bylo zadane.

Sam zawahal sie, po czym milczal chwile. Psycholog, doktor Adamski, bylby dumny z jego tolerancji i opanowania.

W koncu odezwal sie:

– Co planujesz na wieczor?

– Wlasnie sluchalem muzyki.

Samowi wydawalo sie, ze muzyka heavymetalowa zle wplywala na chlopca, potegujac jego zgorzknienie. Ten monotonny, otepiajacy lomot pozbawiony melodii mogly skomponowac inteligentne maszyny dlugo po tym, jak z powierzchni ziemi zniknal ostatni czlowiek. Po jakims czasie Scott przestal interesowac sie ta muzyka na rzecz klasycznego U-2, ale zespol byl zbyt staromodny, totez wkrotce znow zafascynowal sie grupami heavy- metalowymi tym razem w wydaniu black, czyli wyznawcami satanizmu. Coraz bardziej zamykal sie w sobie, stajac sie zgorzknialym odludkiem. Sam najchetniej wyrzucilby te plyty do smieci, rozbiwszy je uprzednio na drobne kawalki, ale uznal to za absurdalne posuniecie. On tez mial szesnascie lat, gdy na scene wkroczyli Beatlesi i Rolling Stonesi, a rodzice rzucali gromy prorokujac, ze swoja muzyka doprowadza Sama i cale mlode pokolenie do zguby. Ale Sam jakos wyszedl na ludzi i teraz chcial okazac synowi wiecej tolerancji niz rodzice w stosunku do niego.

– No coz, chyba bede konczyl – powiedzial Sam.

Chlopiec milczal.

– W razie klopotow zadzwon do ciotki Edny.

– Dam sobie rade, nie potrzebuje jej pomocy.

– Ona cie kocha, Scott.

– No pewnie.

– To siostra twojej matki: pragnie cie kochac jak syna. Daj jej tylko szanse. – Cisza przedluzala sie, Sam odetchnal gleboko i dodal: – Ja tez cie kocham, Scott.

– Tak? Co to da? Czy sprawi, ze bede slodki jak cukierek?

– Nie.

– Bo nie zmienie sie.

– Po prostu stwierdzilem fakt.

Chlopiec najprawdopodobniej zacytowal jedna z ulubionych piosenek:

„Nic nie trwa wiecznie nawet milosc jest klamstwem narzedziem manipulacji nie ma Boga w niebie”.

Trzask.

Sam chwile sluchal sygnalu. Pieknie. Byl nie tyle sfrustrowany co wsciekly i chetnie wyladowalby sie udajac, ze niszczy kogos lub cos, co odebralo mu syna.

Az sciskalo go w dolku, gdyz naprawde kochal Scotta. Wyobcowanie chlopca niszczylo ojca.

Nie chcial jeszcze wracac do motelu. Nie czul sennosci, a perspektywa ogladania kiczow w telewizji byla nie do zniesienia.

Gdy otworzyl drzwi, do budki wpelzla mgla jakby wyciagajac go w nocna ciemnosc. Spacerowal godzine po ulicach Moonlight Cove. Zapuscil sie do dzielnicy willowej, gdzie nie bylo latarni, a drzewa i domy niby unosily sie we mgle.

Minal cztery przecznice na polnoc od Ocean Avenue. Szedl szybko, by wyladowac zlosc. Nagle uslyszal dziwny odglos krokow, czyzby ktos skradal sie? Z pewnoscia nie przypominaly zwyklego klap-klap-klap, charakterystycznego dla biegnacej osoby.

Rozejrzal sie wzdluz pograzonej w mroku ulicy.

Kroki ucichly.

Ksiezyc przyslanialy chmury, wiec swiatlo docieralo jedynie z okien willi rozsianych wsrod sosen i jalowcow po obu stronach ulicy. Te od dawna zamieszkala okolice cechowala niska zabudowa w stylu bawarskim, hiszpanskim i angielskim. Dwie posesje byly oswietlone niskimi lampami ogrodowymi, przy kilku innych znajdowaly sie latarnie umieszczone na koncu frontowych sciezek, ale mgla tlumila te wysepki swiatla. Nikogo nie zauwazyl na Iceberry Way. Zanim dotarl do nastepnej przecznicy, znow uslyszal pospieszne kroki. Odwrocil sie na piecie. Pusto. Tym razem dzwiek ucichl, jakby ktos zeskoczyl z chodnika na miekka ziemie i zniknal miedzy domami. Moze odglos docieral az z innej ulicy? Zimne powietrze i mgla wywolywaly takie akustyczne sztuczki.

Byl ostrozny, ale i zaintrygowany. Wszedl na trawnik i po chwili dojrzal przy narozniku domu cztery tajemnicze, nisko pochylone sylwetki na ugietych kolanach. Przebiegly trawnik, a ich fantastycznie wykrzywione cienie odbijaly sie w swietle lampy na bialej scianie willi. Przypadly do ziemi wsrod gestych krzewow, nim dostrzegl jakiekolwiek szczegoly.

Pewnie dzieciaki cos knuja, pomyslal.

Nie wiedzial, dlaczego jest taki przekonany, ze to dzieciaki. Moze dlatego, ze takie zachowanie po prostu nie pasowalo do doroslego. Pewnie chcialy wykrecic jakis numer nie lubianemu sasiadowi, albo szly za Samem. Instynktownie wyczuwal, ze jest sledzony.

Czy mlodociani przestepcy stanowili problem w tej malej miejscowosci?

W kazdym miescie bylo paru lobuzow. Ale w miasteczkach takich jak Moonlight Cove nie dzialaly gangi, nie dochodzilo do rozbojow i napadow z bronia w reku, rabunkow, kradziezy czy brutalnych morderstw. Nastolatki w malych miasteczkach mogli na rauszu za szybko prowadzic samochody, rozrabiac z dziewczynami, dokonywac prymitywnych wlaman, ale po ulicach nie krazyly bandy wyrostkow jak w duzych miastach.

Jednak Sam nie ufal tej czworce, ktora przycupnela wsrod paproci i azalii po drugiej stronie ulicy. Cos bylo nie w porzadku w Moonlight Cove i prawdopodobnie wiazalo sie z mlodocianymi przestepcami. Policja ukrywala prawde o kilku zgonach w ostatnich miesiacach. Moze kryla bezkarnych chlopakow z wplywowych rodzin? Sam nie bal sie ich. Wiedzial, ze poradzilby sobie z nimi i mial przy sobie swoja trzydziestkeosemke. Z przyjemnoscia dalby szczeniakom nauczke, lecz taka konfrontacja oznaczala tez spotkanie z lokalna policja, a wolal nie ujawniac sie dla dobra swej misji.

Dziwil sie, ze chuligani chca go zaatakowac w tej okolicy. Jednym okrzykiem zaalarmowalby mieszkancow, czego zreszta chcial uniknac. Stare powiedzenie, ze lepsza rozwaga niz odwaga, znakomicie sprawdzalo sie w jego sytuacji. Pewien, ze dzieciaki nie widza go, planowal wymknac sie z posesji i zgubic je.

Minal pospiesznie wille i wszedl na podworze, gdzie majaczaca we mgle i ciemnosciach hustawka wygladala jak gigantyczny pajak sunacy w jego strone. Przeskoczyl ogrodzenie, za ktorym ciagnela sie waska alejka z garazami. Zamierzal wrocic do centrum kierujac sie na poludnie, ale intuicyjnie wybral inna trase. Przebiegl

Вы читаете Polnoc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату