slodkich bzdurek. Albo tak wlasnie zachowywaliby sie dla kamuflazu. Bzdura, nie wtedy, gdy byli sami. Obcy przybysze we wlasnym gronie mowiliby pewnie o… planetach, ktore pladrowali, pogodzie na Marsie, cenie paliwa do latajacych spodkow i przepisach kulinarnych dotyczacych przyrzadzania istot ludzkich. Kto wie? Ale na pewno nie rozmawialiby tak, jak Ed z zona.

Ale z drugiej strony…

Moze kosmici uzewnetrzniali sie w Edzie i Sarze jedynie noca, a poniewaz nie czuli sie zbyt pewnie w rolach ludzi, udawali nawet wtedy, gdy byli sami. To jasne jak slonce, ze gdyby Chrissie ujawnila sie, wysuneliby ze swoich piersi macki i krabie szczypce, i zjedliby ja bez przypraw, albo zamrozili przytwierdzajac do specjalnej plyty, by zabrac ja i powiesic na scianie swej jaskini. Albo wyjeliby jej mozg i zamontowali na statku kosmicznym jako tani mechanizm kontrolny dla pokladowego automatu do kawy.

Podczas inwazji kosmitow trzeba wszystkich traktowac z najwyzsza ostroznoscia. Postanowila trzymac sie pierwotnego planu.

Plastikowe worki z nawozem, mierzwa i przyneta na slimaki, zwalone po obu stronach kryjowki, chronily ja przed deszczem. Ale gorna warstwa materialu przemokla. Chrissie bylo wzglednie sucho i cieplo na poczatku drogi, lecz teraz ubranie zwilzyla woda o zapachu trawy i dziewczynka zmarzla na kosc.

Co chwile patrzyla na droge. Gdy skrecili z szosy w Ocean Avenue, wysunela sie spod workow.

W kabinie z tylu bylo okienko, wiec panstwo Eulane mogli ja zauwazyc, ale musiala przygotowac sie do skoku przy kosciele Matki Bozej Milosierdzia.

Na czworakach przeciskala sie miedzy materialami i narzedziami ogrodniczymi. Przycupnela przy klapie drzaca i bezbronna w strugach deszczu.

Przecieli Shasta Way, pierwsze skrzyzowanie na obrzezach miasta i skierowali sie ku centrum handlowemu przy Ocean Avenue. Od kosciola dzielily ich bodaj cztery przecznice.

Chrissie zadziwily opustoszale chodniki i jezdnie. Spojrzala na zegarek. Siodma trzydziesci. Niemozliwe, zeby wszyscy o tej porze spali. A moze po prostu nie wychodzili na taki deszcz.

Istniala jeszcze jedna mozliwosc: kosmici opanowali tak duza czesc populacji, ze juz nie udawali, iz zycie toczy sie normalnie. Do calkowitego podboju pozostaly tylko godziny, wiec za wszelka cene chcieli odszukac tych, ktorych jeszcze nie opetali. To bylo zbyt przerazajace, by dluzej o tym myslec.

Gdy od kosciola dzielila ich tylko jedna przecznica, Chrissie przerzucila nogi na zewnatrz opierajac je o zderzak. Caly czas kurczowo trzymala sie klapy. Widziala karki panstwa Eulane przez okienko w tylnej scianie kabiny. Zauwazyliby ja, odwracajac sie badz zerkajac w lusterko.

Bala sie, ze jakis przechodzien ja dostrzeze i krzyknie:

– Hej, ty, na tej ciezarowce, zwariowalas czy co? Ale nikt nie chodzil po ulicach i spokojnie dojechala do skrzyzowania.

Hamulce zapiszczaly, gdy pan Eulane zwolnil przed znakiem stopu.

Woz zatrzymal sie i Chrissie puscila klape.

Ogrodnik skrecil w lewo, do szkoly podstawowej przy Palomino, gdzie pracowala Sara. Chrissie tez wysiadlaby i poszla do szostej klasy w normalny czwartkowy poranek.

Pognala przez skrzyzowanie wpadajac w strumien brudnej wody przy krawezniku i dalej schody prowadzace do wrot kosciola. Dostala az wypiekow na twarzy z emocji, ze wbrew wszelkim przeciwnosciom dotarla do sanktuarium.

Z reka na ozdobnej mosieznej klamce przy rzezbionych, debowych drzwiach, zerknela na ulice. Okna sklepow, biur i mieszkan przypominaly oczy zaatakowane katarakta.

Mniejsze drzewa uginaly sie pod naporem silnego wiatru, a wieksze drzaly i byl to jedyny widoczny ruch na ulicy oprocz zacinajacego deszczu. Wicher momentami tworzyl z ulewy potezne leje wody, toczac je po Ocean Avenue. Zamknawszy oczy moglaby uwierzyc, nie zwracajac oczywiscie uwagi na chlod, ze znajduje sie w pustynnym miescie-widmie, w ktorym diabelskie tumany kurzu wiruja po nawiedzonych ulicach.

Na rogu, nie opodal kosciola, przed znakiem stopu zatrzymal sie radiowoz, w ktorym siedzialo dwoch mezczyzn. Zaden nie patrzyl w jej strone.

Juz wczesniej podejrzewala, ze policji nie mozna ufac. Pchnela drzwi i szybko wsliznela sie do srodka.

W przedsionku wylozonym debowym drzewem odetchnela gleboko zapachem mirry i ziol. Poczula sie bezpieczna. Weszla do nawy pod lukowatym sklepieniem, zanurzyla palce w marmurowej chrzcielnicy ze swiecona woda i ruszyla do lawki.

Uklekla, ponownie przezegnala sie i usiadla.

Z ubrania sciekaly strugi wody na lawke, ale nic nie mogla na to poradzic.

Wlasnie odprawiano msze. Oprocz niej modlilo sie tylko dwoje wiernych, co zakrawalo na kpine. Z rodzicami zawsze chodzila na niedzielne nabozenstwa. Tylko raz wiele lat temu zabrali ja w dzien powszedni, wiec nie wiedziala, czy na codziennych mszach w ogole zjawia sie wiecej wiernych. Podejrzewala jednak, ze to obecnosc w Moonlight Cove kosmitow lub diablow, niewazne, wyploszyla ludzi z kosciola. Bez watpienia przybysze nie wierzyli w zadnego Boga, albo, co gorsza, uznawali jakies ciemne bostwo o imieniu Yahgag czy Scogblatt.

Ze zdziwieniem stwierdzila, ze msze celebruje mlody ksiadz O’Brien przyslany z archidiecezji w sierpniu.

Na imie mial Tom i za przykladem proboszcza nalegal, by parafianie nazywali go ojcem Tomem. Byl mily i madry, choc nie dorownywal oczywiscie ojcu Castelli. Chrissie nie smiala zwracac sie do niego po imieniu, podobnie jak do wielebnego Castelli. Rownie dobrze moglaby nazywac papieza Johnym. Rodzice pochwalali te zmiany w kosciele, ona natomiast zalowala, ze nie urodzila sie i nie wychowala w czasach, gdy msze odprawiano po lacinie z naleznym dostojenstwem i powaga, a takie zwyczajne gesty jak „znak pokoju” przekazywany przez wiernych, byly nie do pomyslenia. Podczas wakacji raz poszla na uroczysta msze do katedry w San Francisco, odprawiana po lacinie, zgodnie z dawna liturgia, i wpadla w zachwyt. Produkowanie ponaddzwiekowych samolotow, kolorowej telewizji, ratowanie zycia dzieki postepowi w medycynie, zamiana tych nieporecznych starych plyt gramofonowych na kompaktowe – wszystkie te unowoczesnienia byly pozadane i dobre. Ale pewnych rzeczy w zyciu nie powinno sie zmieniac, poniewaz wlasnie za te niezmiennosc kochalo sie je. Jesli egzystowalo sie w swiecie nieustannych zmian we wszystkim, to gdzie posrod tego halasu i wrzawy poszukiwac stabilnosci, miejsca zgody, ciszy i spokoju. Ta prawda wydawala sie Chrissie tak oczywista, ze nie rozumiala, dlaczego dorosli tego nie pojmuja. Czasem byli naprawde tepi.

Modlila sie tylko kilka minut, proszac Blogoslawiona Dziewice o wstawiennictwo, po czym upewnila sie, ze ojciec Castelli nie siedzi w lawce jak zwykly wierny, co czasem czynil, ani w zadnym z konfesjonalow. Nastepnie wstala, przyklekla, przezegnala sie i wrocila do przedsionka, gdzie zarowki w ksztalcie swiec migotaly niewyraznie w bursztynowych szklanych kloszach. Uchyliwszy drzwi wejsciowe zerknela na zalana deszczem ulice. Wlasnie kolejny woz policyjny sunal w dol Ocean Avenue. Funkcjonariusz najwyrazniej szukal kogos.

Na rogu w poblizu kosciola minal go inny samochod, ktory nadjechal z dolu od morza. Nie radiowoz, ale niebieski chevrolet. Dwaj mezczyzni zza szyb rowniez uwaznie obserwowali okolice, wypatrujac czegos w deszczu. I chociaz ludzie w samochodach nie pomachali do siebie ani nie przekazali sobie zadnych sygnalow, Chrissie wyczula, ze uczestnicza w tym samym poscigu. Policjanci wraz z cywilami tropili cos, albo kogos.

Mnie, pomyslala.

Szukali jej, poniewaz wiedziala zbyt duzo. Wczoraj rano w korytarzu na pietrze ujrzala w rodzicach obcych przybyszy i teraz stanowila jedyna przeszkode na drodze do calkowitego podboju swiata. A moze dlatego, ze smakowalaby dobrze, ugotowana z jakimis marsjanskimi ziemniakami.

Nie miala watpliwosci, ze kosmici opetuja niektorych ludzi, ale i zadnych dowodow na to, ze rowniez ich zjadaja. Jednak wierzyla, ze gdzies, wlasnie teraz posilaja sie cialem ludzkim. Po prostu czula to.

Gdy patrole zniknely, pchnela drzwi kilka cali i rozejrzala sie wokol. Upewniwszy sie ostatecznie, ze nie ma ani samochodow, ani pieszych, zadowolona pomknela w kierunku wschodniego naroznika kosciola, skrecila i popedzila wzdluz kosciola na plebanie.

Jednopietrowy murowany budynek z ozdobnymi rzezbami z granitu nad oknami i gankiem pomalowanym na bialo, z fryzowanym daszkiem, prezentowal sie jak przystalo na siedzibe proboszcza. Stare platanowce rosnace wzdluz chodnika chronily przed deszczem, ale Chrissie i tak juz przemokla. W koncu dotarla do ganku i podeszla do drzwi.

Juz chciala przycisnac dzwonek, ale zawahala sie. Bala sie, ze moze znalezc sie wsrod kosmitow. Bylo to malo prawdopodobne, lecz mozliwe. Pomyslala tez, ze ojciec O’Brien odprawia msze, by starszy, zmeczony ksiadz zdrzemnal sie nieco, a nie chcialaby go budzic, gdyby faktycznie tak bylo.

Вы читаете Polnoc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату