dwa pociski trafily Indianina, a jeden rozerwal mu gardlo.
Upadl ciezko na podloge. Noz potoczyl po wykladzinie. Tommy przysunal noga ostrze do ciala, aby upozorowac, ze trzymal je Indianin.
Chlopiec zrozumial poslanie wielkich duchow lepiej niz jego mentor. Chcialy, by natychmiast uwolnil sie od
Zaplanowal trzy morderstwa z wyrachowaniem godnym komputera i popelnil je, beznamietnie i skutecznie, wlasnie jak maszyna. Nie czul nic. Uczucia nie przeszkadzaly mu w czynach. Moze tylko nieco bal sie i troche podniecil, nawet uradowal, ale to go nie rozpraszalo.
Przyjrzawszy sie chwile cialu, podszedl do telefonu w kuchni, zadzwonil na policje i histerycznie relacjonowal, ze Indianin, z okrzykami zemsty, zabil rodzicow, i ze on, Tommy, zastrzelil go z broni ojca. Oczywiscie nie opowiadal tego wszystkiego tak plynnie. Udawal roztrzesionego i zdezorientowanego tym, co wydarzylo sie, az policjanci uspokajali go cierpliwie kilka minut. Wreszcie przestal belkotac i podal im nazwisko oraz adres. Cwiczyl te scene w wyobrazni cale popoludnie. Teraz byl niezmiernie zadowolony, ze tak przekonujaco gral.
Przed domem na podjezdzie czekal na policje. I naprawde plakal, ale byly to lzy ulgi. Jeszcze dwukrotnie zobaczyl ksiezycowego jastrzebia. Zawsze wtedy, gdy czul potrzebe i pragnal zapewnienia, ze podaza wlasciwa droga.
Ale nigdy juz nikogo nie zabil. Tylko dlatego, ze nie musial.
Dziadkowie ze strony matki wzieli go do domu w innej czesci Phoenix. Poniewaz przezyl taka tragedie, pozwalali mu prawie na wszystko, jakby odmowienie czegokolwiek bylo zbyt okrutne. Jako jedyny spadkobierca odziedziczyl majatek ojca, ktorego wartosc zwielokrotnily wysokie polisy na zycie. Tak wiec mial zagwarantowane pierwszorzedne wyksztalcenie i mnostwo pieniedzy po ukonczeniu uniwersytetu. Swiat stal przed nim otworem. A dzieki Raczemu Jeleniowi wiedzial ponad wszelka watpliwosc, ze jest wybrancem losu, przyszlym wladca swiata i ludzi.
Tylko szaleniec zabijal bez potrzeby.
Pomijajac nieliczne wyjatki morderstwo
Teraz, skulony w tylnej czesci furgonetki, ukrytej w ciemnym garazu Pauli Parkins przypomnial sobie, ze jest przeciez dzieckiem przeznaczenia i ze widzial ksiezycowego jastrzebia trzykrotnie. Wyrzucil z mysli strach przed Watkinsem i mozliwosc przegranej. Wreszcie zasnal. Jak zwykle snila mu sie ogromna maszyna w ludzkim ciele. Slyszal uderzenia stalowych tlokow. Ludzkie serce niezawodnie pompowalo olej. Krew i olej, zelazo i kosci, plastik i sciegna, przewody i nerwy.
9
Chrissie zdumiala sie, ze ksieza tak duzo jedza. Stol w kuchni probostwa uginal sie pod ciezarem jadla: znalazly sie bowiem na nim ogromny talerz z kielbaskami, jajka, stos grzanek, paczka drozdzowek i buleczek nadziewanych owocami, miska pieczonych ziemniakow, swieze owoce i torebka ciastek do kakao. Ojciec Castelli bez watpienia byl tegi. A Chrissie zawsze myslala, ze duchowni sa wstrzemiezliwi we wszystkich sprawach, i tak jak malzenstwa wyrzekli sie rowniez przyjemnosci jedzenia oraz picia. Jesli ojciec Castelli zjadal tyle na jeden posilek, to powinien wazyc dwa, nie, trzy razy wiecej!
Przy sniadaniu mowila o kosmitach, ktorzy zawladneli duszami rodzicow. Z szacunku dla wielebnego, ktory tlumaczyl cala sprawe fantazja, i po to, by bardziej zainteresowac go sprawa, dopuscila mozliwosc opetania przez diabla, choc o wiele bardziej odpowiadala jej teoria o inwazji kosmitow. Opowiedziala, co widziala wczoraj w korytarzu, o tym, jak siedziala zamknieta w spizarni, a pozniej scigali ja rodzice z Tuckerem w nowych i dziwnych wcieleniach.
Ksiadz wyrazil zdziwienie i troske, kilkakrotnie prosil o wiecej szczegolow, lecz ani na moment nie przerwal jedzenia. Wlasciwie jadl tak lapczywie, ze zapominal o manierach. Chrissie byla rownie zdumiona tym niechlujstwem, co obzarstwem. Po brodzie sciekalo mu zoltko, a gdy zdobyla sie na odwage, by mu o tym powiedziec, zazartowal i z miejsca wytarl twarz. Chwile pozniej znowu utytlal sie jajkiem. Upuscil kilka ciastek, ale zdawal sie tego nie dostrzegac. Czarna koszula byla upstrzona okruchami z grzanek, slodkich bulek, kawalkami kielbasy, pomidorow…
Najwyrazniej ojciec Castelli tak samo grzeszyl lakomstwem, jak kazdy czlowiek.
Mimo to kochala go, poniewaz ani razu nie podal w watpliwosc jej poczytalnosci i uwierzyl w te szalona opowiesc. Sluchajac z zainteresowaniem i najwyzsza powaga, wydawal sie szczerze zatroskany, nawet wystraszony.
– No coz, Chrissie, nakrecono tysiace filmow o inwazjach kosmitow, wrogich istot z innych planet i napisano setki tysiecy ksiazek na ten temat. Zawsze powtarzam, ze czlowiek wyobrazi sobie wszystko, co moze zdarzyc sie w swiecie stworzonym przez Boga. Wiec kto wie, hmm? Skad pewnosc, ze w Moonlight Cove nie wyladowali kosmici? Jestem zapalonym kinomanem i zawsze najbardziej lubilem horrory, ale nigdy nie przypuszczalem, ze cos takiego rozegra sie w
Wciaz jadl lapczywie, a Chrissie skonczyla sniadanie i opowiesc jednoczesnie. Ubranie szybko wyschlo w cieplej kuchni i tylko siedzenie spodni oraz tenisowki byly troche mokre. Juz dostatecznie odpoczela, by zastanowic sie nad tym, co dalej.
– Co robimy? Powinnismy wezwac wojsko, nie sadzisz ojcze?
– Moze armie i marines – powiedzial po chwili zastanowienia – moga byc lepsi w tego typu sprawach.
– Czy ojciec sadzi…
– O co chodzi, drogie dziecko?
– Czy ojciec sadzi, ze jest jakas szansa… no, nadzieja, ze odzyskam rodzicow? To znaczy takich, jakimi niegdys byli?
Odlozyl bulke ujal jej dlon. Palce troche potluscil maslem, ale nie zwracala na to uwagi, gdyz byl tak bardzo troskliwy i opiekunczy.
– Polaczysz sie z rodzicami – zapewnil z ogromnym wspolczuciem. – Gwarantuje ci to.
Zagryzla dolna warge, powstrzymujac lzy.
– Gwarantuje – powtorzyl.
Raptem jego twarz zaczela
–
Chrissie zbyt przerazila sie, by krzyczec. Zamarla ze strachu, przykuta do krzesla, niezdolna nawet mrugnac czy zaczerpnac powietrza. Slyszala, jak jego kosci trzeszcza, chrzeszcza, pekaja, rozszczepiaja sie, rozkladaja i odksztalcaja z nieprawdopodobna predkoscia. Jego cialo odrazajaco bulgotalo, poddajac sie nowej formie niczym goracy wosk.
Czaszka ksiedza wydluzyla sie tworzac koscisty grzebien, a twarz przedstawiala zadziwiajaca mieszanine skorupiaka, osy i szakala.
Wreszcie Chrissie wrzasnela gwaltownie: „Nie!” Serce walilo jej tak mocno, ze kazde uderzenie sprawialo bol.
– Nie, odejdz, zostaw mnie, pusc.
Rozszerzyl szczeki w przerazajacym grymasie, odslaniajac dwa rzedy ogromnych, ostrych zebow.
– Nie! Nie!
Probowala wstac.
Uswiadomila sobie, ze wciaz trzyma jej reke.
Przemowil glosem dziwnie przypominajacym glos matki i Tuckera.
– …
Wygladal inaczej niz opetani rodzice. Dlaczego kosmici nie byli do siebie podobni?
Otworzyl szeroko paszcze i zasyczal na nia, a gesta, zolta slina oplatala, niczym nitki, zeby. Dziwny jezyk