wysuwal sie w jej kierunku, jak figurka na sprezynie wyskakujaca z pudelka. Wewnatrz paszczy byly nastepne szczeki, tyle ze mniejsze i z jeszcze ostrzejszymi zebami, osadzonymi na ruchomym trzonie, by rozszarpac ofiary ukryte w trudno dostepnych miejscach.

Ojciec Castelli przeistaczal sie w przerazajacego potwora z filmu Obcy, choc roznil sie szczegolami.

Byla wiezniem horroru na jawie, bez watpienia ulubionego filmu ojca Castelli. Czyzby mogl przybierac kazda postac, jakiej tylko zapragnal? Czy stawal sie bestia dlatego, ze sprawialo mu to przyjemnosc, tak jak kosmitom z opowiesci Chrissie?

To bylo szalenstwem.

Cale cialo ksiedza zmienialo sie. Koszula wisiala luzno w kilku miejscach, a w innych trzeszczala w szwach, gdy na torsie pojawily sie wybrzuszenia i zwierzece narosle. Po chwili guziki oderwaly sie, material postrzepil sie, a peknieta koloratka przekrzywila sie na obrzydliwie odksztalconym karku.

Dyszac i wyjac probowala uwolnic sie z uchwytu. Wstala przewracajac krzeslo, ale on wciaz trzymal ja mocno. Byl bardzo silny. Nie mogla wyrwac sie.

Jego rece takze zmienily sie. Wydluzone palce pokryte gladka, czarna rogowata substancja przypominaly raczej kleszcze niz normalne dlonie.

– …potrzebowac…chciec, chciec… potrzebowac…

Chwycila widelec i z calej sily wbila go tuz za nadgarstkiem, gdzie cialo wciaz mialo ludzki wyglad.

Miala nadzieje, ze przygwozdzi reke do stolu, ale nie czula, ze ostrze przebilo cialo i utkwilo w drewnianym blacie.

Stwor ryknal tak przerazliwie, ze wycie az przeniknelo ja do szpiku kosci.

Opancerzona, demoniczna lapa rozwarla sie w drgawkach. Chrissie wyrwala reke. Na szczescie zrobila to dostatecznie szybko, gdyz lapsko zatrzasnelo sie ulamek sekundy pozniej, przecinajac tylko opuszki jej palcow.

Drzwi kuchni znajdowaly sie za ksiedzem, wiec musiala odwrocic sie do niego plecami, by ich dopasc.

Z dzikim skowytem odrzucil widelec na bok. Zmiotl talerze z jedzeniem zamaszystym ruchem dziwacznie wydluzonego ramienia. Wyzieralo z rekawa czarnej koszuli koszmarnie pokrzywione, plaskie albo haczykowate, pokryte chitynowa substancja, ktora zastapila skore.

Mario, Matko Boza, modl sie za mna, Matko najswietsza, modl sie za mna, Matko niepokalana, modl sie za mna. Blagam – myslala Chrissie.

Ksiadz zlapal stol i trzasnal o lodowke, jakby mebel wazyl zaledwie kilka uncji.

Teraz juz nic nie ich oddzielalo.

Zrobila kilka krokow udajac, ze chce pobiec ku drzwiom. Ksiadz, a raczej cos, co przebieralo sie czasami za niego, rzucil sie w prawo, by odciac droge ucieczki i zlapac ja.

Zawrocila gwaltownie, tak jak od poczatku zamierzala, i pognala w przeciwnym kierunku do hallu na parterze, przeskakujac porozrzucane na podlodze grzanki i kielbase. Udalo sie. Mokre buty piszczaly na linoleum, gdy minela ksiedza, nim zorientowal sie, ze wywiodla go w pole.

Podejrzewala, ze jest rownie predki jak silny i bez watpienia szybszy od niej.

Slyszala, ze pedzi za nia.

Oby tylko dotrzec do frontowych drzwi, wydostac sie na ganek i podworze. Wowczas bylaby bezpieczna. Podejrzewala, ze nie scigalby jej na ulicy w obawie, iz ktos go zauwazy. Z pewnoscia kosmici nie opetali wszystkich w Moonlight Cove i dopoki nie zawladneli ostatnia dusza, nie mogli paradowac w tej zmienionej postaci po miescie, pozerajac bezkarnie mlode dziewczeta.

Pokonala juz dwie trzecie drogi, spodziewajac sie w kazdej chwili, ze jakis szpon rozedrze jej bluzke, gdy otworzyly sie przed nia drzwi.

Ojciec O’Brien stanal w progu zdumiony. Natychmiast uswiadomila sobie, ze jemu tez nie moze zaufac. Mieszkal w jednym domu z ojcem Castelli, wiec nosil w sobie obce nasienie jakiegos zalazka sliskiego pasozyta, ducha, albo czegokolwiek innego, co wtloczono mu sila albo wstrzyknieto.

Majac odcieta droge z tylu i przodu, nie chcac wpasc do salonu jak w pulapke, chwycila sie slupka balustrady, ktory wlasnie mijala, i skoczyla na schody. Ile sil w nogach pognala na pietro.

Drzwi wejsciowe zatrzasnely sie.

Uslyszala, ze obaj ksieza wbiegaja na gore.

Na pietrze w hallu o bialych scianach, z ciemna klepka i sufitem z drewna po obu stronach znajdowaly sie pokoje.

Na koncu korytarza wbiegla do sypialni, w ktorej staly jedynie prosta komoda, nocny stolik, podwojne lozko z koronkowa biala narzuta, polka pelna ksiazek w miekkich oprawach i wisial krucyfiks na scianie. Zatrzasnela drzwi, nie zawracajac sobie glowy kluczem czy zasuwka. Nie bylo czasu. I tak wywazyliby je w kilka sekund.

Powtarzajac bez tchu, rozpaczliwym szeptem – Maryjo Matko Boza, Maryjo Matko Boza – podbiegla do okna za szmaragdowozielona zaslona. Po szybie splywal deszcz.

Przesladowcy byli tuz, a ich kroki dudnily w calym domu.

Chwyciwszy klamke u dolu framugi szarpnela do gory. Ani drgnelo. Penetrowali juz pokoje na poczatku korytarza.

Okno unieruchomila wyschnieta farba, albo spaczylo sie od wilgoci. Cofnela sie.

Drzwi otworzyly sie na osciez i cos zawarczalo.

Nie ogladajac sie pochylila glowe, zakryla twarz ramionami i rzucila sie na okno. Zastanawiajac sie, czy zginie skaczac z pierwszego pietra ocenila, ze wszystko zalezy od miejsca ladowania. Dobra bylaby trawa. Chodnik zly, a ostre prety zelaznego ogrodzenia naprawde fatalne.

Dzwiek tluczonego szkla wciaz niosl sie w powietrzu, gdy grzmotnela o dach ganku, dwie stopy ponizej okna. Graniczylo to z cudem, gdyz byla cala, wiec bezustannie powtarzajac Maryjo Matko Boza, toczyla sie w strugach deszczu ku krawedzi pokrytego gontem dachu. Na skraju przytrzymala sie chwile chybotliwej rynny i spojrzala na okno.

Cos wilkowatego i groteskowego podazalo za nia.

Spadla. Wyladowala na chodniku na lewym boku, potwornie obolala i potluczona. Zeby uderzyly o siebie z taka sila, ze bala sie, iz wypadna z jej ust w kawalkach. Ale nie uzalala sie dlugo nad soba. Pozbierala sie jakos i chciala wybiec na ulice.

Niestety, znajdowala sie na tylach probostwa na podworzu, otoczonym wysokim murem.

Mur i drzewa przeslanialy pobliskie domy w alei za posesja. Sasiedzi wiec nie zauwaza jej nawet przez okna.

To dlatego ta wilcza istota odwazyla sie wyjsc na dach i scigac ja w bialy, a wlasciwie szary i ponury dzien.

Zastanawiala sie, czy nie wrocic do domu przez kuchnie, i wydostac sie frontowymi drzwiami na ulice, poniewaz byla to ostatnia rzecz, jakiej spodziewaliby sie po niej. Ale wowczas pomyslala: – czy oszalalas?

Nie probowala nawet wzywac pomocy. Serce tak jej lomotalo, ze z trudnoscia oddychala, o malo nie tracac przytomnosci. Z ledwoscia poruszala sie. Nawet nie miala sily krzyknac. A poza tym, ludzie slyszac wolanie o pomoc, mogliby jej wcale nie znalezc. Wowczas bestie rozszarpalyby ja, albo opetaly, poniewaz krzyk opoznilby jej ucieczke o te jedna lub dwie fatalne sekundy.

Kulejac lekko, by oszczedzic naciagniety miesien w lewej nodze, przemierzala rozlegly trawnik. Wiedziala, ze nie pokona gladkiego muru o wysokosci siedmiu stop na tyle szybko, by uratowac sie, zwlaszcza ze bolesnie otarla reke, wiec przygladala sie drzewom. Szukala blisko muru, zeby wdrapac sie po galeziach i zeskoczyc na ulice albo sasiednie podworko.

Z chlupotu i bebnienia deszczu wylowila gluche warczenie. Odwazyla sie odwrocic. W strzepach koszuli, bez spodni i butow, wilcza istota, niegdys ojciec O’Brien, zeskoczyla z ganku i ruszyla w poscig.

Wreszcie Chrissie dostrzegla odpowiednie drzewo, a chwile pozniej furtke w murze w poludniowo-zachodnim narozniku. Brama wylonila sie wsrod krzewow, ktore wlasnie mijala.

Ledwo dyszac pochylila glowe, przycisnela rece do bokow i pobiegla do furtki. Szarpnela zasuwke, ktora gladko odsunela sie, i wypadla na ulice. Skrecila w Jacobi Street. Oddalajac sie od Ocean Avenue biegla przez glebokie kaluze i dopiero przy nastepnej przecznicy obejrzala sie.

Nic nie podazalo jej sladem od furtki probostwa.

Вы читаете Polnoc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату