– Prawdopodobnie byl tam ktos jeszcze z narzedziem zbrodni, ktore dopiero musimy znalezc.
– Wlasnie. Narzedzie zbrodni. No i motyw. Dlaczego Melissa Avalon? Nie daje mi to spokoju. Dlaczego mloda, piekna panna Avalon?
– Widze, ze konstruujesz alternatywna teorie.
– Skoro tu dowodze, pomyslalam, ze nie zaszkodzi mi sprobowac.
– Rainie, moge cie uszczesliwic?
– A mianowicie?
– O pierwszej trzydziesci mam spotkanie z Richardem Mannem. Chce zadac mu pare pytan o Danny’ego O’Grady. Pojedz ze mna. Ja odegram dobrego gline, a ty zla policjantke. Razem wezmiemy go w obroty.
W oczach Rainie pojawil sie dziki blysk zadowolenia. Quincy nie potrafil powstrzymac usmiechu. Niespodziewanie ogarnela go czulosc.
– Mam odgrywac zla policjantke?
– Posiadasz do tego najlepsze kwalifikacje.
– Agespie, moglabym cie pocalowac.
– Obiecanki cacanki – powiedzial pogodnie i wyprowadzil swoja ulubiona wspolpracowniczke z pokoju.
17
Spotkali sie z Richardem Mannem w jego gabinecie. Policja zakonczyla juz badanie miejsca zbrodni i pracownicy mieli znow prawo wstepu na teren szkoly. Mann dal Quincy’emu do zrozumienia, ze nie moze mu poswiecic wiele czasu. Musi zajac sie zalegla papierkowa robota. Na Rainie zrobil wrazenie czlowieka gleboko przygnebionego. Mial blada twarz i podkrazone oczy. Mimo iz ubral sie w spodnie khaki i zielony sweter, wygladal na pograzonego w zalobie. Moze to rezultat nieprzespanych nocy i natloku pytan bez odpowiedzi. Moze mlody psycholog wyrzucal sobie, ze powinien byl przewidziec, co sie stanie. Moze podczas dlugich bezsennych godzin zastanawial sie, czy mogl zrobic wiecej.
Rainie nie wiedziala o nim zbyt wiele. Troche rozpytywala wsrod rodzicow. Wszyscy zapewniali ja, ze Mann jest bardzo mily. Niedoswiadczony, dodawali niektorzy, ale pracowity i gorliwy. Podczas wtorkowej tragedii z pewnoscia stanal na wysokosci zadania i sprawnie wykonal wszystkie polecenia. Nalezala mu sie pochwala.
Ale Rainie wciaz zastanawiala sie nad zwiazkami Manna z panna Avalon. Pomimo zmeczenia wygladal na typowego amerykanskiego przystojniaka. Szczuply. Krotko ostrzyzone brazowe wlosy. Niebieskie oczy. Gdyby zatrudnil sie w liceum mialby pewnie sporo wielbicielek. A w szkole podstawowej K-8 w Bakersville?
– Panno Conner – powiedzial Mann, wyraznie zaskoczony jej wizyta – milo mi znowu pania widziec. – Usmiechnal sie uprzejmie. Jej obecnosc wcale go nie zaniepokoila.
– Dzien dobry, panie Mann. – Rainie podala mu reke. Slaby uscisk, pomyslala. Niepewny.
– Prosze mowic mi po imieniu. Jestem Richard. Pan Mann to moj ojciec.
– Znam to uczucie – stwierdzil ze zrozumieniem Quincy. Usiedli. Pokoj Richarda Manna, ulokowany miedzy sekretariatem a gabinetem dyrektora, byl maly, ale schludny. W nijakim wnetrzu dominowalo wielkie okno wychodzace na szkolny parking. Podloga pokryta byla niebieska wykladzina. Wzdluz bialych scian staly pomalowane na szaro szafki na akta. Poza dwiema roslinkami w doniczkach i plakatem z twarzami wyrazajacymi rozne uczucia, nie bylo na czym zatrzymac wzroku. Zdecydowanie kawalerskie biuro, uznala Rainie. Mogla sie zalozyc, ze mieszkanie Manna mialo rownie funkcjonalny i nieciekawy wyglad.
W tej chwili podloge zasmiecaly puste kartonowe pudelka i sterty papierow.
– Generalne porzadki? – zapytal Quincy.
– Przegladam stare akta – wyznal Richard. Machnal przepraszajaco reka, wskazujac na oproznione szafki. – Zaczyna nam brakowac miejsca. Wiekszosc tych akt pochodzi z okresu przed moim przyjazdem do Bakersville.
– Wlasnie. Jest pan tu nowy.
– Minal juz caly rok. Nie czuje sie nowy.
– Bakersville to duza odmiana po Los Angeles – zauwazyla Rainie.
– Tego wlasnie szukalem.
– Malomiasteczkowej nudy?
– Miejsca, gdzie nie trzeba obawiac sie strzalow z przejezdzajacego samochodu. – Usmiechnal sie slabo. – Niestety, niezupelnie wyszlo tak, jak planowalem.
– Gdzie pan byl, kiedy zaczela sie strzelanina? – zapytala Rainie.
– W swoim gabinecie. To byla moja przerwa obiadowa.
– Nie jada pan z dziecmi?
– Nie. Wprowadzilem zasade otwartych drzwi. Uczniowie moga przyjsc do mnie w kazdej chwili, jesli maja jakis problem.
– Podobno Melissa Avalon tez udostepniala pracownie w porze obiadowej.
– Zgadza sie. – Kiwnal glowa.
– Wiec oboje jadaliscie lunch w tym samym czasie. – Rainie zmruzyla oczy i chlodno obserwowala, jak Richard Mann robi sie coraz bardziej zmieszany. Oczekiwal rozmowy na temat Danny’ego O’Grady, a nie tego, co sam robil w dniu morderstwa.
– Tak, owszem – powiedzial mniej pewnie. Zaczal nerwowo splatac palce. Rainie doszla do wniosku, ze z nim pojdzie im latwo.
– Czasem jadaliscie lunch razem?
– Przeciez bylismy kolegami z pracy…
– Podobno panna Avalon lubila blizej poznawac niektorych kolegow z pracy.
– Nie rozumiem…
– Chodzi mi o dyrektora Vander Zandena. A moze nie wiedzial pan o tym? – Rainie przybrala surowszy ton. Richard Mann poruszyl sie niespokojnie na krzesle.
– Myslalem, ze bedziemy rozmawiac o Dannym.
– Jak dobrze znal pan Melisse Avalon?
– Pracowalismy razem, to wszystko.
– Byla bardzo piekna.
– Tak sadze…
– Mloda, mniej wiecej w tym samym wieku, co pan?
– Chyba tak.
– I tez nowa w tej okolicy. Panie Mann, badzmy powazni. Niech nam pan nie wmawia, ze nie mieliscie ze soba nic wspolnego.
– Zaraz. Myslicie, ze ja i Melissa… – Mann spojrzal na nich ze zdziwieniem i energicznie pokrecil glowa. Po raz pierwszy od poczatku rozmowy wyraznie sie rozluznil. – Jesli naprawde myslicie, ze bylem zwiazany z Melissa, to chyba bardzo malo o niej wiecie.
– Co ma pan na mysli? – zapytal lagodnie Quincy.
– Melissa miala problemy… freudowskie.
– Z ojcem? – zapytala ostro Rainie.
– Nie znam szczegolow
– Substytut ojca – podpowiedzial Quincy.
– Tez doszedlem do tego wniosku – przyznal Mann i poslal Quincy’emu pelen wdziecznosci usmiech. Byl wyraznie zadowolony, ze moze popisac sie znajomoscia psychologii przed wielkim agentem z FBI.
– Ojciec odwiedzal ja? – naciskala Rainie.
– Nie wiem.