– Te emaile konczyly sie zachwytami nad inteligencja Danny’ego. Cos w rodzaju: „Ciekawe, co teraz wymysli nasz maly geniusz. Alez jestes bystry”. – Mann wzruszyl bezradnie ramionami. Po raz pierwszy Rainie pomyslala, ze wyglada na nieszczesliwego. – Wydaje mi sie, ze nasza tragedia ma zwiazek z tym czlowiekiem. Moze byly jakies inne listy, inne sprawy, o ktorych Danny mi nie mowil. Nie wiem.

Glos Manna zamarl. Po chwili psycholog dodal juz ciszej, spokojniej:

– Naprawde chcialem pomoc Danny’emu. Martwily mnie jego kontakty internetowe, martwily mnie klopoty malzenskie jego rodzicow. Myslalem, ze potrafie do niego dotrzec. Czytajac te emaile, nie przewidywalem, co sie moze stac. Myslalem… Myslalem, ze dzieci, ktore dopuszczaja sie morderstwa, maja za soba ciag innych agresywnych zachowan. Pastwienie sie nad zwierzetami, wzniecanie ognia, upodobanie do krwawych gier komputerowych. Niczego podobnego u Danny’ego nie zauwazylem. Wydawal mi sie porzadnym chlopakiem, ktory przechodzi tylko ciezki okres. Naprawde nie mialem pojecia. Przysiegam, nie mialem pojecia…

Richard Mann zgarbil sie i bezradnie pokrecil glowa. Quincy pochylil sie w jego strone.

– Panie Mann, nie ma pan przypadkiem kopii ktoregos z tych listow?

– Danny nie pozwalal mi ich zatrzymac. Martwil sie, ze pokazujac je, i tak zawodzi zaufanie swojego przyjaciela.

– A pamieta pan cos? Imie, nazwe kanalu, adres emailowy?

– Nie… zaraz. Adres emailowy. Pamietam, ze zastanawialem sie, o co tu moze chodzic. Cos w zwiazku z ogniem. Wulkany. Lawa. Mam: No Lava. Dziwaczny pseudonim, prawda?

– No Lava? Co dalej? Pamieta pan nazwe serwisu?

– To chyba byl jeden z tych wiekszych. Moze AOL albo CompuServe. Cos w tym rodzaju.

Rainie zanotowala nazwy. Spojrzala na Quincy’ego.

– Mamy kilku agentow, ktorzy specjalizuja sie w operacjach internetowych – powiedzial. – Moglibysmy podstawic kogos, kto bedzie sie podawal za nastolatka. Sprawdzimy, czy No Lava zlapie przynete.

Richard Mann poprawil sie na krzesle. Przeczesal reka krotkie wlosy i westchnal.

– Naprawde staram sie, jak moge. Sally i Alice byly przemilymi dziewczynkami. A to… to nie powinno sie bylo wydarzyc.

– Rozumiemy.

Rainie wstala. Podala Mannowi wizytowke i wyrecytowala zwyczajowa formulke. Niech zadzwoni do biura szeryfa, jesli cos sobie przypomni. Miala jednak watpliwosci, czy w najblizszym czasie przyjdzie mu ochota na rozmowe z agresywna policjantka. Ale kiedy otwierala drzwi, Mann ja zaskoczyl.

– Pani Conner. – Rainie zatrzymala sie. Psycholog wskazal sasiednie pomieszczenie z duzym biurkiem. – Jak pani widzi, moj gabinet polaczony jest z sekretariatem. Wprawdzie w czasie, gdy padly strzaly, bylem u siebie sam, ale gdybym wychodzil, ktos musialby mnie zauwazyc. Prosze zapytac nasza sekretarke, Marge. Z pewnoscia potwierdzi, ze na poczatku przerwy wszedlem do swojego gabinetu z kanapka w reku i potem nigdzie sie stad nie ruszalem. Chcialbym, zeby pani o tym wiedziala.

Kiwnela glowa. Facet chyba rzeczywiscie mial alibi. Jej wzrok padl na stare teczki, rozrzucone po podlodze. Dostrzegla dwa znajome nazwiska. Sally Walker. Alice Bensen. Oczywiscie. Te dokumenty byly juz niepotrzebne.

Richard Mann podazyl za jej spojrzeniem i jakby jeszcze bardziej posmutnial.

– Powinnam to zabrac – zawyrokowala. – Dolaczyc do raportu o ofiarach. Jakos dziwnie na nia popatrzyl. Moze zastanawial sie, kiedy sie nauczyla reagowac tak obojetnie.

Potem poslusznie podniosl obie teczki z podlogi i podal je Rainie.

Wizyta dobiegla konca.

18

Czwartek, 17 maja, 15.12

Rainie i Quincy wpadli na szybki lunch do Dairy Queen. Gdy wrocili do centrum operacyjnego, czekal juz na nich Abe Sanders w idealnie wyprasowanym szarym garniturze i lsniacych, czarnych pantoflach. Rainie zaczela podejrzewac, ze detektyw stanowy nie tylko podrozuje z wlasnymi warzywami, ale tez wozi ze soba zelazko i zestaw do pastowania butow. A w jaki sposob spedza wolny czas?

Sanders rozsiadl sie za biurkiem Rainie i czytal faks. Bez ceremonii wyrwala mu kartke z reki.

– Watpie, czy to do ciebie.

– Chcesz powiedziec, ze nie jestesmy jedna wielka rodzina? – wycedzil z niewinnym usmieszkiem.

Rainie przeszyla go piorunujacym spojrzeniem i zajela sie nadeslana wiadomoscia. Kancelaria adwokacka Johnson, Johnson and Jones – przyjecia bozonarodzeniowe musza miec na najwyzszym swiatowym poziomie – informowala, ze ani Rainie, ani jej wspolpracownikom nie wolno kontaktowac sie z Shepem, Sandy lub Becky O’Grady bez obecnosci reprezentujacych rodzine prawnikow. Jesli ktos z zespolu dochodzeniowego sprobuje zlamac ten zakaz, biuro szeryfa w Bakersville zostanie podane do sadu. Z powazaniem, Avery Johnson.

– Cudownie – wymamrotala Rainie. Rozmowa Shepa z Sandy najwyrazniej przyniosla efekt. A moze Shep, zeby przypadkiem nie zaszkodzic Danny’emu, wspomnial Johnsonowi, iz policjantka Conner chcialaby przesluchac Becky? Doswiadczony szeryf chyba nie powinien popelnic takiego bledu.

– Wyglada na to, ze w najblizszym czasie nie przesluchamy Becky O’Grady – skomentowal Sanders.

– Zobaczymy. – Rainie podala faks Quincy’emu, ktory bynajmniej nie wygladal na zmartwionego.

– Rutynowe posuniecie – stwierdzil.

– To tylko poczatek – przestrzegl Sanders, przybierajac ton doswiadczonego gliny. – Zanim sledztwo sie skonczy, cale miasteczko zaroi sie od prawnikow, ktorzy beda reprezentowac, chronic i ciagac do sadu kogo sie da. Dziwie sie, ze George Walker nie zaskarzyl jeszcze biura szeryfa. Przeciez w jego mniemaniu wszystkiemu winien jest Shep.

Rainie zagryzla dolna warge. Nie chciala sie przyznawac przy Sandersie, ale sytuacja zaczynala ja przerastac.

– Myslisz, ze mnie tez zaskarza?

– Jasne – odparl obojetnie detektyw. – Walkerowie i Bensenowie prawdopodobnie wytocza proces pracownikom biura szeryfa za to, ze nie ostrzegli mieszkancow Bakersville przed Danielem O’Grady lub za spartaczenie dochodzenia. Wiec oczywiscie dotyczy to rowniez ciebie. Potem pewnie wytocza kolejny proces cywilny juz bezposrednio O’Gradym, na wypadek, gdyby nie zapadl zadowalajacy wyrok w sadzie karnym. Nie zdziwie sie, jesli to samo zrobia rodzice Melissy Avalon. No i zostaja nam jeszcze wszystkie dzieciaki, ktore odniosly obrazenia, choc nikt nie zostal powaznie ranny. Ich rodziny pewnie podziela sie na dwa obozy. Jedni beda woleli jak najszybciej o wszystkim zapomniec, a drudzy zmobilizuja maksymalne srodki i zaczna domagac sie krwi.

– Ale po co skarzyc biuro szeryfa? – zapytala z nachmurzona mina Rainie. – Jestesmy tak biedni, ze wiekszosc policjantow pracuje ochotniczo. A jesli juz dostajemy jakies pieniadze, to z kasy miasta, co znaczy, ze praktycznie kosztami procesu zostana obciazeni mieszkancy Bakersville.

– Miasto i biuro szeryfa sa ubezpieczone od odpowiedzialnosci cywilnej – wyjasnil Sanders. – To polisy warte miliony i dobry prawnik bedzie przekonywal, ze mozna na tym zarobic, a straca tylko firmy ubezpieczeniowe.

– Ale wtedy skladki ubezpieczeniowe pojda w gore, podatki pojda w gore i znowu odbije sie to na calej ludnosci.

– Myslisz zbyt logicznie, Rainie. Dzieciom stala sie krzywda. System zawiodl. Trzeba kogos obwinie. Lata dziewiecdziesiate niczego cie nie nauczyly? Policja to zawsze pierwszy obiekt ataku i najlepszy koziol ofiarny.

Rainie pokrecila glowa. Nie cierpiala prawnikow. Wszystko komplikowali. I wydawalo im sie, ze pieniadze stanowia panaceum na wszelkie problemy. Nie mozesz tylko oplakiwac dziecka, zarob jeszcze na jego smierci.

Podeszla do biurka, tracila lokciem Sandersa, zeby wyniosl sie z jej miejsca i energicznie powrocila do biezacych spraw.

– A wiec – zaczela, nie odrywajac wzroku od obu mezczyzn – rano spotkalam sie w Portland z ekspertami od balistyki i z pania patolog. Sanders, czy jest cos, o czym chciales mi powiedziec, czy moze mam najpierw dac ci w

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату