ostatni mur. Moze zdolalaby calkowicie sie otworzyc. Chcial byc przy niej w tym momencie. Nawiazalo sie miedzy nimi cos wyjatkowego. Bog jeden wie, ze nie spotykal na swojej drodze wielu ludzi, ktorzy imponowali mu, a jednoczesnie potrafili oczarowac go.
Ale potrzebowala go tez rodzina i, jak to czesto mu sie zdarzalo, czul, ze powinien znajdowac sie w dwoch miejscach jednoczesnie. Nie zdolal zostac ani superagentem, ani superojcem. Byl jedynie czlowiekiem prowadzacym skomplikowane zycie i czasem zawodzil ludzi, ktorych kochal.
Rainie jest twardsza od Bethie, pomyslal. I zahartowana w boju. Nikle pocieszenie, ale zawsze cos.
Podniosl sluchawke i wykrecil numer. Rainie odebrala dopiero po piatym sygnale, kiedy juz mial zrezygnowac. Jej glos brzmial obco, zupelnie jakby nalezal do innej osoby.
– Rainie? Przepraszam, obudzilem cie?
Wybelkotala cos, co przypominalo „tak”.
Poczekal chwile, a poniewaz nie dodala nic wiecej, postaral sie, zeby rozmowa byla prosta, bo przyjemna i tak byc nie mogla.
– Rainie, musze wracac do Wirginii. Milczala, zaskoczona. Tego sie spodziewal. Ciagnal wiec dalej z udawanym spokojem.
– Wlasnie zadzwonili do mnie ze szpitala. Bethie zgodzila sie na odlaczenie aparatury. Podpisala juz zgode na oddanie organow Mandy. Podobno sa ludzie, ktorzy czekaja… Najwyzszy… czas.
Rainie milczala.
– Wroce – powiedzial szybko. – Wczoraj wyslalem przez kuriera koszulke pocisku do laboratorium kryminalistycznego. Prosilem, zeby potraktowano nasza sprawe priorytetowo. Na miejscu moge lepiej tego przypilnowac.
W sluchawce nadal panowala cisza.
– I skoro juz tam bede, chcialbym jeszcze troche poszperac – dodal z zapalem. – Myslalem o tym rano. Jestem gotow sie zalozyc, ze czlowiek, ktorego szukamy, jest typem zabojcy z kompleksem autorytetu. Najslynniejszy przypadek to oczywiscie Charles Manson.
Wiedzial, ze klepie trzy po trzy. Wciaz sie nie odzywala, a on nie chcial sie rozlaczyc.
– Zabojcy z kompleksem autorytetu pochodza zazwyczaj z rodzin, gdzie osoba jednego z rodzicow jest szczegolnie dominujaca. – Jakby z oddali dobiegaly go wlasne slowa. – Ojciec lub matka fizycznie badz psychicznie zneca sie nad dzieckiem, ktore dorasta fantazjujac, ze wreszcie sie postawi, ale nigdy do tego nie dochodzi. Taki czlowiek kieruje potem swoja zlosc przeciw innym autorytetom. Tyle ze zamiast bezposrednio stosowac przemoc, mobilizuje do dzialania ludzi, ktorymi potrafi manipulowac. Dzieki temu czuje sie silny i wszechmocny.
– Musze sprawdzic inne przypadki – ciagnal z uporem – ale zabojcy z kompleksem autorytetu sa zwykle lubiani, blyskotliwi i swietnie funkcjonuja w spoleczenstwie. Jeszcze wieksza przyjemnosc niz przemoc sprawia im zabawa ludzmi i obmyslanie wyszukanych forteli. Nie chca szybkich i latwych rozwiazan. Wola patrzec, jak gliny sie mecza, i napawac sie ich rzekoma glupota. Innymi slowy, im dluzej o tym mysle, tym wiekszego nabieram przekonania, ze Dave Duncan nadal przebywa w okolicy.
– Tak jest szansa, ze nadal przebywa w okolicy – powtorzyla gluchym glosem Rainie.
– Ale nie lekcewaz go – dodal pospiesznie Quincy. – Zabije bez wahania, jesli uzna, ze zostal przyparty do muru. Dotyczy to zwlaszcza osob o ustalonym autorytecie, na przyklad policjantow.
Uslyszal w sluchawce jakis halas, jakby Rainie przeciagala przez lozko cos ciezkiego.
Quincy zmarszczyl brwi. Zamilkl i po raz pierwszy zdal sobie sprawe z przepasci, ktora ich rozdzielila. Wyobrazil sobie Rainie, jak siedzi po ciemku, tulac bron, zeby dodac sobie otuchy. Zeszlej nocy sprawy przybraly zly obrot, a on nie mogl zostac, zeby je naprawic.
– Rainie?
Nie odpowiedziala.
– Wroce.
Nie odezwala sie.
– Nie uciekam od ciebie ani od sledztwa. Izolacja nie jest ochrona – dodal z przekonaniem, choc teraz juz na pewno wyglaszal banaly i nie oczekiwal, zeby zrozumiala, o co mu chodzi. – Do cholery, Rainie…
– Przyjemnego lotu – pozegnala go chlodno.
Abe Sanders pochlanial omlet z trzech jaj przy najdalszym stoliku w barze u Marthy. Jedna z zalet pracy na amerykanskiej prowincji bylo swieze jedzenie. Jego omlet zawieral grzybki, wyborny ser Tillamook, a przede wszystkim swiezy szpinak. W lokalach wielkomiejskich zbyt czesto szli na latwizne. Podawali szpinak z puszki albo, co gorsza, krem szpinakowy. Abe wzdrygnal sie. Nawet Popeye nie tknalby czegos takiego.
Ale w Bakersville jedzenie bylo doskonale. Na przyklad nalesniki z tutejszej maslanki. Abe uwielbial takie nalesniki. Dzis rano jednak zdecydowal sie na ich zdrowszy, bogaty w proteiny substytut. I nie pozalowal wyboru. Dochodzenie rozwijalo sie pomyslnie, choc nie w tym kierunku, ktory obstawial na poczatku. Sanders nie chcial wiec obciazac organizmu weglowodanami.
Skonczyl omlet, zostawil kelnerce suty napiwek i, mimo ze droga byla niedluga, pojechal do ratusza samochodem.
Gdy wchodzil po waskich drewnianych schodach, na strychu panowala cisza. To go zdziwilo. Dochodzila osma, najwyzsza pora, zeby rozpoczac kolejny dzien pracy. Przypuszczal, ze w centrum operacyjnym zastanie przynajmniej Rainie. Zwykle przychodzila jako pierwsza i wychodzila ostatnia.
Z pewnoscia nie mogl zarzucic jej lenistwa. Gdyby tylko przestala znecac sie naci tymi olowkami. Musial kupic ich az trzy pudelka, zanim nauczyl sie trzymac je w schowku, w swoim samochodzie.
Otworzyl drzwi na strych i omiotl szybkim spojrzeniem mala powierzchnie. Najwyrazniej byl dzisiaj pierwszy.
Zaparzyl dzbanek kawy, po czym siegnal po plik listow, ktore dostarczono z samego rana. Koperta zaadresowana do Rainie ze stemplem pocztowym Kalifornii. Prawdopodobnie informacje o Richardzie Mannie ze szkoly w Los Angeles. Rozowa karteczka, na ktorej ktos zanotowal wiadomosc przekazana telefonicznie. Z trudnych do odczytania bazgrolow wynikalo, ze Quincy musial wyjechac w zwiazku z pilna sprawa rodzinna i nie bedzie go przez kilka dni. Pewnie jego corka, pomyslal ze szczerym wspolczuciem Abe. Paskudna sprawa. Agent nic nie mowil, ale w miasteczku plotkowano na ten temat. Corke Quincy’ego potracil pijany kierowca. Abe slyszal te historie juz ze cztery razy podczas sniadan i obiadow u Marthy.
Pozostale listy okazaly sie reklamowkami. Rzucil poczte na biurko Rainie. Mogla zajac sie nia pozniej.
Skoro mial wolna chwile, wyciagnal komorke i zadzwonil do domu. Zona szlochala w sluchawke. Szczeniak mial rano problemy z zoladkiem. Musza zaraz jechac do weterynarza.
– Na milosc boska, daj mu odrobine otrebow i samo przejdzie. Troche sie uspokoila, a potem jak zwykle uparla sie oddac sluchawke psiakowi.
– No dobrze – skapitulowal Abe.
Szczeniak zaszczekal entuzjastycznie.
– Nie kontrolujesz pecherza.
Kolejne radosne szczekniecie.
– Obsikujesz mi dywany.
Bardzo wesole szczekanie.
– Dobrze. Swietnie. Tez cie kocham. A teraz daj mi z powrotem mamusie. Odezwala sie zona. Wielkie nieba, zaczerwienil sie.
– Jak idzie? – zapytala.
– Jako tako.
– Niedlugo wracasz? – Wiedzial, ze stara sie, jak moze, ale w jej glosie zabrzmiala tesknota.
– Kocham cie, malenka – powiedzial lagodniej. – I tez za toba tesknie. Odlozyl sluchawke. Zalowal, ze Dave Duncan wymknal im sie wczoraj, ale teraz, kiedy juz wiedzieli, kogo szukaja, byla to tylko kwestia czasu. Faceta w koncu sciga policja. Pewnie jest spanikowany, przerazony i nie wie, gdzie ma sie ukryc.
Cholerna sprawa. Sanders osobiscie rozeslal po calym stanie list gonczy. Jesli Duncan przebywa w okolicy, ktos go na pewno zauwazy.
Sanders zabral sie za raport. Kiedy skonczyl, zblizalo sie juz poludnie. Wtedy dopiero uswiadomil sobie, ktora jest godzina. Dlaczego Rainie jeszcze nie ma?
Dziwne. Cos mu sie tu nie podobalo.