powiadaja czasami: „Wejdz w jego polozenie”. I ja wlasnie weszlam w polozenie matki, tak dalece, ze wydawalo mi sie, iz jestem nia.

Bylam nia, ale z pelna swiadomoscia, ze nia jestem, czego ona na pewno nie uprzytamniala sobie, bo wtedy zbuntowalaby sie w jakis sposob. Poczulam sie nagle pomarszczona, zwiedla, slaba; i zrozumialam, co to jest starosc, ktora nie tylko zmienia powierzchownosc, ale takze odbiera pelnie wladz fizycznych i umyslowych. Jaka byla matka? Widzialam ja czasami, kiedy sie rozbierala, i bezmyslnie obserwowalam jej obwisle i ciemne piersi oraz zolty pomarszczony brzuch. Teraz te piersi, ktore mnie niegdys karmily, i ten brzuch, ktory wydal mnie na swiat, czulam w sobie tak wyraznie, ze moglabym ich dotknac, i wydawalo mi sie, ze przezywam to samo uczucie bezradnego zalu i rozgoryczenia na widok swojego tak zmienionego ciala. Mlodosc i uroda czynia zycie znosnym, a nawet wesolym. Ale kiedy ich zabraknie? Przeszedl mnie dreszcz przerazenia i strzasnelam z siebie na chwile te zmore, cieszac sie, ze w rzeczywistosci jestem mloda i piekna Adriana; ze nie mam nic wspolnego z matka, ktora nie jest ani mloda, ani piekna i taka juz bedzie az do smierci.

Ale jednoczesnie, powoli, jak mechanizm, ktory dopiero ma sie rozkrecic, zaczely wirowac mi w glowie mysli, ktore musialy nawiedzac ja, kiedy czekajac na mnie siedziala sama w jadalni. Nietrudno wyobrazic sobie, co myslala w takich okolicznosciach osoba taka, jak moja matka, tylko ze na ogol niebezpiecznie jest snuc tego rodzaju domysly i wglebiac sie w nie, bo wywoluja rozgoryczenie i prowadza do niesnasek. Ale ja kochalam matke i powodowana miloscia staralam sie wejsc w jej polozenie; wiedzialam, ze w tych chwilach oczekiwania mysli jej nie sa ani interesowne, ani lekliwe, ani bezwstydne, jednym slowem, nie maja zadnego zwiazku z tym, czym bylam i co robilam. Wiedzialam natomiast, ze sa one calkiem przypadkowe, bez znaczenia, takie, jakie platac sie moga po glowie kobiecie tego rodzaju co moja matka, starej, biednej, nieuczonej, ktora nigdy nie mogla nic przemyslec, bo kazdej jej mysli przeciwstawialy sie twardo potrzeby dnia codziennego. Wielkie mysli oraz wielkie uczucia, chocby smutne i bezplodne, wymagaja czasu i pielegnacji, tak jak delikatne rosliny, ktore nie od razu aklimatyzuja sie i dlugo zapuszczaja korzenie. A matka zdolala wyhodowac w swoim mozgu i sercu tylko nietrwale chwasty spostrzezen, rozczarowan i trosk dnia powszedniego. Ja moglam, co zreszta robilam, oddawac sie w moim pokoju za pieniadze; lecz matka, siedzac w jadalni nad wiecznym pasjansem, przetrawiala bez konca zawsze te same glupstwa, jezeli wolno mi tak nazwac to, czym zyla przez tyle, tyle lat, od dziecinstwa az po dzis dzien: ceny zywnosci, sasiedzkie ploteczki, zajecia domowe, troska o zdrowie, robota do wykonczenia i tym podobne blahostki. Co najwyzej moze nadstawiala uszu, sluchajac zegara bijacego na wiezy pobliskiego kosciola, i myslala sobie od czasu do czasu: „Adriana jest dzis zajeta dluzej niz zwykle”, albo slyszac mnie otwierajaca drzwi i rozmawiajaca w przedpokoju: „Adriana juz jest wolna”. I nic ponadto. Teraz, wyobrazajac sobie to wszystko, stalam sie matka — dusza i cialem, i to w sposob tak wyrazisty i prawdziwy, ze wydalo mi sie, iz kocham ja znowu i moze jeszcze bardziej niz przedtem.

Skrzypniecie otwieranych drzwi przywolalo mnie do rzeczywistosci. Matka zapalila lampe pytajac: — Co tu robisz po ciemku? — a ja oslepiona wstalam od stolu i popatrzalam na nia. Natychmiast rzucilo mi sie w oczy, ze przebrala sie od stop do glow. Kapelusza nie wlozyla, bo nie nosila go nigdy, ale ubrala sie w czarna, fantazyjnie uszyta suknie. Przez reke przewieszona miala torbe z czarnej skory, z zoltym metalowym zamkiem, a na szyi futerko z kota. Zwilzyla woda szpakowate wlosy i uczesala sie starannie, sciagajac je mocno do tylu i upinajac na czubku glowy maly, jezacy sie od szpilek kok. Upudrowala nawet rozowym pudrem blade, zapadniete policzki, ktore wygladaly w tej chwili kwitnaco. Usmiechnelam sie mimo woli, widzac ja tak strojna i uroczysta, podeszlam do niej i z moja zwykla serdecznoscia powiedzialam: — Idziemy.

Wiedzialam, ze matka lubi spacerowac powolutku, w godzinach natezonego ruchu, po glownych ulicach miasta, gdzie znajduja sie najelegantsze sklepy. Pojechalysmy wiec tramwajem i wysiadlysmy u wylotu Via Nazionale. Kiedy bylam mala, matka zawsze chodzila ze mna tutaj na spacer. Zaczynalysmy isc od Piazza dell'Esedra prawa strona, wolno, krok za krokiem, i ogladalysmy jedna po drugiej wszystkie wystawy, dochodzac az do Piazza Venezia. Tam przechodzilysmy na druga strone ulicy i, wciaz przygladajac sie sklepom, wracalysmy, trzymajac sie za rece, na Piazza dell'Esedra. Nigdy nie zdarzalo sie, zeby matka kupila chocby szpilke albo zeby wstapila na chwile do jednej z licznych kawiarni; zmeczona i senna prowadzila mnie prosto do domu. Pamietam, ze nie lubilam tych spacerow, bo w przeciwienstwie do matki, ktorej zdawala sie calkowicie wystarczac rola skrupulatnego obserwatora, ja zawsze chcialam kupic i zabrac do domu niektore z tych pieknych rzeczy, wystawionych w jarzacym sie swietle za lsniacymi szybami. Ale bardzo predko zrozumialam, ze jestesmy biedne, i nie zdradzalam sie nigdy z tymi pragnieniami. Tylko jeden raz, sama juz nie przypominam sobie dlaczego, uleglam pokusie i pozwolilam sobie na kaprysy. Przez dluzsza chwile matka ciagnela mnie za reke po zatloczonej ulicy, a ja opieralam sie z calej sily, wrzeszczac i placzac, az wreszcie zniecierpliwiona matka zamiast upragnionego przedmiotu dala mi kilka policzkow i pod wplywem piekacego bolu zachcianki natychmiast wywietrzaly mi z glowy.

I oto znowu znalazlam sie u wylotu Piazza dell'Esedra, trzymajac matke pod reke, jak gdyby nic sie nie zmienilo przez te wszystkie lata. Oto plyty chodnika, gdzie roi sie od nog obutych w pantofelki, buciska i buciki, pantofle na wysokim i niskim obcasie, buty z cholewami i sandaly, ze widok ten przyprawic moze o zawrot glowy; oto przechodnie idacy w dol i w gore ulicy, pojedynczo, parami albo grupkami: mezczyzni, kobiety i dzieci; jedni ida ospale, inni sie spiesza, ale wszyscy sa tacy sami, moze wlasnie dlatego, ze kazdy z nich chcialby wygladac inaczej; te same ubiory, te same wlosy, te same twarze, te same oczy, te same usta. Oto sklepy z futrami, z obuwiem, z papierem, z bizuteria, z zegarkami, z materialami, z zabawkami, z przyborami gospodarstwa domowego, z ponczochami, z rekawiczkami, magazyny mody, ksiegarnie, kwiaciarnie, kawiarnie, kina i banki; oto oswietlone okna kamienic, w ktorych ludzie kreca sie po mieszkaniach albo pracuja siedzac za stolem; oto reklamy swietlne, zawsze te same; a na rogach kioski z gazetami, sprzedawcy pieczonych kasztanow, bezrobotni, ktorzy sprzedaja kadzidlo armenskie i gumowe obraczki do parasoli; oto zebracy: pierwszy stoi slepiec, z odrzucona do tylu, oparta o mur glowa, w czarnych okularach, z czapka w reku, nieco dalej kobieta, wygladajaca jak staruszka, z niemowleciem przy wyschlej piersi, a jeszcze dalej idiota z zoltym, blyszczacym, podobnym do kolana kikutem w miejscu dloni. Znalazlszy sie znow na tej ulicy, w tak dobrze mi znanym otoczeniu, doznalam nagle ponurego uczucia calkowitego osamotnienia i wzdrygnelam sie cala; wydalo mi sie przez chwile, ze jestem naga, ze cialo moje owional lodowaty podmuch przerazenia. Przez radio w jednej z kawiarni slychac bylo donosny, pelen afektacji sopran. Byl to okres wojny z Etiopia i artystka spiewala „Czarna twarzyczke”.

Matka oczywiscie nie domyslala sie, co odczuwam, a ja nic nie dawalam poznac po sobie. Zreszta, jak juz wspomnialam, wygladam zawsze na osobe pogodna, lagodna i flegmatyczna i nikt nie odgadlby, co mi chodzi po glowie. Ale nagle ogarnelo mnie wzruszenie (kobiecy glos spiewal teraz sentymentalna piosenke), wargi zaczely mi drzec i powiedzialam do matki:

— Czy pamietasz, jak przyprowadzilas mnie tutaj i jak ogladalysmy wystawy?

— Tak — odpowiedziala. — Ale wtedy wszystko bylo o wiele tansze. Na przyklad ta torebka! Moglas ja wtedy kupic za trzydziesci lirow.

Od sklepu z torebkami przeszlysmy do sklepu jubilerskiego. Matka zatrzymala sie, zeby popatrzec na bizuterie, i mowila jak w ekstazie:

— Popatrz na ten pierscionek… Ile tez on moze kosztowac? A ta bransoleta, cala z kutego zlota! Dla mnie pierscionki i bransoletki moga nie istniec, ale przepadam za naszyjnikami! Mialam niegdys naszyjnik z korali, ale musialam go sprzedac.

— Kiedy?

— Och, tyle lat temu!

Sama nie wiem dlaczego, przyszlo mi na mysl, ze pomimo niezlych zarobkow w moim zawodzie nie moglam sobie dotychczas kupic nawet najskromniejszego pierscioneczka. Powiedzialam do matki:

— Wiesz co? Postanowilam, ze od dzisiaj nie bede juz nikogo przyprowadzala do domu… Skonczone. Zdarzylo sie po raz pierwszy, ze otwarcie mowilam z matka o mojej profesji. Twarz jej przybrala jakis dziwny wyraz, ktorego nie umialam sobie wytlumaczyc; po chwili odrzekla:

— Mowilam ci juz tyle razy… Rob, co chcesz, bylebys byla zadowolona, to i ja bede zadowolona.

Ale nie wygladala na zadowolona. Ciagnelam dalej:

— Trzeba bedzie wrocic do dawnego zycia… Bedziesz musiala zabrac sie znowu do krojenia i szycia koszul.

— Robilam to przez tyle lat… — odpowiedziala.

— Nie bedziemy juz mialy tyle pieniedzy co teraz — mowilam dobitnie, z pewnym okrucienstwem. — Co do mnie, nie wiem jeszcze, co bede robila…

— A co chcialabys robic? — zapytala matka z nadzieja w glosie.

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату