ulge na mysl, ze jest Bog, ze czyta we mnie jak w otwartej ksiedze, ze widzi wszystko i ze ja, przez sam fakt, ze zyje, jestem niewinna, jak zreszta wszyscy ludzie. Wiedzialam, ze Bog istnieje nie po to, zeby sadzic mnie i potepic, ale zeby mnie usprawiedliwic jako zyjaca istote, ktora nie moze byc zla, bo jest calkowicie i bezposrednio zalezna od niego. Odmawiajac machinalnie pacierze patrzalam na oltarz, na ktorym poza plomykami swiec widnial ciemny obraz. Wydalo mi sie, ze jest to wizerunek Madonny, i rozumialam, ze miedzy Madonna i mna sprawy ukladaja sie tak, iz niewazne jest, czy postepuje w taki czy inny sposob, tylko czy czuje w sobie chec do zycia, czy tez nie. I wydalo mi sie nagle, ze otucha splywa ku mnie z ciemnej postaci za swiecami oltarza i jak ciepla fala zalewa moje serce. Tak, odzyskalam chec do zycia, chociaz ani go nie rozumialam, ani nie wiedzialam, po co mi je dano.

Matka siedziala posepna i otepiala, w nowej chustce, ktora jak dziob sterczala jej nad nosem; obejrzalam sie i na jej widok usmiechnelam sie z czuloscia. — Pomodl sie troche… to ci dobrze zrobi — szepnelam. Matka drgnela, ociagala sie przez chwile, po czym jak gdyby niechetnie uklekla i zlozyla rece. Wiedzialam, ze od dawna juz stracila wiare, widzac w niej falszywa pocieche, ktora trzyma ludzi w ryzach i kaze im zapominac o twardym zyciu. Zobaczylam jednak, ze mechanicznie porusza ustami, i jej pelna nieufnosci mina znowu wywolala usmiech na mojej twarzy. Mialam ochote uspokoic ja, powiedziec, ze sie rozmyslilam, ze moze sie o nic nie martwic, bo nie bedzie musiala wrocic do dawnej ciezkiej pracy. W zlym humorze matki bylo cos niedojrzalego, przypominala dziecko, ktoremu nie dano obiecanych lakoci, i wydawalo mi sie, ze to wlasnie cechowalo w pierwszym rzedzie takze jej stosunek do mnie. Gdyby tak nie bylo, moglabym przypuszczac, ze uwaza moja profesje za srodek do urzadzenia sobie wygodnego zycia, a wiedzialam, ze w gruncie rzeczy tak nie jest.

Kiedy skonczyla odmawiac pacierz, przezegnala sie, ale obojetnie i oficjalnie, jak gdyby chciala podkreslic, ze robi to tylko dla mnie; wstalam i dalam jej znak, ze wychodzimy. Na progu kosciola zdjela chustke, zlozyla ja starannie i wsunela do torby. Wrocilysmy na Via Nazionale; zatrzymalam, sie przed kawiarnia.

— Wstapimy teraz na wermut — powiedzialam. Matka natychmiast zaprotestowala:

— Nie, nie… po co, nie trzeba — z niepokojem, a zarazem z pewnym zadowoleniem. Zawsze byla taka i starym nawykiem bala sie, zebym nie wydala za duzo.

— A coz sie takiego stanie? — odpowiedzialam. — Po jednym wermucie! — Zamilkla i weszla za mna do kawiarni.

Byl to lokal starego typu, z kontuarem i boazeriami z politurowanego mahoniu, i oszklonymi polkami, gdzie staly ozdobne pudelka ze slodyczami. Usiadlysmy w kaciku, zamowilam dwa wermuty. Matka, oniesmielona widokiem kelnera, siedziala sztywno ze spuszczonymi oczyma. Kiedy podano nam wermut, wziela kieliszek do reki, umoczyla w nim usta i stawiajac go z powrotem na stoliku popatrzyla na mnie i powiedziala z powaga:

— To bardzo dobre.

— To wermut — odrzeklam.

Kelner przyniosl metalowa patere ze szklana pokrywa, pelna ciastek. Otworzylam ja i powiedzialam matce:

— Wez sobie ciastko.

— Nie, nie… na litosc boska…

— Alez wez!

— Popsuje sobie apetyt.

— Jednym ciastkiem? — Zajrzalam do patery i wybralam dla niej francuskie ciastko z kremem. — Zjedz to… jest lekkie — namawialam ja.

Wziela ciastko i zaczela jesc powolutku, w skupieniu, ogladajac je za kazdym kesem.

— Jest naprawde dobre — przyznala wreszcie.

— Wez jeszcze jedno. — Tym razem nie dala sie prosic i siegnela po nastepne. Po wypiciu wermutu siedzialysmy w milczeniu, obserwujac wchodzacych i wychodzacych. Czulam, ze matka jest zadowolona, iz siedzi tu sobie w kaciku po tych dwoch ciastkach i wermucie. Interesowal ja i bawil ruch w kawiarni i nie miala mi nic do powiedzenia. Prawdopodobnie po raz pierwszy w zyciu znalazla sie w takim lokalu i oszolomienie wywolane tym przezyciem nie pozwalalo jej dzielic sie ze mna zadnymi uwagami.

Weszla mloda pani prowadzac za reke dziewczynke ubrana w pelerynke z puszystego bialego futerka, krociutka sukieneczke, biale skarpetki i rekawiczki. Powiedzialam do matki:

— Kiedy bylam mala, nie zabieralas mnie nigdy do cukierni.

— Jakim cudem moglabym sobie na to pozwolic? — odrzekla.

— A tymczasem teraz — dokonczylam spokojnie — ja ciebie zapraszam.

Milczala przez chwile, po czym mruknela z niechecia:

— Juz mi wymawiasz, ze tu przyszlam, a ja przeciez nie chcialam.

Polozylam reke na jej dloni i powiedzialam:

— Nic ci nie wymawiam, wprost przeciwnie, jestem bardzo zadowolona, ze przyprowadzilam cie tutaj. Czy babcia nigdy nie zabierala cie do cukierni?

Potrzasnela glowa przeczaco:

— Do osiemnastego roku zycia nie ruszylam sie nigdy poza moja dzielnice.

— No widzisz — zawolalam — zawsze ktos w rodzinie tego czy innego dnia zaczyna robic pewne rzeczy. Ty ich nie robilas ani twoja matka, ani tez pewnie matka twojej matki, a wiec robie to ja. Nie moze byc przeciez wiecznie tak samo!

Nic na to nie odpowiedziala i przez dobry kwadrans siedzialysmy w milczeniu, obserwujac ludzi. Potem otworzylam torebke, wyjelam papierosnice i zapalilam papierosa. Kobiety takie jak ja czesto pala w lokalach publicznych, aby zwrocic na siebie uwage mezczyzn. Ale ja daleka bylam w tej chwili od mysli o zlapaniu klienta, a nawet postanowilam juz, ze dzis wieczorem nie bede nic robic. Po prostu mialam ochote na papierosa. Wlozylam go do ust, zaciagnelam sie dymem, ktory wypuszczalam nosem i ustami, trzymajac papierosa w dwoch palcach i rozgladajac sie po sali.

Ale widocznie w mojej pozie musialo byc cos prowokujacego, bo natychmiast spostrzeglam mezczyzne stojacego przy kontuarze i podnoszacego do ust filizanke kawy; jego reka wraz z filizanka zawisla nagle nieruchomo w powietrzu, oczy zas przenikliwie wpatrywaly sie we mnie. Byl to mezczyzna okolo czterdziestki, niski, o kedzierzawych wlosach opadajacych na waskie czolo, o wylupiastych oczach i wydatnej dolnej szczece. Odnosilo sie wrazenie, ze w ogole nie ma szyi, tylko masywny kark. Stal nieruchomo, z filizanka w reku, i przypominal byka, ktory na widok czerwonej plachty zastyga na chwile w bezruchu, zanim rzuci sie na nia ze spuszczonym lbem. Nie odznaczal sie elegancja, ale mial na sobie porzadny obcisly plaszcz, ktorego kroj podkreslal jego szerokie bary. Spuscilam oczy i z papierosem w ustach rozwazalam przez moment wszystko, co przemawialo za i przeciw temu mezczyznie. Od razu wiedzialam — znalam tego rodzaju typy — ze wystarczy, bym na niego spojrzala, a zyly wystapia mu na szyi i twarz obleje sie purpura; lecz nie bylam pewna, czy on mi sie podoba. Ale juz po chwili, niby mloda roslina, w ktorej pecznieja soki zywotne, poczulam nagle, ze ogarnia mnie nieprzezwyciezona chec zwabienia go do siebie, co kazalo mi porzucic pelne rezerwy zachowanie. Pomyslalam sobie, ze nie ma na to rady, ze jest to silniejsze ode mnie. I stalo sie to zaledwie w godzine po decyzji, ze raz na zawsze zrywam z moja profesja! Ale mysli moje byly wesole, bowiem od chwili wyjscia z kosciola pogodzilam sie z moim losem i czulam, ze owa rezygnacja miala dla mnie bardziej doniosle znaczenie niz jakiekolwiek najszlachetniejsze wyrzeczenia. Tak wiec po chwili namyslu spojrzalam na tego mezczyzne. Stal wciaz w tym samym miejscu, rozjuszony, z filizanka w poteznej, owlosionej dloni, i patrzal na mnie wybaluszonymi wolimi oczami. Zdecydowalam sie wiec i zalotnie, z usmiechem obrzucilam go przeciaglym, pieszczotliwym spojrzeniem. On natychmiast zrozumial, o co chodzi, i zareagowal na to tak, jak przypuszczalam; cala twarz nabiegla mu krwia. Wypil kawe, postawil filizanke na ladzie i drobnymi kroczkami, wyprostowany, z wypietym torsem, uwydatniajacym sie pod obcislym plaszczem, podszedl do kasy i zaplacil. Na progu obejrzal sie i niedwuznacznym, energicznym gestem dal mi do zrozumienia, ze bedzie na mnie czekal. Odpowiedzialam mu wymownym spojrzeniem. Wyszedl, a ja zwrocilam sie do matki:

— Musze juz isc, ale ty posiedz sobie tutaj jeszcze troche, bo i tak nie moglybysmy wracac razem.

Matka napawala sie widokiem cukierni i drgnela zdumiona:

— Dokad idziesz?… Dlaczego?

— Ktos czeka na mnie na ulicy — powiedzialam wstajac — masz tu pieniadze, zaplac, a potem wracaj. Ja zreszta bede w domu wczesniej… ale nie sama.

Matka popatrzala na mnie z przerazeniem i, jak mi sie wydalo, z pewnym wyrzutem, ale nie powiedziala nic. Pozegnalam ja ruchem reki i wyszlam. On czekal na mnie na ulicy. Ledwie zdazylam wyjsc z kawiarni, juz byl

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату