przy mnie i mocno scisnal mnie za ramie.
— Dokad idziemy?
— Do mnie.
Tak wiec po paru godzinach udreki zrezygnowalam z walki z tym, co zdawalo sie byc moim przeznaczeniem, co wiecej, przyjelam je z otwartymi ramionami, jak przyjmuje sie wroga, ktorego nie mozna pokonac. Moglby ktos pomyslec, ze o wiele wygodniej jest pogodzic sie z haniebnym, ale przynoszacym korzysci losem, niz go odrzucic. Lecz ja czesto zadawalam sobie pytanie, dlaczego tyle jest goryczy i zlosci u ludzi podporzadkowujacych sie zawsze pewnym zasadom i idealom, a dlaczego ci, ktorzy ulegaja slabostkom i ktorych zycie ma niejedna ciemna karte, sa zazwyczaj weseli i zyczliwi dla innych. Zreszta w tych wypadkach kazdy kieruje sie nie tyle zasadami, ile wlasnym temperamentem, ktory tym sposobem staje sie jakby przeznaczeniem. A moim przeznaczeniem, jak zreszta juz wspomnialam, bylo zachowac za wszelka cene pogode, wrodzona lagodnosc i spokoj; i godzilam sie z moim losem.
Rozdzial 3
Z Giacoma zrezygnowalam i postanowilam nie myslec o nim wiecej. Czulam, ze go kocham, ze gdyby wrocil, bylabym szczesliwa i kochalabym go jeszcze bardziej. Ale czulam takze, ze nie pozwolilabym sie juz upokarzac. Gdyby nawet wrocil, nie zmienilabym mego obecnego zycia, w ktorym dobrowolnie zamknelam sie niby w niezdobytej fortecy. Zrozumialam, ze sila moja polega nie na jakichs nierealnych dazeniach i aspiracjach, ale na pogodzeniu sie z rzeczywistoscia. Moja sila bylo ubostwo, moj zawod, matka, nedzne mieszkanie, ubogie sukienki, skromne pochodzenie, moje nieszczescia, a siegajac jeszcze glebiej, owo uczucie, ktore nakazywalo mi przyjmowac to wszystko z pogoda i ktore tkwilo, ukryte we mnie, jak drogi kamien w ziemi. Bylam pewna, ze nigdy juz nie zobacze Giacoma, i dlatego wlasnie kochalam go w sposob calkiem dla mnie nowy, bezinteresownie i beznadziejnie, co jednak nie bylo pozbawione pewnego uroku. Kochalam go, jak kocha sie tych, ktorzy umarli i nigdy juz nie powroca.
W tym okresie zerwalam ostatecznie stosunki z Ginem. Jak juz mowilam, nie uznaje gwaltownych zerwan, uwazam, ze wszystko, co zyje wlasnym zyciem, powinno umierac wlasna smiercia. Moje postepowanie z Ginem najlepiej swiadczy o tym, ze potrafilam wprowadzic w czyn te zasade. Nasze stosunki skonczyly sie, bo po prostu wygasl ich zywot, i nie bylo w tym mojej winy ani tez w pewnym sensie winy Gina; skonczyly sie, nie pozostawiajac po sobie zalu czy wyrzutow sumienia.
Widywalam sie z nim od czasu do czasu, dwa albo trzy razy na miesiac. Wspominalam juz, ze wciaz jeszcze mi sie podobal, chociaz stracilam dla niego szacunek. Pewnego dnia zatelefonowalam do willi i umowilismy sie w mleczarni.
Mleczarnia ta znajdowala sie w mojej dzielnicy. Gino czekal na mnie w malej salce za sklepem; byl to pokoik bez okna, caly wylozony kafelkami. Kiedy tam weszlam, zobaczylam, ze Gino nie jest sam. Siedzial z nim jakis mezczyzna odwrocony plecami do wejscia, w zielonym nieprzemakalnym plaszczu; wlosy mial jasnoblond, ostrzyzone na jeza. Podeszlam do stolika; Gino wstal na moj widok, ale jego towarzysz nie ruszyl sie z miejsca.
— Przedstawiam ci mego przyjaciela Sonzogna — powiedzial Gino. Wtedy tamten wstal takze, a ja spojrzalam na niego i podalam mu reke. Ale kiedy wymienilismy powitalny uscisk, mialam wrazenie, ze moja dlon znalazla sie w kleszczach, i krzyknelam z bolu. On natychmiast puscil moja reke, a ja usiadlam mowiac z usmiechem:
— Bardzo mnie to zabolalo. Czy zawsze wita sie pan w ten sposob?
Nic na to nie odpowiedzial, nie usmiechnal sie nawet. Mial twarz biala jak papier, wypukle, sklepione czolo, male bladoniebieskie oczy, splaszczony nos i usta waskie jak ciecie brzytwy. Wlosy mial jasne, sztywne, plowe, krotko przyciete na wkleslych skroniach. Twarz byla szeroka, szczeki wydatne i nieforemne. Mial nerwowy tik i skora na policzkach podrygiwala mu nieustannie. Gino, ktory odnosil sie do swego przyjaciela z pelnym szacunku podziwem, zawolal smiejac sie:
— To jeszcze nic! Zebys ty wiedziala, jaki on jest silny… On ma zakazana piesc!
Wydawalo mi sie, ze Sonzogno wrogo na niego spogladal. Powiedzial po chwili gluchym glosem:
— To nieprawda, ze mam zakazana piesc, ale moglbym miec.
Zapytalam:
— Co to znaczy zakazana piesc?
Sonzogno odpowiedzial krotko:
— Jezeli ktos moze zabic czlowieka piescia, nie wolno mu uzywac piesci, bo jest to rownoznaczne z uzyciem rewolweru.
— Zobacz tylko, jaki on jest silny! — nalegal Gino podniecony, jak gdyby chcac przypochlebic sie Sonzognowi. — No zobacz… dotknij jego reki!
Zawahalam sie, ale Gino nie ustepowal i mialam wrazenie, ze i jego przyjaciel tylko na to czeka. Wyciagnelam dlon, a on zgial reke, napinajac miesnie przedramienia z wielka powaga, prawie z nabozenstwem. Dotknelam ich i ku memu zdumieniu — bo na oko znajomy Gina wygladal jak cherlak — wyczulam pod palcami, poprzez rekaw, jakby zwoj stalowych drutow. Cofnelam reke z okrzykiem, sama nie wiem: zdziwienia czy grozy. Sonzogno popatrzyl na mnie z zadowoleniem, lekki usmiech blakal sie po jego wargach.
— To moj stary przyjaciel — powiedzial Gino. — Prawda, Primo, ze znamy sie ladny kawalek czasu?… Jestesmy, mozna powiedziec, jak dwaj bracia. — Oparl reke na ramieniu Sonzogna i dodal: — Moj stary Primo!
Ale tamten poruszyl ramionami, jak gdyby chcial strzasnac z siebie dlon Gina, i odpowiedzial:
— Nie jestesmy ani przyjaciolmi, ani bracmi. Pracowalismy razem w jednym garazu, to wszystko. Gino bynajmniej nie stracil tupetu:
— Ech, wiem, ze ty nie chcesz byc niczyim przyjacielem, zawsze jestes sam, chodzisz zawsze wlasnymi drogami, nie uznajesz ani kobiet, ani mezczyzn.
Sonzogno spojrzal na niego. Wzrok jego byl przenikliwy, nieslychanie natezony i badawczy; pod tym spojrzeniem Gino spuscil oczy. Sonzogno powiedzial:
— Kto ci naopowiadal tych bzdur? Przestaje, z kim mi sie podoba, i z kobietami, i z mezczyznami.
— Powiedzialem to ot, tak sobie — poprawil sie Gino zbity z tropu. — Ja w kazdym razie nigdy cie z nikim nie widzialem.
— Co ty tam mozesz o mnie wiedziec.
— Widywalem cie codziennie i rano, i wieczorem.
— No i co z tego, zes mnie codziennie widywal?
— To — ciagnal dalej z uporem, wyraznie juz zmieszany, Gino — ze widzialem cie zawsze samego i przypuszczalem, ze nie widujesz sie z nikim. Jezeli ktos ma kobiete czy przyjaciela, to zawsze ludzie o tym wiedza.
Tamten odpowiedzial brutalnie:
— Nie rob z siebie kretyna!
— Teraz zaczynasz mi wymyslac od kretynow — odpowiedzial Gino kaprysnym tonem, udajac obrazonego, ale widac bylo, ze jest wystraszony.
Sonzogno powtorzyl:
— Tak, nie rob z siebie kretyna, bo skuje ci morde.
Zrozumialam nagle, ze nie tylko moglby to zrobic, ale ze ma ten zamiar. Schwycilam go za reke i powiedzialam:
— Jezeli chcecie sie bic, to, prosze was, nie robcie tego przy mnie… Nie znosze takich widokow.
— Przedstawilem cie mojej przyjaciolce — rzekl z wyrzutem Gino — a ty przestraszyles ja swoim zachowaniem… Jeszcze sobie pomysli, ze jestesmy smiertelnymi wrogami!
Sonzogno odwrocil sie w moja strone i po raz pierwszy naprawde sie usmiechnal. Usmiechajac sie przymruzal oczy, marszczyl czolo wyszczerzajac drobne, nieladne zeby i pokazujac dziasla. Powiedzial:
— Ta panienka wcale sie nie przestraszyla, prawda?
Odrzeklam sucho: