Gino do reszty stracil glowe; gwaltownie wykrecil mi reke, jak gdyby chcial ja zlamac, potem nagle pochylil sie i ugryzl mnie z calej sily. Wyrwalam reke mocnym szarpnieciem i wstalam:
— Czys ty stracil zmysly? — powiedzialam. — Co cie napadlo?… Gryziesz?… Trudno, nie ma rady, jestes skonczonym draniem i bedziesz nim do konca zycia! — Nie odpowiedzial, ale obydwiema rekami zlapal sie za glowe, jak gdyby chcial wyrwac sobie garsc wlosow.
Zawolalam kelnera, zaplacilam caly rachunek, za siebie, za niego i za Sonzogna, a potem powiedzialam:
— Ide… i zebys wiedzial, ze miedzy nami wszystko skonczone… Nie szukaj mnie, nie przychodz, nie pokazuj mi sie na oczy… Nie chce cie znac!
Nie odezwal sie ani nie podniosl glowy, a ja wyszlam.
Mleczarnia znajdowala sie na poczatku alei, niedaleko naszego domu. Szlam powoli, po stronie przeciwleglej murom. Byla juz noc, chmury przewalaly sie po niebie, mzyl drobny deszcz, wygladajacy jak pyl zawieszony w lagodnym, nieruchomym powietrzu. Mur pograzony byl w mroku, procz kilku malych odcinkow, oswietlonych z rzadka stojacymi latarniami. Po wyjsciu z mleczarni natychmiast zauwazylam, ze jakis czlowiek oderwal sie od latarni i zaczal posuwac sie wzdluz muru takim samym krokiem i w tym samym kierunku co ja. Poznalam po nieprzemakalnym plaszczu, scisnietym w pasie, i po krotko przystrzyzonych blond wlosach, ze jest to Sonzogno. Jego sylwetka pod murem wygladala niepozornie, co chwila to niknal w cieniu, to znowu ukazywal sie w kregu swiatla. Chyba po raz pierwszy w zyciu mialam dosc mezczyzn, wszystkich mezczyzn, goniacych za moja spodnica jak psy za suka. Cala jeszcze drzalam z gniewu; i myslac o tej kobiecie, ktora z winy Gina dostala sie do wiezienia, nie moglem nie odczuwac wyrzutow sumienia, bo przeciez to ja ukradlam puderniczke. A moze byly to nie tylko wyrzuty sumienia, ile bunt i zlosc. Buntujac sie przeciwko niesprawiedliwosci i czujac nienawisc do Gina, wsciekla bylam zarazem, ze go nienawidze i ze dowiedzialam sie o popelnionej niesprawiedliwosci. Doprawdy nie jestem stworzona do takich rzeczy; czulam sie strasznie, wydawalo mi sie, ze przestalam byc soba. Szlam teraz szybko, pragnac dojsc do domu, zanim zaczepi mnie Sonzogno, bo podejrzewalam, ze ma ten zamiar. Nagle uslyszalam za moimi plecami zadyszany glos Gina, ktory wolal:
— Adriano! Adriano!
Udalam, ze nie slysze, i przyspieszylam kroku, ale on juz chwycil mnie za ramie:
— Adriano… tyle czasu bylismy razem… nie mozemy sie rozstac w taki sposob.
Wyrwalam mu sie jednym szarpnieciem i szlam dalej. Po drugiej stronie ulicy, pod murem, znowu wylonila sie z mroku drobna jasna sylwetka Sonzogna, ktory wszedl wlasnie w krag swiatla latarni. Gino biegl przy mnie i mowil:
— Ale ja cie kocham, Adriano!
Budzil we mnie litosc i nienawisc i pomieszanie tych uczuc bylo niewypowiedzianie przykre. Probowalam wiec myslec o czym innym. I nagle doznalam olsnienia. Przypomnialam sobie Astarite, ktory zawsze ofiarowywal mi sie z pomoca, i pomyslalam, ze on na pewno bedzie mogl wyciagnac z wiezienia te biedaczke. Mysl ta byla blogoslawiona w skutkach: poczulam, ze ciezar spada mi z serca, i wydalo mi sie nawet, ze przestalam nienawidzic Gina i ze wzbudza on we mnie tylko litosc. Zatrzymalam sie i powiedzialam cicho:
— Gino, zostaw mnie w spokoju.
— Przeciez ja cie kocham.
— Ja takze cie kochalam, ale teraz wszystko skonczone! Idz sobie, tak bedzie lepiej i dla mnie, i dla ciebie.
Mijalismy ciemny odcinek ulicy, gdzie nie bylo ani latarni, ani sklepow. Schwycil mnie wpol i probowal pocalowac. Moglam byla sama sie obronic, bo jestem silna i nikomu nie uda sie pocalowac kobiety, jezeli ona sama tego nie chce. Tymczasem jakies zle licho podkusilo mnie, zeby zawolac na pomoc Sonzogna, ktory zatrzymal sie po drugiej stronie, pod murem, i obserwowal nas, trzymajac rece w kieszeniach. Prawdopodobnie zawolalam go dlatego, ze teraz, kiedy juz znalazlam sposob naprawienia ohydnego postepku Gina, znowu obudzila sie we mnie ciekawosc i kokieteria. Zawolalam dwa razy: — Sonzogno! Sonzogno! — a on natychmiast przeszedl przez ulice. Gino, zmieszany, puscil mnie.
— Prosze mu powiedziec — rzeklam spokojnie, gdy sie do nas zblizyl — zeby dal mi swiety spokoj. Nie chce miec z nim nic wspolnego, ale on mi nie wierzy, moze uwierzy panu, swojemu przyjacielowi!
Sonzogno zwrocil sie do Gina:
— Slyszales, co powiedziala ta pani?
— Alez ja… — zaczal mowic Gino.
Przypuszczalam, ze jak to zwykle bywa, posprzeczaja sie przez chwile i wreszcie Gino da za wygrana i odejdzie. Tymczasem zobaczylam, ze Sonzogno wykonal prawie niedostrzegalny gest, a Gino spojrzal na niego jak oslupialy, po czym runal na ziemie, staczajac sie do rynsztoka. A moze widzialam tylko upadek Gina i potem dopiero odtworzylam sobie gest Sonzogna, bo stalo sie to wszystko tak blyskawicznie i cicho, ze wydalo mi sie halucynacja. Potrzasnelam glowa i rozejrzalam sie dokola: Sonzogno stal przede mna na szeroko rozstawionych nogach i ogladal swoja jeszcze zacisnieta piesc; Gino lezal na ziemi, odwrocony do nas plecami; wracal do przytomnosci i, opierajac sie lokciem o sciek, powoli podnosil glowe. Ale nie wygladalo na to, aby zamierzal wstac, raczej zdawalo sie, ze wpatruje sie w kawalek bialego papieru, lezacy w zabloconym rynsztoku. Potem Sonzogno powiedzial: — Chodzmy juz — i jak we snie poszlam w strone domu.
Szedl bez slowa, mocno trzymajac mnie pod reke. Byl nizszy ode mnie i dlon jego zaciskala moje ramie niczym metalowa obrecz. Powiedzialam po chwili:
— Zle pan zrobil, ze uderzyl pan Gina… To bylo calkiem niepotrzebne, i tak by sobie poszedl.
On odpowiedzial:
— Przynajmniej nie bedzie wiecej pani nagabywal!
— Jak pan to zrobil? — zapytalam. — Nie widzialam wcale tego uderzenia, zobaczylam tylko, ze Gino sie przewrocil.
— To kwestia wprawy — powiedzial.
Mowil tak, jak gdyby przed wypowiedzeniem kazdego slowa najpierw je przezuwal czy tez wyprobowywal jego konsystencje miedzy zebami, ktore stale zaciskal; wyobrazilam sobie, ze jego zeby zachodza pewnie na siebie, tak jak u zwierzat drapieznych. Mialam teraz wielka ochote dotknac jego ramienia i wyczuc te jego twarde, napiete muskuly. Budzil we mnie raczej zaciekawienie niz pociag, a przede wszystkim lek. Ale lek, dopoki nie wyjasni sie jego przyczyny, moze takze byc uczuciem przyjemnym i w pewien sposob podniecajacym. Powiedzialam:
— Co pan tam ma w tej rece?… Nie moge jeszcze w to uwierzyc.
— Przeciez dotykala jej pani — odpowiedzial z duma, ale tak powaznie, ze zabrzmialo to wrecz ponuro.
— Tak, ale tylko przez moment… Byl z nami Gino… Chcialabym dotknac jeszcze raz.
Stanal i zgial reke, patrzac na mnie z ukosa, powaznie, ale zarazem jakos naiwnie. Ale naiwnosc ta nie miala w sobie nic dziecinnego. Powoli wyciagnelam reke i obmacalam wszystkie miesnie jego przedramienia. Mialam dziwne wrazenie, ze dotykam zywej stali. Powiedzialam matowym glosem:
— Jest pan rzeczywiscie bardzo silny.
— Tak, jestem silny — przyznal z tepym przekonaniem i poszlismy dalej.
Zalowalam teraz, ze go zawolalam. Nie podobal mi sie, a poza tym jego powaga i zachowanie napawaly mnie lekiem. W milczeniu dotarlismy do domu. Wyjelam klucze z torebki i powiedzialam: — Bardzo dziekuje, ze odprowadzil mnie pan — i wyciagnelam reke na pozegnanie.
On przysunal sie do mnie:
— Ide na gore.
Mialam ochote odmowic. Ale jego wzrok natezony, niewiarygodnie przenikliwy, oniesmielil mnie i przestraszyl. Odrzeklam: — Jak chcesz — i dopiero kiedy to powiedzialam, zdalam sobie sprawe, ze zwrocilam sie do niego per ty.
— Nic sie nie boj — rzekl tlumaczac sobie po swojemu moje przerazenie — mam pieniadze! Dam ci dwa razy wiecej niz inni.
— A coz to ma do rzeczy — odpowiedzialam — wcale mi nie szlo o pieniadze. — Zobaczylam, ze twarz jego dziwnie sie zmienila, jak gdyby obudzilo sie w nim jakies straszne podejrzenie. Ja tymczasem otworzylam brame i dodalam: — Po prostu jestem troche zmeczona.
Kiedy juz znalezlismy sie w pokoju, on zaczal sie rozbierac z pedantyczna starannoscia. Mial na szyi szalik;