Sonzogna, ze znowu podniosl reke i ze bedzie zalezalo od mojej odpowiedzi, czy uderzy mnie, czy nie. Zrozumialam, ze on wie o tym, iz wzbudza lek, ze nad tym cierpi, ze chcialby byc kochany jak kazdy inny mezczyzna. Ale chcac to osiagnac, uciekal sie do grozb, wzbudzajac tym jeszcze wiekszy strach. Unioslam reke, udajac, ze chce poglaskac go po szyi i po ramieniu, i stwierdzilam, ze bylo tak, jak przeczuwalam: reke mial podniesiona, gotowa do uderzenia. Powiedzialam z wysilkiem, starajac sie nadac memu glosowi zwykle, lagodne i spokojne brzmienie:
— Nie… tylko mi jest zimno… okryjmy sie koldra.
— Dobrze — odrzekl. Owo „dobrze”, w ktorym zadzwieczalo grozne echo, moglo tylko spotegowac moje przerazenie. I podczas gdy on sciskal mnie i calowal pod koldra, przezywalam straszliwa udreke, najgorsza chyba w moim zyciu. Cierpialam ze strachu, cialo moje drzalo i cofalo sie instynktownie przed zetknieciem z jego cialem, ktore bylo nadzwyczaj gladkie, sliskie i gietkie; ale zarazem wmawialam sobie, ze absurdem jest bac sie go w takim momencie, i cala sila woli staralam sie opanowac lek i oddac mu sie z calym spokojem, jakbym go kochala. Odczuwalam lek nie tyle w czlonkach, ktore, choc oporne, byly mi jeszcze posluszne, ale glebiej, w lonie, ktore zdawalo sie zaciskac, rozpaczliwie broniac sie przed nim. W koncu wzial mnie i w tym przerazeniu odczulam czarna, okrutna rozkosz. Bezwiednie wyrwal mi sie silny, przeciagly, zalosny krzyk w tych ciemnosciach, jak gdyby ow szczytowy moment nie byl usciskiem milosci, lecz smierci, i jakby z krzykiem tym ulecialo ze mnie zycie, pozostawiajac tylko bezduszna cielesna powloke.
Potem lezelismy po ciemku, w milczeniu. Bylam tak wyczerpana, ze zasnelam prawie natychmiast. Zdawalo mi sie, ze jakis potworny ciezar przygniata mi klatke piersiowa, jakby przysiadl na niej Sonzogno, nagi, skurczony, obejmujac kolana ramionami i opierajac na nich podbrodek. Siedzial mi na piersiach, z twardymi nagimi posladkami na mojej szyi, ze stopami na zoladku; spalam, a ciezar ten ciagle wzrastal, rzucalam sie we snie na wszystkie strony, zeby sie od niego uwolnic albo przynajmniej przesunac na inne miejsce. Na koniec wydalo mi sie, ze sie dusze, i chcialam krzyknac, ale nie moglam wydac z siebie zadnego dzwieku, glos uwiazl mi w krtani i mialam wrazenie, ze trwa to nieskonczenie dlugo. W koncu udalo mi sie dobyc glos i, jeczac glosno, obudzilam sie.
Lampka na nocnym stoliku byla zapalona, Sonzogno opierajac sie na lokciu patrzyl na mnie. — Czy dlugo spalam? — zapytalam go.
— Pol godziny — odrzekl przez zacisniete zeby.
Rzucilam mu krotkie spojrzenie, w ktorym pozostac musial jeszcze jakis slad sennego koszmaru, bo teraz on zapytal mnie z akcentem zdziwienia, jak gdyby chcial zagaic rozmowe:
— Czy teraz boisz sie jeszcze?
— Nie wiem.
— Zebys ty wiedziala, kim jestem — powiedzial — balabys sie jeszcze wiecej niz przedtem.
Wszyscy mezczyzni po stosunku maja inklinacje do mowienia o sobie i do robienia zwierzen. Nie wygladalo na to, zeby Sonzogno mial byc wyjatkiem od tej reguly. Ton jego byl teraz inny, normalny, delikatny, prawie czuly, ale zabarwiony nuta pychy. Znowu zleklam sie strasznie i serce zaczelo mi walic, jak gdyby chcialo wyskoczyc z piersi.
— Dlaczego? — spytalam. — Kim jestes?
Popatrzyl na mnie nie tyle z wahaniem, ile napawajac sie efektem swoich slow, po czym wycedzil powoli:
— Ja jestem ten z ulicy Palestro… oto kim jestem!
Uwazal, ze nie potrzebuje wyjasniac, co zaszlo na ulicy Palestro, i tym razem pycha jego bynajmniej nie byla przesadna. W jednym z domow przy tej ulicy popelniono w tych dniach straszliwe morderstwo, o ktorym pisaly wszystkie gazety i ktore pospolstwo komentowalo na wszelkie mozliwe sposoby, pasjonujac sie tego rodzaju wydarzeniami. Takze i matka, ktora spedzala wieksza czesc dnia na sylabizowaniu wiadomosci kroniki wypadkow, zwrocila mi na nie uwage. Mlody jubiler zostal zabity w swoim mieszkaniu, w ktorym mieszkal sam. Wygladalo na to, ze Sonzognowi — teraz wiedzialam juz, ze on jest morderca — jako bron posluzyl ciezki przycisk z brazu. Policja nie znalazla zadnych sladow, ktore moglyby zdemaskowac zbrodniarza. Przypuszczano, ze jubiler trudnil sie rowniez paserstwem, wysnuto wiec wniosek (jak sie pozniej okazalo, sluszny), ze zostal on zabity zawierajac jakas nielegalna transakcje.
Zauwazylam juz nieraz, ze kiedy jakas wiadomosc napelnia nas zdumieniem i groza, czujemy w glowie pustke i uwaga nasza koncentruje sie na pierwszej rzeczy, jaka wpadnie nam w oko, ale w specyficzny sposob, jak gdyby chcialo sie przeniknac jej powierzchnie i dotrzec do jakiejs tajemnicy, ktora kryje sie wewnatrz. Tak bylo i ze mna tej nocy, kiedy uslyszalam owa rewelacyjna wiadomosc. Wytrzeszczylam oczy, glowa moja nagle zrobila sie pusta, jak napelnione plynem czy drobniutkim proszkiem naczynie, ktore zostalo przedziurawione; ale pomimo tej pustki czulam, ze umysl moj gotowy jest wchlonac w siebie cos innego, i uczucie to bylo bolesne, bo chcialam wypelnic te pustke, ale nie moglam. A tymczasem wpatrywalam sie w przegub reki Sonzogna; lezal on przy mnie wsparty na lokciu. Ramie mial biale, gladkie, bez jednego wloska, kragle, nie zdradzajace tej fenomenalnej sily. Przegub jego reki takze byl kragly i bialy, a na nim widnial jedyny przedmiot, jakiego nie zdjal rozbierajac sie, czarny paseczek ze skory, taki jak od zegarka, ale bez zegarka. Intensywna czern tego paska nadawala jakies symboliczne znaczenie nie tylko jego rece, ale i calemu cialu, bialemu i nagiemu, i ja glowilam sie, co to moze byc za znaczenie, ale nie umialam go sobie wyjasnic. Byl to jakis ponury symbol, nasuwajacy mysl o kajdanach galernika, a jednoczesnie ten prosty, czarny paseczek mial w sobie cos zarazem wdziecznego i okrutnego, byl jak ozdoba, podkreslajaca gwaltowne i drapiezne okrucienstwo Sonzogna. Zastanawialam sie nad tym przez chwile. Potem nagle zaczely przebiegac mi przez glowe burzliwe mysli, ktore stawaly sie coraz bardziej niespokojne, jak ptaki zamkniete w ciasnej klatce. Przypomnialam sobie, jak to balam sie Sonzogna od pierwszej chwili, jak potem oddalam mu sie w ciemnosciach, i uswiadomilam sobie, ze wlasnie w tej chwili instynktem mojego ciala odgadlam wszystko, co on przede mna ukrywal, i dlatego krzyknelam.
Na koniec zapytalam o to, co przede wszystkim nasunelo mi sie na mysl:
— Dlaczego to zrobiles?
Odpowiedzial, prawie nie poruszajac wargami:
— Mialem cos cennego do sprzedania… Wiedzialem, ze ten kupiec to bydlak, ale nikogo innego nie znalem. Zaproponowal mi smieszna cene. Nienawidzilem go, bo juz przedtem raz mnie oszukal… Powiedzialem mu, ze zabieram te rzecz, i nawymyslalem mu od oszustow… Na to on powiedzial mi cos takiego, ze stracilem cierpliwosc…
— A co ci powiedzial? — Zauwazylam ze zdziwieniem, ze w miare, jak Sonzogno mowi, rozprasza sie moj lek i ze wbrew wlasnej woli zaczynam odczuwac podniecenie, jak gdybym byla wspolniczka zbrodni. Pytajac, co powiedzial jubiler, zlapalam sie na tym, ze pragne, aby to bylo cos strasznego, co pozwoli jezeli nie usprawiedliwic, to wytlumaczyc zbrodnie. Odpowiedzial krotko:
— Mowil, ze jesli mu tego nie sprzedam, to da znac policji… Wtedy pomyslalem sobie: dosc tego, a poniewaz wlasnie sie odwrocil… — Nie dokonczyl i spojrzal na mnie przenikliwie.
Zapytalam: — A jak on wygladal? — Pytanie to nasunelo mi sie samo przez sie i nie dostrzeglam w nim zadnej ukrytej mysli. Odpowiedzial dosc szczegolowo:
— Lysy… dosc niski… mala twarz… mial w sobie cos z zajaca. — Na te slowa, wypowiedziane ze spokojna odraza, poczulam nienawisc do tego pasera o zajeczej twarzy. Widzialam, jak podejrzliwie i nieufnie wazy przedmiot przyniesiony przez Sonzogna. Przestalam sie bac, mialam wrazenie, ze Sonzogno zarazil mnie swoja niechecia do ofiary zbrodni, i nawet stracilam pewnosc, czy w ogole go potepiam. Wydawalo mi sie, ze tak dobrze rozumiem wszystko, co sie stalo, ze zaczelam zastanawiac sie, czy i ja nie bylabym zdolna do popelnienia tego morderstwa. Nikt lepiej ode mnie nie zrozumialby tego zdania: „Powiedzial mi cos takiego, ze stracilem cierpliwosc”. Stracil takze cierpliwosc raz z winy Gina, a drugi raz z mojej i tylko przypadek sprawil, ze ja i Gino pozostalismy przy zyciu. Przejrzalam na wskros Sonzogna; nie wzbudzal juz we mnie leku, a nawet poczulam dla niego cos w rodzaju zabarwionej groza sympatii. Tej sympatii, jakiej nie mialam dla niego jako dla kochanka, dopoki nie dowiedzialam sie o zbrodni.
— Czy nie zalujesz, zes to zrobil? Czy nie masz wyrzutow sumienia? — zapytalam.
— Juz sie stalo — odpowiedzial.
Patrzalam na niego z natezona uwaga i po tej odpowiedzi, ku memu zdumieniu, bezwiednie kiwnelam potakujaco glowa. I przypomnialam sobie Gina; Sonzogno uwazal go za blazna, ale byl to przeciez czlowiek, jak kazdy inny, kochal mnie i ja niegdys go kochalam. Pomyslalam, ze rozumujac w ten sposob moglabym jutro uznac za sluszne zamordowanie Gina, ze ten jubiler nie byl pewnie ani gorszy, ani lepszy od Gina, a cala roznica