pieknie miec zycie podobne do tego poranka, takie przejrzyste, takie jasne i takie przyjemne. Zycie wyprane z wszelkich brudow, zycie, ktore pozwalaloby spogladac z miloscia na kazda rzecz, chocby najskromniejsza. Wraz z ta mysla znowu odezwalo sie we mnie od dawna uspione pragnienie normalnego zycia z jednym mezczyzna, w jasnym, czystym, porzadnym domu. Uswiadomilam sobie, ze nie podoba mi sie moj zawod, chociaz dziwnym przeciwienstwem losu bylam jakby do niego stworzona. Pomyslalam sobie, ze nie jest to czysty zawod; dokola mnie, na moim ciele, na moich palcach, na moim lozku bylo cos lepkiego, unosil sie zapach spermy, jakas atmosfera niezdrowego podniecenia i choc potem zawsze mylam sie i sprzatalam pokoj, nie bylo na to rady. Myslalam takze o tym, ze przez sam fakt rozbierania sie i ubierania na oczach coraz to nowych mezczyzn nie moge ogladac swego ciala ze wstydliwa przyjemnoscia, tak jak bym tego pragnela i co robilam jako mloda dziewczyna, obserwujac sie w lustrze czy tez myjac sie w lazience. Przyjemnie jest spogladac na wlasne cialo jako na cos nowego i nieznanego, co samo przez sie rosnie, nabiera ksztaltu i pieknieje; ale ja dajac za kazdym razem owo uczucie nowosci moim kochankom, odebralam je sobie samej raz na zawsze.
W swietle tych rozmyslan zbrodnia Sonzogna, oszustwo Gina, ciezki los pokojowki i wszystkie inne powiklania, wsrod ktorych sie szamotalam, ukazywaly sie jako konsekwencje mojego nieuregulowanego zycia. Ale byly to konsekwencje pozbawione jakiegos szczegolnego znaczenia, ktore nie budzily we mnie poczucia winy i ktorych mozna byloby uniknac jedynie w tym wypadku, gdyby spelnily sie moje dawne marzenia o zamazpojsciu i normalnym zyciu. Ogarnelo mnie silne pragnienie, zeby byc w porzadku pod kazdym wzgledem; w porzadku wobec moralnosci, ktora nie uznawala mojej profesji; w porzadku wobec natury, domagajacej sie, zeby kobieta w moim wieku miala dzieci; w porzadku wobec estetyki, ktora nakazywala ubierac sie w ladne, gustowne suknie i zyc w pieknym otoczeniu, w jasnych, czystych, wygodnych mieszkaniach. Tylko ze jedno wylaczalo drugie: gdybym chciala byc w porzadku wobec moralnosci, nie moglabym byc w porzadku wobec natury, a moje zamilowania bylyby sprzeczne i z moralnoscia, i z natura. Na mysl o tym ogarnelo mnie owo stale powracajace w moim zyciu zniechecenie, spowodowane swiadomoscia, ze nie moge zaspokoic codziennych potrzeb inaczej jak tylko poswiecajac to, co bylo we mnie najlepsze. Stwierdzilam raz jeszcze, ze nie pogodzilam sie calkowicie z moim losem, i to dodalo mi nieco otuchy, bo pomyslalam, ze gdyby zdarzyla sie jakas okazja do zmiany zycia, nie bylabym tym zaskoczona i wykorzystalabym ja z pelna swiadomoscia i zdecydowaniem.
Astarita naznaczyl mi spotkanie w poludnie, zaraz po wyjsciu z biura, mialam wiec jeszcze kilka godzin czasu i nie wiedzac, co robic, zdecydowalam sie odwiedzic Gizele. Nie widywalam sie z nia juz od dluzszego czasu i podejrzewalam, ze miejsce Riccarda — cos posredniego miedzy kochankiem a narzeczonym — zajal juz ktos inny. Gizela, tak samo jak i ja, miala nadzieje, ze jakos ureguluje sobie zycie; ta sama nadzieja zyja chyba wszystkie kobiety mego pokroju. Ale u mnie wyplywalo to z wrodzonych sklonnosci, Gizela natomiast przykladala wielka wage do opinii publicznej i przede wszystkim chciala zostac „osoba z towarzystwa”. Pomimo iz nadawala sie do tego zawodu bez porownania lepiej ode mnie, wstydzila sie, ze ludzie biora ja za to, czym byla. Ja nie wstydzilam sie tego nigdy, chociaz czasami mialam uczucie, ze w postepowaniu moim jest cos unizonego i nienaturalnego.
Doszlam do kamienicy, w ktorej mieszkala Gizela, i chcialam wejsc na schody, kiedy zatrzymal mnie glos dozorczyni:
— Idzie pani do panny Gizeli? Juz tutaj nie mieszka.
— A dokad sie wyprowadzila?
— Na ulice Casablanca numer 7. — Ulica Casablanca znajdowala sie w nowo powstalej dzielnicy. — Przyjechal po nia samochodem jakis blondyn, zaladowali wszystkie rzeczy i odjechali.
Od razu zdalam sobie sprawe, ze zjawilam sie tutaj wlasnie po to, zeby uslyszec tego rodzaju nowine. Sama nie wiem dlaczego, nagle zrobilo mi sie slabo. Nogi ugiely sie pode mna i musialam oprzec sie o drzwi, zeby nie upasc. Ale szybko przyszlam do siebie i po chwili namyslu postanowilam odwiedzic Gizele pod nowym adresem. Wsiadlam do taksowki i kazalam sie zawiezc na ulice Casablanca.
Taksowka jechala szybko, oddalajac sie coraz bardziej od centrum miasta z jego waskimi ulicami i starymi stloczonymi domami. Ulice stawaly sie coraz szersze, rozwidlaly sie, tworzac u wylotu place, kamienice byly nowe, a miedzy nimi przeswitywalo od czasu do czasu zielone pasmo pol. Wiedzialam, ze ta moja wyprawa ma swoje ukryte i to bardzo bolesne znaczenie, i stawalam sie coraz smutniejsza. Przypomnialam sobie nagle, ile wysilkow wlozyla Gizela, zeby odebrac mi moja niewinnosc i zrobic ze mnie to, czym byla ona sama; nie moglam zapanowac nad soba i z oczu moich poplynely lzy, jak krew plynie z otwartej rany.
Kiedy dojechalam na miejsce i wysiadlam z taksowki, mialam blyszczace oczy i mokre policzki. — Nie trzeba plakac, panienko — powiedzial szofer. Nic nie odpowiedzialam, potrzasnelam tylko glowa i skierowalam sie do bramy.
Byla to biala, nowoczesna kamienica, swiezo wykonczona, na co wskazywaly beczki, rusztowania i narzedzia lezace w pustym ogrodku oraz plamy wapna na sztachetach ogrodzenia. Weszlam do sieni o bialych, nagich scianach; klatka schodowa takze wymalowana byla na bialo, przez okna o mlecznych szybach saczylo sie spokojne swiatlo. Portier, mlody czlowiek o rudych wlosach, w robotniczym kombinezonie, niepodobny do zazwyczaj spotykanych starych, brudnych dozorcow, wprowadzil mnie do windy. Nacisnelam guzik i winda ruszyla w gore. Unosil sie w niej mily zapach nowego swiezo politurowanego drzewa. Nawet w odglosie motoru wyczuwalo sie, ze jest on nowy, swiezo zainstalowany. Winda wjezdzala na ostatnie pietro i w miare wznoszenia sie w gore bylo w niej coraz jasniej, jak gdyby nie miala sufitu i jechala wprost do nieba. Kiedy stanela, wysiadlam i znalazlam sie na bardzo widnym, olsniewajaco bialym podescie schodow, przed pieknymi drzwiami z jasnego drzewa, z klamkami ze lsniacego mosiadzu. Zadzwonilam, otworzyla mi szczuplutka, ciemna pokojowka o milej twarzy, w pikowym czepeczku i haftowanym fartuszku.
— Prosze powiedziec pannie de Santis, ze przyszla Adriana — powiedzialam.
Zostawila mnie sama i poszla w glab przedpokoju do drzwi oszklonych mlecznymi szybami, takimi samymi jak okna na klatce schodowej. Przedpokoj, jak i reszta pokoi, byl nagi i bialy. Mieszkanie wygladalo na niewielkie, co najwyzej czteropokojowe. Cieplo kaloryferow wzmacnialo jeszcze przenikliwy zapach swiezego wapna i lakieru. Po chwili oszklone drzwi w glebi korytarza otworzyly sie i ukazala sie w nich pokojowka, zapraszajac mnie, zebym weszla do pokoju.
Kiedy sie tam znalazlam, z poczatku nie widzialam nic, bo przez szerokie okno, zdajace sie zajmowac cala sciane na wprost drzwi, wpadaly oslepiajacymi snopami promienie zimowego slonca. Bylo to najwyzsze pietro i przez szyby widac bylo tylko szafirowe, tonace w sloncu niebo. Zapomnialam na chwile, ze przyszlam tu z wizyta, i ogarnieta uczuciem blogosci, przymknelam oczy w tym sloncu cieplym i zlocistym jak stare wino, ale glos Gizeli przywolal mnie do rzeczywistosci. Siedziala przy oknie, naprzeciwko drobnej, szpakowatej kobiety, ktora trzymala jej palce ponad malym, zastawionym buteleczkami stolikiem; byla to manikiurzystka. Gizela powiedziala z wymuszona swoboda:
— Ach, to ty, Adriano… Usiadz… Zaczekaj chwileczke.
Usiadlam przy drzwiach i rozejrzalam sie dokola. Pokoj byl dlugi i dosc waski. Trzeba przyznac, ze mebli stalo w nim bardzo niewiele, stol, kredens i kilka krzesel z jasnego drzewa, ale wszystko zupelnie nowe, a poza tym tyle slonca! I to slonce bylo doprawdy luksusem; nie moglam powstrzymac sie od mysli, ze tylko w bogatym domu moze tak swiecic slonce. Napawajac sie tym milym uczuciem, swiadomie zamknelam oczy i przez chwile o niczym nie myslalam. Po chwili poczulam, ze cos ciezkiego i miekkiego spadlo mi na kolana; otworzylam oczy i zobaczylam ogromnego kota. Nigdy nie widzialam jeszcze tej rasy: mial siersc bardzo dluga i jedwabista, koloru szaroblekitnego i szeroki pyszczek o wyrazie majestatycznym i pogardliwym, ktory mi sie nie spodobal. Kot zaczal ocierac sie o mnie, podnoszac do gory puszysty ogon i miauczac przenikliwie, po czym zwinal sie w klebuszek na moich kolanach i mruczal zadowolony.
— Jaki sliczny kot! — powiedzialam. — Co to za rasa?
— Perski — z duma odpowiedziala Gizela — to bardzo cenna rasa… taki kot kosztuje do tysiaca lirow.
— Nigdy jeszcze takiego nie widzialam — odrzeklam gladzac kota po grzbiecie.
— Wie pani, kto ma takiego samego kota? — wtracila sie manikiurzystka. — Pani Radaelli. Zeby pani wiedziala, jak ona go traktuje… lepiej niz czlowieka. Kiedys go nawet uperfumowala. No wiec jak, nie robimy dzisiaj pedicure?
— Nie, Marto, dzisiaj nie — odpowiedziala Gizela. Manikiurzystka schowala buteleczki i narzedzia do malej walizki, pozegnala sie i wyszla.
Kiedy zostalysmy same, popatrzylysmy na siebie. Gizela wydala mi sie nowa jak caly ten dom. Ubrana byla w rozowy sweterek z angorskiej welny i w hawajska spodnice, ktorej nigdy przedtem nie widzialam. Zmienila sie takze jej figura; bardzo przytyla w piersiach i w biodrach. Zauwazylam, ze powieki ma nieco obrzmiale; wygladala