polegala na tym, ze tamtego nie znalam; a usprawiedliwiam zbrodnie tylko dlatego, ze dowiedzialam sie, iz mial twarz zajaca. Poczulam wyrzuty sumienia i odraze, ale nie do Sonzogna, ktory taki juz sie urodzil i trzeba go bylo najpierw zrozumiec, a dopiero potem sadzic, ale do samej siebie, bo przeciez bylam inna, a pomimo to pozwolilam zaszczepic sobie nienawisc i zadze krwi. Ogarnelo mnie nagle wzburzenie, usiadlam gwaltownie na lozku:
— O Boze! — powtarzalam. — O Boze!… dlaczegos ty to zrobil?… I dlaczego mi o tym powiedziales?
— Tak sie mnie balas — odpowiedzial po prostu — i to nie wiedzac o niczym… Wydalo mi sie to dziwne. Na szczescie — dodal usmiechajac sie do wlasnej mysli — inni nie sa tacy jak ty… Gdyby tak bylo, juz by mnie przylapali.
— Ale teraz idz juz lepiej i zostaw mnie sama… idz!
— Co cie znowu napadlo? — zapytal.
Poznalam po jego tonie, ze porywa go wscieklosc, ale wyczulam tez w glosie jego jakis bol i przerazenie, ze jest calkiem sam, ze i ja, jego kochanka, potepilam go. Dorzucilam wiec szybko:
— Nie mysl, ze sie boje! Nic a nic sie nie boje, tylko musze przywyknac do tej mysli, musze to przetrawic… Bede inna, kiedy przyjdziesz do mnie znowu.
— Co chcesz przetrawic? — zapytal. — Nie zamierzasz chyba mnie wydac?
Te slowa zrobily na mnie takie samo wrazenie, jak opowiadanie Gina o intrydze przeciwko pokojowce; uczulam, ze zyje w zupelnie innym swiecie. Zrobilam wysilek, zeby sie opanowac:
— Przeciez ci powiedzialam, ze mozesz przyjsc do mnie znowu. A wiesz, co powiedzialaby ci inna kobieta? „Nie chce cie znac, nie chce cie widziec na oczy”… Oto co by ci powiedziala.
— Ale chcesz, zebym sobie poszedl.
— Myslalam, ze i tak chcesz juz isc, wiec pare minut wczesniej czy pozniej to wszystko jedno. Ale jezeli chcesz zostac, to bardzo prosze. Chcesz tu przenocowac? Mozemy przespac sie razem i pojdziesz jutro rano… Chcesz?
Powiedziawszy prawde, proponowalam mu to zgaszonym, smutnym i niepewnym glosem; w oczach moich musial byc jakis oblakany wyraz. Ale przemoglam sie na tyle, ze mu to zaproponowalam, i bylam z siebie zadowolona. Popatrzal na mnie i moze sie mylilam, ale wydalo mi sie, ze w jego spojrzeniu wyczytalam przeblysk wdziecznosci. Potem potrzasnal glowa:
— Nie, powiedzialem to tylko tak sobie… Naprawde musze juz isc. — Wstal i podszedl do krzesla, na ktorym lezalo jego ubranie.
— Jak chcesz — odrzeklam — ale jezeli masz ochote zostac, to zostan, a jezeli — dodalam z wysilkiem — w najblizszych dniach nie mialbys gdzie nocowac, przyjdz tutaj.
Nic nie odpowiedzial, ubieral sie. Ja takze wstalam i wlozylam szlafrok. Krzatajac sie mialam wrazenie, ze ogarnia mnie szalenstwo, jakby pokoj pelen byl jakichs glosow, szepczacych mi do ucha nieskladne, bezsensowne wyrazy. Moze wlasnie owo obledne uczucie bylo przyczyna, ze zrobilam pewien gest, ktorego sama nie umialam sobie wytlumaczyc. Kiedy snulam sie po pokoju, ledwie powloczac nogami pomimo narastajacego we mnie szalenstwa, zobaczylam, ze on schyla sie, zeby zasznurowac trzewiki. I wowczas ukleklam przed nim, mowiac: — Poczekaj, ja to zrobie. — On oslupial ze zdumienia, ale nie zaprotestowal. Wzielam jego prawa noge i, opierajac ja sobie o brzuch, zwiazalam sznurowadlo na podwojny wezel. Potem zrobilam to samo z lewa noga. Nie podziekowal mi i nie odezwal sie juz ani slowem; prawdopodobnie i on nie mogl pojac, dlaczego to zrobilam. Wlozyl marynarke. Wyjal z kieszeni portfel i zaczal wyjmowac pieniadze.
— Nie, nie — zawolalam z mimowolna odraza w glosie — nie, nic mi nie dawaj… nie trzeba.
— Dlaczego?… Czy moje pieniadze sa gorsze niz pieniadze innych? — zapytal glosem nabrzmialym gniewem.
Wydalo mi sie dziwne, ze nie rozumie mojego wstretu do tych pieniedzy, wyciagnietych moze z cieplej jeszcze kieszeni nieboszczyka. A moze rozumial i chcial uczynic mnie do pewnego stopnia swoja wspolniczka, a zarazem upewnic sie co do moich uczuc wzgledem niego? Odmowilam po raz drugi:
— Nie… nie… wcale nie myslalam o pieniadzach, zapraszajac cie tutaj… zostaw!
Wygladalo na to, ze uspokoil sie.
— No dobrze… ale wobec tego dam ci cos na pamiatke. — Wyjal z kieszeni jakis przedmiot i polozyl go na marmurowym blacie komody.
Spojrzalam na ten przedmiot nie biorac go do reki i poznalam zlota puderniczke, ktora ukradlam przed miesiacem w domu chlebodawczyni Gina.
— Co to jest? — wybelkotalam.
— Dal mi to do sprzedania Gino. Tamten dawal za to grosze, ale mysle, ze ta puderniczka przedstawia pewna wartosc… Jest ze zlota.
Opanowalam sie i powiedzialam:
— Dziekuje.
— Nie ma za co — odrzekl. Wlozyl plaszcz i zapinal pasek. — A wiec do zobaczenia — powiedzial juz od progu.
Po chwili uslyszalam, jak zatrzasnely sie drzwi wejsciowe.
Kiedy zostalam sama, podeszlam do komody i wzielam do reki puderniczke. Bylam oszolomiona, a przy tym nieslychanie zdziwiona. Puderniczka polyskiwala na mojej dloni i wydalo mi sie, ze rubin przy zamku staje sie coraz wiekszy, wiekszy, a w koncu zalewa cala zlota powierzchnie. Trzymalam na dloni okragla, blyszczaca, krwawa plame, majaca ciezar puderniczki. Potrzasnelam glowa, czerwona plama znikla i znowu zobaczylam zlota puderniczke z rubinowym zamkiem. Polozylam ja na komodzie, wyciagnelam sie w szlafroku na lozku, zgasilam swiatlo i zaczelam rozmyslac.
Pomyslalam sobie, ze gdyby ktos opowiedzial mi historie tej puderniczki, bylabym nia porwana i sluchalabym jej jak opowiesci o wyjatkowych, nieprawdopodobnych wydarzeniach. Byla to jedna z tych historii, ktore wywoluja u sluchaczy okrzyki: „Co za zbieg okolicznosci!”, a potem rozne kobieciny w rodzaju mojej matki ciagna na to konto numery lotta, stawiajac jeden numer na nieboszczyka, drugi na zloto, trzeci na morderce. Ale tym razem to wszystko mnie sie przydarzylo i uswiadomilam sobie ze zdumieniem, jaka to roznica, kiedy jest sie samemu osobiscie zamieszanym w jakas sprawe. Znalazlam sie w sytuacji kogos, kto zasial mikroskopijne ziarnko i calkiem o tym zapomnial, a po pewnym czasie odnalazl je w postaci bujnego krzewu, pokrytego liscmi i rozkwitajacymi pakami. Tyle tylko, ze jakie nasienie, taki krzew i taki owoc. Cofalam sie mysla coraz bardziej wstecz i nie moglam odnalezc poczatku. Oddalam sie Ginowi w nadziei, ze on ozeni sie ze mna, a tymczasem zostalam oszukana, wiec rozzalona do calego swiata ukradlam puderniczke. Potem przyznalam sie do kradziezy i oddalam Ginowi moj lup, w obawie, aby nie zwolniono go z pracy. On mial zwrocic puderniczke swojej pani, ale tego nie zrobil, zatrzymal ja sobie. Pozniej, bojac sie, ze posadza go o kradziez, podstepnie wpakowal do wiezienia pokojowke, ktora byla niewinna i ktora bito na sledztwie. Nastepnie Gino dal puderniczke do sprzedania Sonzognowi, ktory poszedl z nia do jubilera. Jubiler obrazil go i Sonzogno w porywie gniewu zabil jubilera. Tym wiec sposobem jubiler postradal zycie, a Sonzogno stal sie morderca. Rozumialam, ze nie moge brac winy na siebie, bo wtedy musialabym uznac, ze moja chec wyjscia za maz i stworzenia rodziny stala sie przyczyna tylu nieszczesc, ale pomimo to trawil mnie niepokoj i wyrzuty sumienia. W koncu przyszlo mi do glowy, ze w ostatecznym rozrachunku cala wine ponosza moje piersi, moje biodra, jednym slowem, moja przekleta uroda, z ktorej matka byla taka dumna i ktora sama przez sie byla niewinna, jak wszystko, co stworzone jest przez nature. Mysli te dyktowalo mi rozdraznienie i rozpacz; bywa tak czasem, ze niedorzecznym rozumowaniem probuje sie rozwiklac cos stokroc bardziej niedorzecznego. Wiedzialam, ze w gruncie rzeczy nie zawinil tu nikt, chociaz caly ten splot wypadkow budzil groze, i jezeli ktos koniecznie chcial sie doszukac czyjejs winy, dochodzil do wniosku, ze wszyscy byli zarazem winni i niewinni. Powoli pograzalam sie w odurzeniu, niczym w wodzie, ktora podczas powodzi wznosi sie zalewajac pietro po pietrze caly dom. Szybko stracilam zdolnosc logicznego myslenia, a potem moja zafascynowana wyobraznia ukazala mi zbrodnie Sonzogna niejako cos godnego potepienia, odrazajacego, ale jako fakt oderwany od rzeczywistosci, jako czyn niepojety i tym samym nie pozbawiony pewnego uroku. Wydawalo mi sie, ze widze Sonzogna krazacego po ulicy Palestro, z rekami w kieszeniach nieprzemakalnego plaszcza, a potem wchodzacego do jednej z kamienic i czekajacego w saloniku jubilera. Wydawalo mi sie, ze widze, jak jubiler sciska na powitanie dlon Sonzogna, staje za biurkiem, Sonzogno wrecza mu puderniczke, ktora tamten oglada, podejrzliwie kiwajac glowa. Potem podnosi zajecza twarz, wymienia smiesznie niska cene. Sonzogno przeszywa go wzrokiem, w ktorym migaja juz blyskawice gniewu, i wyrywa mu z reki drogocenny przedmiot, wymysla mu od oszustow, a tamten grozi, ze go zadenuncjuje. Kaze mu sie wynosic i, nie wdajac sie w