na osobe, ktora dobrze je, duzo spi i nie ma zadnych klopotow. Te powieki nadawaly jej twarzy jakis nieszczery wyraz. Ogladala przez chwile swoje paznokcie, po czym zapytala zdawkowo: — No i co powiesz? Jak ci sie podoba moje mieszkanie? Nie ma we mnie ani cienia zawisci, ale w tej chwili po raz pierwszy w zyciu poczulam klujaca zazdrosc. I bylam zdumiona, ze istnieja ludzie, ktorzy umieja trawic w sobie owo uczucie calymi latami, bo wydalo mi sie ono w najwyzszym stopniu przykre i bolesne. Twarz wydluzyla mi sie, jak gdyby nagle zapadly mi sie policzki, co nie pozwolilo mi ani na usmiech, ani na powiedzenie Gizeli czegos milego, choc chcialam to zrobic. Ogarnela mnie przy tym zaciekla niechec do Gizeli. Mialam ochote dociac jej zlosliwie, zranic ja, obrazic, ponizyc, jednym slowem, zepsuc jej cala przyjemnosc. „Co sie ze mna dzieje? — myslalam z przerazeniem, nie przestajac glaskac kota po grzbiecie — Czy to ja, czy nie ja?” Na szczescie nie trwalo to dlugo. Cala moja wrodzona dobroc zbuntowala sie i gotowala do ataku przeciwko zazdrosci. Pomyslalam, ze Gizela jest przeciez moja przyjaciolka i ze powinnam cieszyc sie dla niej. Wyobrazilam ja sobie wchodzaca po raz pierwszy do nowego mieszkania i klaszczaca w rece z radosci; i od razu znikl chlodny, paralizujacy mi twarz wyraz zawisci i poczulam znowu cieplo owego dobroczynnego slonca, ale w sposob bardziej intymny, jak gdyby rozswietlilo mnie ono od wewnatrz. Powiedzialam:
— Jak mozna pytac o to? Takie piekne mieszkanie, takie wesole… Ale jak sie to wszystko stalo?
Mialam wrazenie, ze szczerze wypowiedzialam te slowa, i usmiechnelam sie, ale raczej do siebie — jakby w nagrode — niz do Gizeli. Odpowiedziala mi tonem dumnym i poufalym zarazem:
— Pamietasz Giancarla, tego blondyna, z ktorym zaraz zaczelam sie klocic tamtego wieczoru? A wiec on pozniej przyszedl mnie odwiedzic i okazalo sie, ze bardzo zyskuje przy blizszym poznaniu. Potem znowu spotykalismy sie kilkakrotnie; pare dni temu powiedzial mi: „Wyjdziemy razem, chce ci zrobic niespodzianke”. Ja pomyslalam sobie, ze chce mi kupic jakis prezent, torebke, perfumy, tymczasem on wsadza mnie do auta, przywozi tutaj, wprowadza do calkiem pustego mieszkania. Myslalam, ze to jego mieszkanie. Zapytal, czy mi sie podoba, powiedzialam, ze tak, ale nie domyslajac sie nic, oczywiscie… a on mowi: „To mieszkanie wzialem dla ciebie”… Mozesz sobie wyobrazic, co sie ze mna dzialo!
Usmiechnela sie rozgladajac dokola z mina pelna godnosci i zadowolenia. Wstalam odruchowo, podeszlam do niej i usciskalam ja mowiac:
— Jakze sie ciesze… Jestem z tego bardzo a bardzo zadowolona!
Po tym gescie rozwiala sie cala moja niechec. Przytknelam twarz do szyby i wyjrzalam przez okno. Dom stal na skarpie, a w dole rozciagal sie rozlegly widok uprawnych pol, przez ktore, kretym korytem, przeplywala rzeka. Na tej rowninie wyrastaly gdzieniegdzie lasy, zabudowania gospodarskie i skaliste wzniesienia. W rogu tej panoramy widniala biala linia domow stojacych na skraju podmiejskiej dzielnicy i one tylko przypominaly o bliskosci miasta. Na horyzoncie pasmo niebieskawych gor rysowalo sie wyraznie na tle jasnego nieba. Powiedzialam odwracajac sie do Gizeli:
— Wiesz, ze masz przesliczny widok!
— Prawda? — odpowiedziala. Podeszla do kredensu i wyjela dwa kieliszki oraz pekata butelke, ktora postawila na stole. — Napijesz sie troche likieru? — zapytala nonszalancko. Widac bylo, ze pelnienie obowiazkow pani domu sprawia jej wielka satysfakcje.
Usiadlysmy przy stole i w milczeniu saczylysmy likier. Rozumialam doskonale, ze Gizela nie czuje sie w porzadku wobec mnie, i postanowilam sama poruszyc ten temat. Powiedzialam lagodnie:
— Ale ze mna nieladnie postapilas… Powinnas byla mnie zawiadomic.
— Nie mialam kiedy — odpowiedziala szybko — wiesz, ile jest klopotu z przeprowadzka. A potem mialam mnostwo roboty z kupowaniem najpotrzebniejszych rzeczy, mebli, bielizny, naczyn i porcelany, nie mialam chwili wytchnienia. Urzadzenie domu to praca nie lada. — Mowila z zacisnietymi wargami, jak niektore wytworne damy.
— Rozumiem cie — powiedzialam bez cienia zlosliwosci czy rozgoryczenia, tak jakbym mowila o czyms, co mnie dotyczy — teraz, kiedy masz mieszkanie i lepiej ci sie powodzi, nie masz ochoty widywac sie ze mna… Wstydzisz sie mnie.
— Wcale sie nie wstydze — odpowiedziala z gniewem; wydalo mi sie, ze bardziej niz slowami dotknieta jest moim opanowanym tonem — jezeli tak myslisz, jestes naprawde glupia. Po prostu teraz nie bedziemy mogly widywac sie tak jak dawniej… to znaczy wychodzic razem i tak dalej… Gdyby on mnie nakryl, ladnie bym wygladala.
— Badz spokojna — odrzeklam lagodnie — wiecej mnie nie zobaczysz… Dzisiaj przyszlam tylko dlatego, zeby sie dowiedziec, co sie z toba dzieje.
Udala, ze nie slyszy, potwierdzajac w ten sposob moje przypuszczenia. Przez chwile panowalo milczenie, po czym Gizela zapytala z falszywa troskliwoscia:
— A co u ciebie slychac?
Natychmiast przyszedl mi na mysl Giacomo, i to tak nagle, ze az mnie to przerazilo. Odpowiedzialam zdlawionym glosem:
— U mnie? Nic… wszystko po staremu.
— A Astarita?
— Widzialam sie z nim kilka razy.
— A Gino?
— Zerwalam z nim.
Na wspomnienie Giacoma serce mi sie scisnelo. Ale Gizela wytlumaczyla sobie po swojemu zgnebienie malujace sie na mojej twarzy, przypuszczajac, ze przybita jestem jej szczesciem i nieuprzejmym przyjeciem. Po chwili namyslu, silac sie na serdecznosc, powiedziala:
— A mnie nikt nie wybije z glowy, ze gdybys tylko chciala, to Astarita urzadzilby ci mieszkanie.
— Ale ja nie chce — odrzeklam spokojnie — ani Astarity, ani zadnego innego.
Zobaczylam, ze sie zmieszala:
— Dlaczego? Nie byloby ci przyjemnie miec takie mieszkanie jak moje?
— To mieszkanie jest sliczne — odpowiedzialam — ale ja chce byc przede wszystkim wolna.
— Ja jestem wolna — odpowiedziala urazona — mam na pewno wiecej czasu niz ty… mam caly dzien dla siebie.
— Nie o tej wolnosci mowie.
— W takim razie o jakiej?
Zrozumialam, ze ja obrazilam, tym chocby, ze niedostatecznie podziwialam mieszkanie, z ktorego byla tak dumna. Gdybym jednak zaczela jej tlumaczyc, ze doceniam jej mieszkanie, ale za zadna cene nie zwiazalabym sie z mezczyzna, ktorego nie kocham, obrazilabym ja znowu, i to jeszcze bardziej niz przedtem. Wolalam zmienic temat i wtracilam pospiesznie:
— Wiesz co, pokaz mi swoje mieszkanie!… Ile masz pokoi?
— Co cie moze obchodzic moje mieszkanie — powiedziala naiwnie kaprysnym tonem — sama powiedzialas, ze nie chcialabys miec takiego.
— Wcale tego nie powiedzialam — odrzeklam lagodnie — twoje mieszkanie jest bardzo ladne… Nie moge nawet marzyc o czyms podobnym.
Nic nie odpowiedziala, oczy miala spuszczone, wyraz twarzy zatroskany.
— No wiec co — mowilam dalej niesmialo. — Nie chcesz mi go pokazac?
Podniosla oczy i zobaczylam ze zdumieniem, ze byly one pelne lez.
— Mylilam sie uwazajac cie za przyjaciolke — zawolala nagle — ty, ty pekasz z zazdrosci i naumyslnie chcesz obrzydzic mi to mieszkanie, zeby popsuc mi cala przyjemnosc! — Mowila to patrzac przed siebie, z twarza mokra od lez. Plakala ze zlosci; tym razem w niej obudzila sie zazdrosc, zazdrosc bezprzedmiotowa, ktora nieswiadomie godzila w moja rozpaczliwa milosc do Giacoma i w cala gorycz rozlaki; ale chociaz rozumialam Gizele doskonale, a moze wlasnie dlatego, ze ja rozumialam, zrobilo mi sie jej zal. Podeszlam do niej i polozylam jej reke na ramieniu:
— Dlaczego tak mowisz! Nie jestem zazdrosna… tylko ze mnie co innego sprawialoby radosc. Ale ciesze sie, ze ty jestes zadowolona… No wiec — zakonczylam obejmujac ja — zaprowadz mnie do tamtych pokoi.
Wytarla nos i odpowiedziala z pewnym ozywieniem:
— Mam cztery pokoje… sa jeszcze prawie puste.
— No, chodzmy.
Wstala, wyszla przodem do przedpokoju i otwierajac jedne drzwi po drugich pokazala mi kolejno sypialnie,