w ktorej stalo tylko lozko, a przy nim fotel, drugi pokoj calkiem pusty, w ktorym miala zamiar ustawic tapczan „goscinny”, oraz pokoik sluzacej, malenka klitke. Obojetnie oprowadzala mnie po mieszkaniu, otwierajac drzwi i wyjasniajac krotko, bez przyjemnosci, przeznaczenie kazdego z pokoi. Ale jej zly humor zastapila duma, kiedy pokazala mi lazienke i kuchnie, cale wylozone kafelkami, wyposazone w nowe elektryczne urzadzenia i blyszczace krany. Tlumaczyla mi, jak trzeba sie z nimi obchodzic, podkreslajac ich wyzszosc nad instalacja gazowa, bo sa czysciejsze i oszczedniejsze w uzyciu. Tym razem, choc bynajmniej nie mialam na to ochoty, udalo mi sie okazac zainteresowanie odpowiednimi wykrzyknikami podziwu i zdumienia. Gizela byla tak uradowana, ze kiedy obejrzalysmy juz wszystko, powiedziala:
— Teraz wracajmy! Napijemy sie jeszcze po kieliszku.
— Nie… nie — odrzeklam — musze juz isc.
— Dlaczego tak ci sie spieszy? Zostan jeszcze chwilke!
— Nie moge.
Stalysmy w przedpokoju i Gizela powiedziala po chwili wahania:
— Ale musisz znowu do mnie przyjsc… a nawet wiesz, co zrobimy?… On czesto wyjezdza z Rzymu… Dam ci znac w najblizszych dniach i ty przyprowadzisz tu jakichs dwoch twoich przyjaciol, zabawimy sie troche.
— A jezeli on sie o tym dowie?
— Dlaczego mialby sie dowiedziec?
Powiedzialam: — No dobrze — i teraz ja zawahalam sie przez chwile, ale zebralam sie na odwage: — Sluchaj, powiedz mi… czy on nigdy nie wspominal ci o swoim przyjacielu, ktory byl z nim tamtego wieczoru?
— O tym studencie? A dlaczego, czy on cie interesuje?
— Nie, po prostu chcialam sie dowiedziec.
— Widzielismy go nawet wczoraj wieczorem.
Nie potrafilam ukryc mojego zmieszania i powiedzialam niepewnym glosem:
— Posluchaj, gdybys go zobaczyla, powiedz mu, zeby do mnie przyszedl, ale powiedz to tak mimochodem.
— Dobrze, powiem mu — odrzekla, ale spogladala na mnie podejrzliwie. Jej wzrok zmieszal mnie do reszty, bo zdawalo mi sie, ze milosc do Giacoma wypisana jest na mojej twarzy wielkimi literami. Z tonu jej odpowiedzi wyczulam, ze nie powtorzy mojego polecenia. Zrozpaczona otworzylam drzwi, pozegnalam sie z nia i szybko zbieglam ze schodow nie ogladajac sie. Zatrzymalam sie na drugim pietrze i opierajac sie o sciane spojrzalam w gore. „Po co ja jej to powiedzialam? — myslalam. — Co mnie napadlo?”
Zeszlam na dol ze spuszczona glowa.
Z Astarita umowilam sie u siebie i doszlam tam ledwie zywa; odzwyczailam sie od wychodzenia z domu w godzinach porannych i zmeczylo mnie i slonce, i bieganina po miescie. Ale nie bylam smutna, wizyte u Gizeli oplakalam juz z gory, w taksowce, jadac do jej nowego mieszkania. Drzwi otworzyla mi matka, mowiac, ze juz blisko godzine ktos na mnie czeka. Poszlam od razu do swego pokoju i usiadlam na lozku, nie zwracajac uwagi na Astarite, ktory stal przy oknie i zdawal sie uwaznie obserwowac podworko. Przez chwile siedzialam nieruchomo, przyciskajac reke do piersi, zadyszana szybkim wejsciem po schodach. Bylam odwrocona plecami do Astarity i wpatrywalam sie nieobecnym wzrokiem w drzwi pokoju. Szepnal „dzien dobry” na powitanie, ale mu nie odpowiedzialam. Potem usiadl obok, objal mnie ramieniem i zaczal wpatrywac sie przenikliwie w moje oczy.
Przy tylu klopotach zapomnialam o jego nigdy nie wygasajacej, zawsze gotowej wybuchnac szalenczej pozadliwosci, ktora byla dla mnie w tej chwili wrecz odpychajaca.
— Wiec ty zawsze masz ochote? — zaczelam mowic powolnym i pogardliwym glosem, odsuwajac sie.
Nic nie odpowiedzial, ujal moja reke i podniosl ja do ust, obrzucajac mnie wzrokiem od stop do glow.
— Zawsze masz ochote? — ciagnelam dalej. — Nawet w poludnie?… Po przepracowaniu calego ranka w biurze?… Na czczo?… Przed obiadem?… Wiesz, ze to cos nieslychanego.
Zobaczylam, ze jego wargi drza, a oczy nienaturalnie sie rozszerzaja:
— Alez ja cie kocham!
— Tak, ale sa chwile odpowiednie na milosc i odpowiednie na inne rzeczy… Umawiam sie z toba na pierwsza wlasnie po to, zebys wiedzial, ze wcale nie idzie o milosc, a ty… naprawde, ze to jest cos nieslychanego… Czy ty sie nie wstydzisz?
Wpatrywal sie we mnie i nic nie odpowiedzial. Wydalo mi sie nagle, ze az za dobrze go rozumiem. Byl we mnie zakochany i od Bog wie ilu dni czekal na to spotkanie. Gdy ja borykalam sie z trudnosciami, on nieustannie myslal tylko o moich nogach, moich piersiach, moich biodrach i moich ustach.
— A wiec — dodalam, nieco udobruchana — gdybym sie teraz rozebrala…
Przytaknal glowa. Rozesmialam sie, nie zlosliwie, ale z pewna pogarda.
— I nie przyszloby ci do glowy, ze ja moge byc smutna czy tez po prostu daleka od tych rzeczy, ze jestem glodna albo zmeczona, albo mam jakies zmartwienia… To nie przyszloby ci do glowy, co?
Patrzyl mi w oczy i nagle przytulil mnie mocno, kryjac glowe w zaglebieniu miedzy moja szyja a ramieniem. Nie calowal mnie, przytulal tylko twarz do mego ciala, jak gdyby chcial nasycic sie jego cieplem. Oddech mial ciezki, co chwila z piersi wyrywalo mu sie westchnienie. Nie gniewalam sie juz na niego, jego gesty wzbudzaly we mnie jedynie glebokie wspolczucie, i bylam tylko po prostu smutna. Kiedy, jak mi sie zdawalo, wyczerpal juz wszystkie westchnienia, odsunelam go i powiedzialam:
— Wezwalam cie tutaj w bardzo powaznej sprawie.
Spojrzal na mnie, dotknal mojej reki i zaczal ja glaskac. Byl uparty i rzeczywiscie poza namietnoscia do mnie nic dla niego nie istnialo.
— Pracujesz w policji, prawda?
— Tak.
— A wiec zaaresztuj mnie i wsadz do wiezienia. — Powiedzialam to zdecydowanym glosem i w tej chwili naprawde tego pragnelam.
— Ale dlaczego? Co sie stalo?
— Stalo sie to, ze jestem zlodziejka — rzeklam stanowczo — stalo sie, ze popelnilam kradziez, a zamiast mnie zaaresztowano niewinna osobe… Wiec zaaresztuj mnie, chetnie pojde do wiezienia… Chce tego.
Nie wydawal sie zdumiony, tylko lekko znudzony. Powiedzial z grymasem:
— Powoli! Co sie stalo? Mow jasniej!
— Powiedzialam ci juz, ze jestem zlodziejka. — I w kilku slowach opowiedzialam mu o kradziezy i o zaaresztowaniu pokojowki. Wspomnialam o Ginie jako o jednym ze sluzby, ale nie wymienilam jego nazwiska. Mialam natomiast wielka ochote opowiedziec o Sonzognu i o jego zbrodni, i z trudem udalo mi sie to przemilczec. Na koniec rzeklam:
— A teraz wybieraj: albo wypuscisz z wiezienia te kobiete, albo ja dzisiaj pojde do komisariatu i oddam sie w rece policji.
— Czekaj — zaczal mowic, podnoszac reke do gory — po co ten pospiech! Tamta siedzi wprawdzie w wiezieniu, ale jeszcze nie zapadl na nia wyrok… Poczekamy.
— Nie… nie moge czekac… Siedzi w wiezieniu i podobno ja bija! Nie moge czekac, musisz sie zdecydowac natychmiast!
Poznal po tonie mojego glosu, ze mowie powaznie; wstal z wyraznym niezadowoleniem i zaczal chodzic po pokoju. Po chwili powiedzial, jakby do siebie:
— Pozostaje jeszcze ta sprawa z dolarami.
— Ale ona do niczego sie nie przyznala… Dolary sie znalazly. Mozemy powiedziec, ze zrobil to ktos, kto chcial zemscic sie na niej.
— A puderniczke masz?
— Mam — powiedzialam wyciagajac z torebki puderniczke i podajac mu ja.
Ale on nie chcial jej wziac.
— Nie, nie… Mnie nie mozesz jej oddac. — Wydawalo sie, ze waha sie przez chwile, po czym dorzucil: — Ja nie moge wypuscic z wiezienia tej kobiety, ale trzeba, zeby policja miala w reku dowod, ze ona jest niewinna… wlasnie te puderniczke.
— No to wez ja i oddaj wlascicielce.
Rozesmial sie uragliwie:
— Nie orientujesz sie w tych sprawach… Gdybym wzial od ciebie puderniczke, bylbym moralnie zobowiazany i musialbym cie aresztowac, bo w przeciwnym razie powiedziano by: „Skad Astarita ma skradziony