najwyzszym stopniu. Na koniec zebralam sie na odwage i weszlam.
Siedzial w tej samej pozycji, w jakiej zobaczylam go przez szczeline drzwi: oparty o stol, odwrocony plecami. Slyszac, ze wchodze, odwrocil, sie spojrzal na mnie nieco krytycznie i dosc obojetnie, po czym powiedzial:
— Przechodzilem tedy i przyszlo mi do glowy, zeby cie odwiedzic… Moze zle zrobilem. — Zauwazylam, ze mowi powoli, jakby chcial przyjrzec mi sie dokladnie, zanim wypowie zdanie do konca. Zmieszalam sie na mysl, ze wydam mu sie inna i mniej powabna od tej, jaka zachowal we wspomnieniu, ktore kazalo mu wrocic po tak dlugim czasie. Ale otuchy dodala mi mysl, ze przed chwila, kiedy przegladalam sie w lustrze, wydalam sie sobie taka sliczna. Odpowiedzialam zadyszana:
— Alez skad… doskonale zrobiles… Mialam wlasnie wyjsc na obiad, mozemy pojsc razem cos zjesc.
— Czy poznajesz mnie? — zapytal, zapewne z ironia. — Wiesz, kto ja jestem?
— Jak moglabym cie nie poznac? — odpowiedzialam glupio; i zanim zdazylam sie opanowac, ujelam go za reke i podnioslam ja do ust, patrzac na niego z miloscia. Zmieszal sie i zrobilo mi to przyjemnosc. Zapytalam: — Dlaczego nie pokazales sie wiecej… ty niedobry — tkliwym i przejmujacym glosem.
— Bylem bardzo zajety — odpowiedzial.
Ja zupelnie stracilam glowe. Oderwalam jego reke od ust i polozylam ja sobie pod piersia, na sercu, mowiac:
— Czy czujesz, jak mi serce bije? — ale w duchu nazwalam siebie idiotka, bo wiedzialam, ze zle robie. Skrzywil sie, zaklopotany, a ja przestraszona dorzucilam szybko: — Pojde wlozyc plaszcz i zaraz wroce… zaczekaj na mnie.
Bylam tak oszolomiona i tak sie balam go utracic, ze w przedpokoju przekrecilam gwaltownie klucz u drzwi wejsciowych i wyjelam go z zamka, na wypadek gdyby Giacomo chcial wyjsc beze mnie. W swoim pokoju stanelam przed lustrem i starlam rabkiem chusteczki szminke z oczu i ust, wzielam pomadke i na nowo pomalowalam usta, ale bardzo delikatnie. Podeszlam do wieszaka po plaszcz i nie znalazlszy go tam stracilam glowe i dopiero po chwili przypomnialam sobie, iz powiesilam go w szafie, wiec wyjelam go stamtad i szybko zarzucilam na siebie. Jeszcze raz przejrzalam sie w lustrze i wydalo mi sie, ze moje uczesanie jest wyzywajace. W pospiechu przeczesalam grzebieniem wlosy i ulozylam je tak, jak za czasow narzeczenstwa z Ginem. Czeszac sie przysieglam sobie, ze od tej chwili bede panowac nad odruchami namietnosci i kontrolowac surowo kazde slowo i kazdy gest. Na koniec bylam gotowa, wyszlam do przedpokoju i zajrzalam do stolowego, zeby zawolac Giacoma.
Kiedy wychodzilismy, zamkniete drzwi wejsciowe, ktore w tym zamieszaniu zapomnialam otworzyc, wyjawily moj podstep.
— Balas sie, ze uciekne — mruknal, podczas gdy ja zawstydzona szukalam w torebce klucza. Wzial go ode mnie i sam przekrecil w zamku, patrzac na mnie i potrzasajac glowa z ta wlasciwa mu serdeczna surowoscia. Radosc przepelnila mi serce, dogonilam go na schodach, ujelam pod ramie i zapytalam prawie bez tchu:
— Nie gniewasz sie za to, prawda? — Nic nie odpowiedzial.
Na ulicy szlismy w sloncu, pod reke, wzdluz bram i sklepow. Bylam tak szczesliwa, ze ide przy jego boku, ze zupelnie zapomnialam o niedawnej przysiedze; i kiedy przechodzilismy kolo willi z wiezyczka, wydalo mi sie, ze ktos chwyta moja reke i kaze mi ja zacisnac na dloni Giacoma; jednoczesnie pochylilam sie do przodu, zajrzalam mu w twarz i powiedzialam:
— Czy wiesz, jak bardzo sie ciesze, ze cie widze?
On zrobil ten sam co zawsze grymas zniecierpliwienia i odpowiedzial: — Ja takze sie ciesze — ale wydalo mi sie, ze ton jego wcale nie wyrazal zadowolenia.
Przygryzlam wargi do krwi i wysunelam palce z jego dloni. Zdawalo sie, ze w ogole tego nie zauwazyl, z roztargnieniem rozgladal sie dokola. Kiedy doszlismy do bramy w murze, zawahal sie, stanal i rzekl obojetnie:
— Sluchaj, musze ci cos powiedziec.
— Co takiego?
— Naprawde przypadkiem wstapilem do ciebie i tak sie zlozylo, ze nie mam przy sobie ani grosza, a wiec najlepiej bedzie, jezeli sie pozegnamy.
W pierwszej chwili ogarnelo mnie straszliwe przerazenie. Pomyslalam: „Opuszcza mnie” i bylam tym tak zdruzgotana, ze nie widzialam innej rady, jak tylko objac go za szyje, plakac i blagac o zmilowanie. Ale zaraz zmienilam zamiar, bo zmyslony przez niego pretekst nasunal mi wyjscie z sytuacji; przeciez moge za niego zaplacic — i spodobala mi sie ta mysl, ze zaplace za niego, tak jak inni placili za mnie. Wspominalam juz o zmyslowej przyjemnosci, jaka odczuwalam zawsze otrzymujac zaplate. A teraz zrobilam odkrycie, ze wcale nie mniejsza przyjemnoscia jest dawac i ze rola, jaka graja pieniadze w milosci, nie ogranicza sie do wyrownania rachunkow. Zawolalam z uniesieniem: — Nic sie tym nie przejmuj! Ja zaplace… Popatrz, mam pieniadze — i otworzylam torebke, pokazujac mu banknoty, ktore wlozylam tam poprzedniego wieczora.
Odpowiedzial z odcieniem rozczarowania:
— Alez to nie wypada!
— Coz to moze miec za znaczenie?… Wrociles… i ja chce uczcic twoj powrot.
— Nie, nie… lepiej nie. — Zrobil ruch, jakby chcial podac mi reke na pozegnanie i odejsc, ale wzielam go pod ramie mowiac:
— Chodzmy i nie mowmy juz o tym wiecej! — i poszlismy do gospody.
Usiedlismy przy tym samym stoliku co za pierwszym razem i wszystko bylo tak, jak wowczas, tyle tylko ze promien zimowego slonca wpadal przez oszklone drzwi, oswietlajac sciane i stoliki. Gospodarz podal nam karte i ja zamowilam potrawy pewnym siebie, protekcjonalnym tonem, takim samym, jakim przemawiali w takich okolicznosciach moi kochankowie. Giacomo milczal i mial spuszczone oczy. Zapomnialam o winie, bo go nie pijam; potem przypomnialam sobie, ze Giacomo pil, kiedy bylismy tu pierwszym razem, zawolalam wiec gospodarza i zamowilam litr wina.
Skoro tylko wlasciciel lokalu odszedl, wyjelam z torebki stulirowy banknot, zlozylam go na czworo i, rozgladajac sie dokola, podalam go pod stolem mojemu towarzyszowi. Spojrzal na mnie pytajaco.
— Pieniadze — powiedzialam cicho — potem zaplacisz.
— Ach, pieniadze — odrzekl powoli. Wzial banknot, rozlozyl go na stole, po czym zwinal go z powrotem, otworzyl moja torebke i wsunal go tam z ironiczna powaga.
— Chcesz, zebym ja placila? — zapytalam zmieszana.
— Nie, ja zaplace — powiedzial spokojnie.
— Wiec dlaczego mowiles, ze nie masz pieniedzy?
Wahal sie przez chwile i powiedzial z pelna goryczy szczeroscia:
— To wcale nie byl przypadek, ze do ciebie przyszedlem… Juz od miesiaca myslalem, zeby cie odwiedzic, ale kiedy cie zobaczylem, znowu poczulem ochote do ucieczki… i postanowilem ci powiedziec, ze nie mam pieniedzy… majac nadzieje, ze odeslesz mnie do diabla. — Usmiechnal sie i przesunal reka po brodzie: — Ale chyba sie pomylilem.
A wiec przeprowadzil na mnie cos w rodzaju doswiadczenia. Nie chcial o mnie slyszec, a raczej sympatia do mnie walczyla w nim z co najmniej rownie silna niechecia. Pozniej juz stwierdzilam, ze owo zgrywanie sie dla eksperymentu bylo jedna z glownych cech jego charakteru. Ale wtedy poczulam sie ogromnie zmieszana i sama nie wiedzialam, czy mam sie cieszyc, czy martwic jego porazka. Zapytalam machinalnie:
— Ale dlaczego chciales odejsc?
— Uswiadomilem sobie, ze nie mam dla ciebie zadnego uczucia… a raczej pozadania, jak na przyklad moj przyjaciel dla twojej kolezanki.
— Czy wiesz — zapytalam — ze oni sie zeszli?
— Tak — odpowiedzial pogardliwie — dobrali sie w korcu maku.
— Nie masz dla mnie zadnego uczucia — mowilam dalej — nie miales ochoty zobaczyc sie ze mna… a jednak przyszedles. — W moim milosnym rozczarowaniu, przewidzianym zreszta, przyjemnie mi bylo wytknac mu brak konsekwencji.
— Tak — odpowiedzial — bo ja mam, jak sie to mowi, slaby charakter.
— Przyszedles, i to mi wystarcza — odrzekalam okrutnie.
Wyciagnelam pod stolem reke i oparlam ja na jego kolanach. Patrzalam na niego i zobaczylam, ze to go zaklopotalo i ze drzy mu broda. Zrozumialam takze, ze chociaz wzbudzam w nim pozadanie, do czego zreszta