Sonzogna. Tramwaj gwaltownie zahamowal rzucajac ich o siebie i Mino grzecznie przeprosil Sonzogna. Widok ich obu stojacych obok siebie, nic nie wiedzacych jeden o drugim, sprawial mi cierpienie i nagle powiedzialam spogladajac ostentacyjnie na Mina, zeby Sonzogno nie pomyslal, iz zwracam sie do niego:

— Przypomnialam sobie, ze umowilam sie z kims na dzis wieczor. Niestety, musimy sie rozstac.

— Moge cie odprowadzic do domu.

— Nie, dziekuje, ta osoba bedzie na mnie czekac na przystanku.

Nie bylo to zadna nowoscia. W dalszym ciagu sprowadzalam mezczyzn do domu i Mino o tym wiedzial. Odrzekl spokojnie:

— Jak chcesz… wobec tego spotkamy sie jutro.

Mrugnelam porozumiewawczo i Mino odszedl.

Obserwowalam go jeszcze chwile, przepychajacego sie przez tlum i nagle ogarnela mnie rozpacz! Nie wiem dlaczego, ale przemknelo mi przez mysl, ze widze go po raz ostatni.

— Zegnaj — szepnelam sama do siebie — zegnaj, ukochany. — Mialam ochote zatrzymac go, krzyknac, ale glos uwiazl mi w krtani. Tramwaj stanal i wydalo mi sie, ze widze go, jak wysiada. Tramwaj pojechal dalej.

Przez cala droge nie otworzylismy ust ani ja, ani Sonzogno. Staralam sie odzyskac spokoj, wmawiajac sobie, ze to niemozliwe, aby ksiadz nie dotrzymal tajemnicy. Poza tym stwierdzilam po namysle, ze moze nawet lepiej sie stalo, iz spotkalam Sonzogna, w ten sposob bowiem bede mogla uwolnic sie raz na zawsze od dreczacych mnie po spowiedzi watpliwosci.

Wysiedlismy na moim przystanku i przez dluzszy czas szlam patrzac wprost przed siebie. Wiedzialam, ze Sonzogno idzie tuz obok mnie, wystarczylo lekko odwrocic glowe, zeby go zobaczyc. Na koniec powiedzialam:

— Czego ode mnie chcesz? Po co do mnie idziesz?

Odpowiedzial z odcieniem zdziwienia:

— Sama mnie przeciez zapraszalas, zebym jeszcze kiedys przyszedl.

Byla to prawda, ale ze strachu zapomnialam o tym. Przysunal sie jeszcze blizej, ujal mnie pod ramie, przyciskajac tak mocno do siebie, jak gdyby chcial mnie podtrzymac. Instynktownie zaczelam drzec calym cialem. Zapytal:

— Kto to byl?

— Moj znajomy.

— A z Ginem widzialas sie od tamtej pory?

— Nie, ani razu.

Ukradkiem rozejrzal sie dokola.

— Nie wiem dlaczego, ale od jakiegos czasu ciagle wydaje mi sie, ze jestem sledzony… Tylko dwie osoby mogly mnie wydac, ty albo Gino.

— Gino… dlaczego? — szepnelam. Serce zaczelo mi walic jak mlotem.

— Wiedzial, ze zanioslem puderniczke do tego jubilera, powiedzialem mu jego nazwisko, nie wie, ze to ja go zamordowalem, ale moze sie domyslac.

— To nie lezy w jego interesie, zeby cie wydac, wydajac ciebie, wydalby wyrok na siebie samego.

— Ja tez tak mysle — wycedzil przez zeby.

— A co do mnie — ciagnelam dalej jak najspokojniejszym glosem — mozesz byc pewien, ze nic nie powiedzialam, nie jestem taka glupia, bo i ja znalazlabym sie w wiezieniu.

— Mam nadzieje — odrzekl tonem pogrozki. Potem dorzucil: — Widzialem sie przez chwile z Ginem. Napomknal zartobliwie, ze wie o wielu rzeczach, jestem niespokojny… To scierwo.

— Tamtego wieczoru postapiles z nim brutalnie, na pewno znienawidzil cie. — Mowiac to uswiadomilam sobie, ze niemal mialam nadzieje, iz Gino rzeczywiscie go wydal.

— To byl wspanialy cios — powiedzial z duma — potem przez dwa dni bolala mnie reka.

— Gino cie nie wyda — oswiadczylam stanowczo — nie byloby to po jego mysli… A poza tym za bardzo sie ciebie boi. Rozmawialismy przytlumionymi glosami, idac i nie patrzac na siebie. Byl zmierzch, blekitnawa mgla przeslaniala brunatne mury, biale konary platanow, zoltawe domy, daleka perspektywe alei. Kiedy doszlismy do bramy, odczulam po raz pierwszy z cala wyrazistoscia, ze zdradzam Mina. Chcialam miec zludzenie, ze Sonzogno jest tylko jednym z wielu, ale wiedzialam, ze to nieprawda. Weszlam do sieni, przymknelam za soba brame i dopiero tu w ciemnosci stanelam i zwrocilam sie do Sonzogna:

— Posluchaj, byloby lepiej, zebys sobie poszedl.

— Dlaczego?

Postanowilam powiedziec mu cala prawde, pomimo strachu, jaki we mnie wzbudzal:

— Bo kocham innego i nie chce go zdradzac.

— Kogo? Tego, co byl z toba w tramwaju?

Balam sie o Mina i odpowiedzialam szybko:

— Nie… innego… nie znasz go… A teraz prosze cie, zostaw mnie w spokoju… idz juz!

— A gdybym nie chcial isc?

— Czy nie rozumiesz, ze pewnych rzeczy nie mozna zdobyc sila? — zaczelam, ale nie dal mi dokonczyc. Nie wiem, jak sie to stalo, bo po ciemku nie widzialam Sonzogna, tylko poczulam nagle silne uderzenie w twarz. Potem powiedzial:

— Jazda na gore.

Szybko, ze schylona glowa wbieglam na schody. On znowu schwycil mnie za ramie, podtrzymujac na kazdym stopniu, tak ze mialam wrazenie, iz unosi mnie do gory. Policzek palil mnie i bylam jakby sparalizowana straszliwym przeczuciem. Czulam, ze to uderzenie przerywa rytm szczesliwych dni i zaczynaja sie dla mnie znowu koszmarne chwile. Ogarnela mnie po prostu rozpacz i postanowilam uciec za wszelka cene przed tym losem, ktory przeczulam. Postanowilam nieodwolalnie, ze wyprowadze sie z domu i zamieszkam albo u Gizeli, albo w jakims wynajetym pokoju.

Myslalam o tym z takim natezeniem, ze wcale nie zauwazylam, kiedy weszlam do mieszkania i znalazlam sie w swoim pokoju. Gdy otrzasnelam sie, siedzialam na lozku, a Sonzogno rozbieral sie powoli i systematycznie, ukladajac rzeczy na krzesle z dokladnoscia pedanta. Zlosc jego minela i powiedzial spokojnie:

— Juz od dawna wybieralem sie do ciebie, ale nie moglem przyjsc; pomimo to stale o tobie myslalem.

— Cos myslal? — spytalam machinalnie.

— Ze jestesmy dla siebie stworzeni — stanal przede mna trzymajac w reku kamizelke i dodal dziwnym tonem: — I przyszedlem, zeby zrobic ci pewna propozycje.

— Jaka?

— Mam pieniadze… Jedzmy razem do Mediolanu, mam tam troche znajomosci, chce zalozyc garaz i potem w Mediolanie mozemy sie pobrac.

Ogarnela mnie taka slabosc, ze przymknelam oczy. Pierwszy mezczyzna, poza Ginem, proponowal mi malzenstwo, i byl nim Sonzogno! Tak bardzo pragnelam normalnego zycia, przy boku meza i dzieci, i oto zostalo mi ono zaofiarowane. Ale pod pokrywka tej najnormalniejszej w swiecie oferty kryla sie groza i zwyrodnienie. Odpowiedzialam drzacym glosem:

— Ale skad ci to przyszlo do glowy? Przeciez prawie sie nie znamy, widzielismy sie tylko raz. Usiadl obejmujac mnie wpol i powiedzial:

— Nikt nie zna mnie lepiej niz ty… Wiesz o mnie wszystko.

Przeszlo mi przez mysl, ze jest wzruszony, i chce dac mi do zrozumienia, ze mnie kocha, i ze ja powinnam go kochac. Ale raczej uroilam to sobie, bo jego zachowanie bynajmniej nie zdradzalo tego rodzaju uczuc.

— Nic o tobie nie wiem — odrzeklam cicho. — Wiem tylko, ze zamordowales tamtego czlowieka.

— A poza tym — ciagnal dalej, mowiac jakby do siebie samego — sprzykrzyla mi sie samotnosc. Kiedy czlowiek jest sam, zawsze musi w koncu zrobic jakies glupstwo.

Powiedzialam po chwili milczenia:

— Nie moge ci od razu odpowiedziec tak czy nie… Musisz mi zostawic troche czasu do namyslu. Ku memu zdumieniu odpowiedzial przez zacisniete zeby:

— No to sie namysl… namysl sie, nie ma gwaltu. — Wstal i dalej sie rozbieral.

Najbardziej uderzylo mnie jego powiedzenie: „Jestesmy dla siebie stworzeni” — i zadawalam sobie pytanie, czy on pomimo wszystko nie ma racji. Czy obecnie moglam spodziewac sie jeszcze czegos wiecej niz

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату