oswiadczyn takiego jak on czlowieka? A z drugiej strony, czy nie bylo prawda, do czego przyznawalam sie z lekiem sama przed soba, ze lacza nas jakies ponure wiezy? Zlapalam sie na tym, ze powtarzam w duchu: „Uciec, uciec” — i rozpaczliwie potrzasam glowa. Odpowiedzialam przezornie spokojnym glosem:
— Do Mediolanu? Przeciez mowiles, ze boisz sie, czy nie jestes sledzony?
— Tak sobie tylko powiedzialem, w rzeczywistosci oni w ogole nie wiedza o moim istnieniu.
Moje oslabienie nagle minelo, poczulam sie silna i zdecydowana. Wstalam, zdjelam plaszcz i poszlam powiesic go na wieszaku. Jak zwykle przekrecilam klucz w zamku, powoli podeszlam do okna i spuscilam zaluzje. Potem stanelam przed lustrem i zaczelam odpinac stanik. Nagle obejrzalam sie i spojrzalam na Sonzogna. Siedzial schylony na krawedzi lozka, rozsznurowujac trzewiki. Silac sie na jak najobojetniejszy ton, powiedzialam:
— Zaczekaj chwileczke… mial ktos do mnie przyjsc, wiec musze uprzedzic matke, zeby go nie wpuszczala. — Nic nie odpowiedzial, a zreszta nawet nie mialby na to czasu. Szybko wyszlam z pokoju, zamykajac drzwi za soba i pobieglam do jadalni.
Matka szyla przy oknie na maszynie, ostatnio dla zabicia nudy przyjmowala drobne zamowienia. Powiedzialam szeptem:
— Zatelefonuj do mnie jutro rano, do Gizeli albo do Zelindy. — Zelinda wynajmowala pokoje w centrum miasta. Chodzilam czasem do jej mieszkania z moimi kochankami i matka znala ja.
— Dlaczego? Co sie stalo?
— Musze wyjsc — powiedzialam — gdyby tamten pytal o mnie, powiedz mu, ze nic nie wiesz.
Matka spogladala na mnie z otwartymi ustami, podczas gdy sciagalam z wieszaka jej wytarta futrzana kurtke, w ktorej chodzilam kilka lat temu. — A przede wszystkim nie mow mu, dokad poszlam — dodalam — moglby mnie zamordowac.
— Ale…
— Pieniadze leza tam gdzie zawsze i pamietaj, zebys nie pisnela ani slowa, zatelefonuj do mnie rano. — Wyszlam szybkim krokiem przechodzac na palcach przez przedpokoj.
Kiedy znalazlam sie na ulicy, zaczelam biec. Wiedzialam, ze o tej porze Mino bywa w domu, i chcialam go zastac, zanim wyjdzie po kolacji na spotkanie z przyjaciolmi. Wsiadlam na placu do taksowki, podajac adres Mina. W drodze wiedzialam juz, ze uciekam nie tyle przed Sonzognem, ile sama przed soba, bo czulam, ze przyciaga mnie niczym magnes jego bestialskie okrucienstwo. Przypomnialam sobie moj rozdzierajacy krzyk grozy i rozkoszy tej nocy, kiedy po raz pierwszy i jedyny oddalam sie Sonzognowi, i zrozumialam, ze zdobyl on mnie wtedy raz na zawsze. Zadnemu mezczyznie, nawet Minowi, nie udalo sie dotychczas wzbudzic we mnie owego uczucia zupelnej uleglosci i calkowitego podporzadkowania. Tak, musialam stwierdzic, ze jestesmy rzeczywiscie stworzeni dla siebie, ale tak jak przepasc stworzona jest po to, zeby przyprawic czlowieka o zawrot glowy, zamglic jego wzrok i wciagnac na dno otchlani.
Wbieglam na schody, przeskakujac po dwa stopnie naraz. Stara sluzaca szybko otworzyla mi drzwi; zadyszanym glosem spytalam ja o Mina.
Spojrzala na mnie z przerazeniem i uciekla bez slowa, zostawiajac mnie sama na progu.
Pomyslalam, ze poszla zawolac Mina, i weszlam do przedpokoju zamykajac drzwi za soba.
Uslyszalam wtedy jakies przyciszone glosy za kotara oddzielajaca przedpokoj od korytarza. Potem kotara uchylila sie i weszla wdowa Medolaghi. Widzialam ja tylko raz w zyciu i w ogole zapomnialam o jej istnieniu. Ta posagowa, zalobna postac o smiertelnie bladej twarzy, przecietej czarna maska oczu, wzbudzila we mnie lek, ukazujac sie niespodziewanie niczym straszliwa zjawa. Zatrzymala sie w przyzwoitej odleglosci ode mnie i zapytala szorstko:
— Pani przyszla do pana Diodati?
— Tak.
— Zostal aresztowany.
Nie zorientowalam sie od razu i nie wiem, dlaczego przyszlo mi na mysl, ze to aresztowanie ma zwiazek ze zbrodnia Sonzogna.
— Aresztowany… przeciez on nie ma z tym nic wspolnego — wybelkotalam.
— Nic nie wiem — odpowiedziala wdowa — wiem tylko tyle, ze przyszli tutaj, zrobili rewizje i potem go zabrali. — Wywnioskowalam z jej niechetnego wyrazu twarzy, ze nie dowiem sie nic wiecej, pomimo to nie moglam powstrzymac sie od pytania: — Ale za co?
— Juz pani powiedzialam, ze nic nie wiem.
— Ale dokad go zawiezli?
— Nic nie wiem.
— Niech mi pani chociaz powie, czy on nie zostawil jakiegos polecenia?
Tym razem w ogole nie raczyla mi odpowiedziec. Nieprzejednana i pelna obrazonej godnosci, odwrocila sie do mnie plecami i zawolala: — Diomiro!
Ukazala sie stara sluzaca z przerazona twarza. Pani Medolaghi wskazala drzwi, odsunela kotare na znak, ze odchodzi, i powiedziala: — Wyprowadz te pania — po czym znikla.
Dopiero kiedy zeszlam na dol i znalazlam sie na ulicy, zrozumialam, ze aresztowanie Mina i zbrodnia Sonzogna to sa dwie rozne i niezalezne od siebie sprawy. Jedyne, co laczylo je ze soba, to moje przerazenie. Widzialam w tym niespodziewanym wyscigu nieszczesc przesadna szczodrobliwosc losu, ktory obdarzyl mnie w jednej chwili tyloma makabrycznymi darami, tak jak zyzne lato przynosi urodzaj wszystkich owocow naraz. Doszlam do tego wniosku raczej wyczuciem niz mysla, kiedy szlam przed siebie ze zwieszona glowa, uginajac sie pod brzemieniem tych nieszczesc.
Oczywiscie pomyslalam przede wszystkim o Astaricie. Znalam na pamiec numer jego telefonu; wstapilam do pierwszej napotkanej po drodze kawiarni i nakrecilam tarcze. Telefon dzwonil, ale nikt nie podchodzil do aparatu. Laczylam sie bezskutecznie jeszcze kilka razy. Astarity nie bylo w biurze. Widocznie wyszedl na kolacje, ale mogl jeszcze wrocic. Znalam jego zwyczaje i telefonujac z gory wiedzialam, ze go juz nie ma. Ale jak to bywa w takich razach, mialam nadzieje, ze moze wyjatkowo go zastane.
Spojrzalam na zegarek. Byla osma, Astarita wracal do biura dopiero o dziesiatej. Stalam nieruchomo na rogu ulicy, przede mna rozciagal sie lukowaty most, z ktorego bez przerwy schodzili przechodnie, pojedynczo i grupkami, biegnac wprost na mnie, ciemni i szybcy, jak zwiedle liscie pchane nieustajacym wiatrem. Ale szereg domow poza mostem wywieral uspokajajace wrazenie; wszystkie okna byly oswietlone i widac w nich bylo poruszajace sie sylwetki. Przypomnialam sobie, ze znajduje sie niedaleko glownej komendy policji, dokad na pewno zawieziono Mina, i chociaz wiedzialam, ze jest to rozpaczliwy krok, postanowilam tam isc i zasiegnac informacji. Wiedzialam, ze nic sie nie dowiem, ale niewiele mnie to obchodzilo, chcialam za wszelka cene cos dla niego zrobic.
Szlam bocznymi ulicami, posuwajac sie szybko wzdluz murow. Dotarlam wreszcie do komisariatu i weszlam. W portierni siedzial policjant i czytal rozlozona na krzesle gazete; nogi mial oparte o drugie krzeslo, jego czapka lezala na stole; na moj widok wyjrzal przez okno i zapytal, dokad ide.
— Do komisariatu dla cudzoziemcow — odpowiedzialam. Byl to jeden z dzialow komisariatu, Astarita wspominal mi niegdys o tym resorcie, nie pamietam juz przy jakiej okazji.
Nie wiedzialam, dokad isc, na chybil trafil zaczelam wchodzic na schody, brudne i ciemne. Wpadalam co chwila na urzednikow i umundurowanych policjantow, ktorzy szli na dol lub na gore z plikami papierow w rekach. Przemykalam sie tuz pod sciana, gdzie bylo stosunkowo najciemniej, ze spuszczona glowa. Na kazdym pietrze napotykalam niskie korytarze pelne ludzi, niechlujne i ponure, oswiecone z rzadka porozwieszanymi lampami, otwarte drzwi i niezliczona ilosc pokoi. Glowna komenda przypominala doprawdy ul, ale tutejsze pszczoly na pewno nie siadaly na kwiatach, a miod ich, ktorego smak i zapach poczulam po raz pierwszy w zyciu, byl cuchnacy, czarny i gorzki. Na trzecim pietrze, ogarnieta rozpacza, weszlam na jeden z korytarzy. Nikt na mnie nie patrzal, nikt nie zwracal na mnie uwagi. Po obydwu stronach widac bylo szeregi otwartych drzwi. Siedzieli przed nimi na wyplatanych krzeselkach umundurowani policjanci, rozmawiajac i palac papierosy. Te wszystkie pokoje niczym nie roznily sie od siebie, w kazdym pietrzyly sie zawalone papierami polki, w kazdym siedzial za stolem policjant z piorem w reku. Korytarz nie szedl prosto, ale lukowato zakrecal, tak ze po chwili w ogole nie wiedzialam, gdzie jestem. Co chwila napotykalam jakies boczne przejscia i musialam isc po kilku schodkach w dol lub w gore. To znowu natrafialam na skrzyzowania z dalszymi korytarzami: wszystkie byly identyczne, z szeregami otwartych drzwi i siedzacymi u wejscia policjantami. Zgubilam sie w tym labiryncie i w pewnej chwili wydalo mi sie, ze znalazlam sie znowu w tym samym miejscu, w ktorym rozpoczelam moja wedrowke. Zapytalam woznego,