— Nie!
— Nie — ciagnal prawie obrazliwym tonem. — A to dlatego, ze ty ograniczasz sie wlasnie tylko do jedzenia, spania i milosci… ilekroc masz na to ochote. W tych sprawach, zdaje sie, nie potrzeba udawac… To duzo, a zarazem bardzo niewiele. — Smial sie i nagle mocno klepnal mnie w udo, po czym, jak to robil zazwyczaj, chwycil mnie mocno w ramiona i potrzasajac mna zaczal powtarzac: — Czy nie wiesz, ze na tym swiecie wszystko jest „jak gdyby”? Nie wiesz, ze wszyscy poczynajac od krola, a konczac na zebraku postepuja tak, jak gdyby, wszystko na tym swiecie dzieje sie jak gdyby, jak gdyby, jak gdyby…
Nie protestowalam, bo wiedzialam, ze w takich chwilach lepiej nie obrazac sie, nie przeczyc, przeczekac. Ale w koncu powiedzialam stanowczo:
— Kocham cie, wiem tylko to jedno, i to mi wystarcza. — On uspokoil sie nagle i odpowiedzial po prostu: — Masz racje. — Nasz wspolny wieczor skonczyl sie jak zawsze i nie wspominalismy juz ani slowem o polityce ani o tym, ze niemozliwoscia bylaby dla niego dyskusja na ten temat.
Kiedy zostalam sama, po dluzszym namysle doszlam do wniosku, ze moze jest naprawde tak, jak mowil, ale duzo bardziej prawdopodobne wydawalo mi sie, iz po prostu nie chce poruszac ze mna spraw dotyczacych polityki. Sadzil zapewne, ze go nie zrozumiem, albo bal sie, zebym mimo woli nie popelnila jakiejs niezrecznosci. Nie podejrzewalam go o wykrety, ale wiedzialam z wlasnego doswiadczenia, ze na kazdego czlowieka przychodzi dzien, kiedy caly swiat sie wali, i wowczas — jak on to okreslil — przestaje rozumiec cokolwiek, nawet slowa pacierza. Ja sama, ilekroc gorzej sie czulam czy bylam w zlym humorze, odczuwalam cos w tym rodzaju: nude, niesmak i zamet w glowie. Doszlam wiec do wniosku, ze Mino nie chce mnie wprowadzic w swoje najtajniejsze sprawy, bo nie ma dostatecznego zaufania do mojej inteligencji albo dyskrecji. Potem, kiedy bylo juz za pozno, zrozumialam, ze sie mylilam i ze mimo jego mlodzienczego niedoswiadczenia i slabego charakteru owe chorobliwe stany apatii byly naprawde bardzo powazne.
Ale wtedy pomyslalam, ze nie ma innej rady, musze ustapic i przestac pytac go o cokolwiek. I tak tez zrobilam.
Rozdzial 8
Sama nie wiem czemu, ale pamietam dokladnie nawet taki szczegol, jaka w tym okresie czasu byla pogoda. Skonczyl sie luty, zimny i deszczowy, i z poczatkiem marca nastaly cieplejsze dni. Gesta siec drobnych bialych obloczkow przeslaniala cale niebo i oslepiala, kiedy z mrocznego domu wyszlo sie na ulice. Powietrze bylo lagodne, ale podszyte jeszcze zimowym chlodem. Szlam przed siebie mile odurzona tym blaskiem niklym, sennym i nuzacym i co chwila musialam zwalniac kroku i przymykac oczy. Czasem zatrzymywalam sie tylko po to, zeby podziwiac najbardziej codzienne widoki: bialego lub czarnego kota, lizacego lapy na progu domu, zwisajaca galazke oleandra, zlamana wiatrem, ktora moze jednak pomimo to zakwitnie, kepke trawy, wyrastajaca miedzy plytami chodnika. Delikatna warstwa mchu, jaka po kilkumiesiecznych deszczach porosly kamienne stopnie domow, napelniala mnie spokojem i zaufaniem. Myslalam o tym, ze skoro nawet wsrod bruku i cegiel, na cieniutkich pasemkach ziemi mogl wykielkowac ten szmaragdowy aksamit, w takim razie i moje zycie, nie majace korzeni glebszych od tego mchu, musi zadowolic sie skromna pozywka; bylo ono istotnie taka wlasnie watla zielenia na progu domu i mialo tez mozliwosci, aby przetrwac i zakwitnac. Bylam przekonana, ze wszystkie zawiklane problemy ostatnich czasow zostaly definitywnie rozwiazane, ze nie zobacze wiecej Sonzogna ani nie uslysze o jego zbrodniach i bede mogla w spokoju cieszyc sie moim wspolzyciem z Minem. I wydawalo mi sie, ze ta mysl pozwala mi po raz pierwszy zakosztowac prawdziwego smaku zycia, na ktore skladaja sie mile znuzenie, oczekiwanie i nadzieja.
Zaczelam sie nawet zastanawiac nad mozliwoscia zmiany mojego zycia. Kochalam Mina, inni mezczyzni byli mi teraz obojetni, tak wiec w przygodnych spotkaniach nie odczuwalam juz ani ciekawosci, ani pobudliwosci zmyslowej. Ale jednoczesnie myslalam, ze kazde zycie jest tyle samo warte, nie oplaca sie wiec wkladac zbyt wiele wysilku, aby je zmienic. Ja zmienilabym moje zycie tylko w takim wypadku, gdyby odbylo sie to bez wstrzasow i wyplywalo z czysto zewnetrznych, niezaleznych ode mnie przyczyn pociagajacych za soba calkowita odmiane zarowno pod wzgledem materialnym, jak i uczuciowym. Innego sposobu nie widzialam, bo na razie nie mialam zadnych ambicji poprawienia sobie bytu, a takze nie sadzilam, abym mogla stac sie lepsza na skutek takiej zmiany.
Zwierzylam sie czesciowo z tych mysli Minowi. Wysluchal mnie uwaznie i powiedzial:
— Wydaje mi sie, ze przeczysz sama sobie. Czy nie mowisz stale, ze chcialabys byc bogata, miec piekne mieszkanie, meza i dzieci? To wszystko jest sluszne i mozliwe jeszcze dla ciebie do osiagniecia w tej chwili, ale nigdy tego nie zdobedziesz, rozumujac w ten sposob.
Odpowiedzialam mu:
— Nie mowilam, ze chcialabym, ale ze bylabym chciala… to znaczy, gdybym miala prawo wyboru jeszcze przed urodzeniem, z pewnoscia nie wybralabym swojego losu… ale urodzilam sie w takim domu, z takiej matki, w takich warunkach i jestem tym, czy jestem.
— To znaczy?
— To znaczy, ze wydaje mi sie absurdem chciec byc kims innym. Chcialabym byc inna tylko w tym wypadku, gdybym stajac sie inna, zostala jednak soba i mogla naprawde radowac sie ta zmiana, ale byc inna tylko po to, zeby byc inna, to nie warto.
— Warto — powiedzial przez zacisniete zeby — jesli juz nie dla ciebie samej, to dla innych.
— Poza tym — ciagnelam nie zwracajac uwagi na jego slowa — licza sie fakty… Czy myslisz, ze nie moglabym sobie znalezc bogatego kochanka, tak jak Gizela? Albo po prostu wyjsc za maz? Jesli tego nie zrobilam, to najlepszy dowod, ze pomimo wszystko nie zalezy mi na tym w gruncie rzeczy.
— Ja sie z toba ozenie — odrzekl zartobliwie, obejmujac mnie — jestem bogaty, po smierci mojej babki, ktora zapewne niedlugo nastapi, odziedzicze niezliczona ilosc hektarow ziemi, dom na wsi i apartament w miescie. Urzadzimy sobie dom jak sie patrzy, bedziesz zapraszala w okreslone dni na herbatke panie z sasiedztwa, bedziemy mieli kucharke, pokojowke, powoz albo samochod, a przy odrobinie dobrej woli moze odkryjemy nawet pewnego dnia, ze jestesmy szlachta, i kazemy tytulowac sie markizami lub hrabiami.
— Nie mozna z toba powaznie porozmawiac — zawolalam odpychajac go. — Stale tylko zartujesz.
Pewnego popoludnia poszlismy z Minem do kina. W drodze powrotnej wsiedlismy do zatloczonego tramwaju. Mino mial jechac ze mna do domu i chcielismy zjesc razem kolacje w gospodzie za murami. Kupil bilety i zaczal przepychac sie do przodu. Probowalam posuwac sie za nim, ale zgubilismy sie w tym scisku. Oparta o jedna z lawek, szukalam go wzrokiem, kiedy poczulam nagle, ze ktos dotyka mojej reki. Obejrzalam sie i zobaczylam siedzacego tuz przy mnie Sonzogna.
Zabraklo mi tchu, poczulam, ze bledne i ze zmienia mi sie wyraz twarzy. On, jak zwykle, wpatrywal sie we mnie z natezeniem, po czym unoszac sie z miejsca wycedzil przez zeby:
— Moze usiadziesz?
— Dziekuje — wybelkotalam — niedlugo wysiadam.
— Alez usiadz!
— Dziekuje — powtorzylam i siadlam.
Stanal obok, jak gdyby mnie pilnowal, jedna reke trzymajac na poreczy za moimi plecami, a druga na oparciu lawki po przeciwnej stronie. Nic sie nie zmienil; mial na sobie ten sam scisniety paskiem plaszcz nieprzemakalny i policzek podrygiwal mu nerwowo tak jak dawniej. Przymknelam powieki i usilowalam przez chwile skupic rozproszone mysli. Co prawda patrzal on zawsze w taki sposob, ale mialam wrazenie, ze tym razem oczy jego mialy jeszcze twardszy wyraz. Przypomnialam sobie moja spowiedz i pomyslalam, ze jesli ten ksiadz rzeczywiscie zrobil donos, to moje zycie wisi na wlosku.
Ta mysl nie przestraszyla mnie. Ale jego obecnosc napawala mnie lekiem, a raczej fascynowala i jakby unicestwiala. Czulam, ze niczego nie moge mu odmowic, ze istnieja miedzy nami wiezy, oczywiscie nie milosne, ale silniejsze od tych, jakie lacza mnie z Minem. On musial wyweszyc to instynktownie, bo w jego zachowaniu bylo cos wladczego. Po chwili powiedzial: — Idziemy do ciebie. — A ja bez wahania i potulnie odpowiedzialam: — Jak chcesz.
Zjawil sie Mino, z trudem przeciskajac sie przez tlum, bez slowa stanal tuz kolo Sonzogna, opierajac sie reka o te sama lawke co tamten i dotykajac prawie dlugimi, szczuplymi palcami krotkich i grubych palcow