— Nie wiem, czego bym chciala — odrzeklam poirytowana — ale te ksiazki nie pasuja do warunkow, w jakich zyje. To tak samo, jak gdybys podarowal zebraczce elegancki kapelusz i wymagal, zeby go nosila do swoich lachmanow.
— Byc moze — odrzekl — w kazdym razie nigdy ci juz nie przeczytam ani jednej linijki.
Opisalam te scene, bo znakomicie charakteryzuje jego zachowanie i sposob myslenia. Przypuszczam zreszta, ze gdybym nawet nie przyznala mu sie, ze nic nie rozumiem, i tak jego aspiracje pedagogiczne szybko by sie skonczyly, nie tyle przez jego lenistwo, ile, powiedzialabym, przez czysto fizyczne niedolestwo, ktore nie pozwalalo mu podjac na czas dluzszy zadnego wiekszego wysilku. Nie rozmawialam z nim nigdy na ten temat, ale wyczuwalam czesto, ze owo pozornie blazenskie zachowanie bylo rzeczywistym odbiciem stanu jego ducha. Widzialam niejednokrotnie, jak zapalal sie do jakiegos przedsiewziecia, uwazajac je za konkretne i latwo wykonalne. Potem jego zapal nagle przygasl i Mino, przybity i zniechecony, widzial w tym, co przedtem bylo dla niego tak istotne, tylko czysta niedorzecznosc. I wowczas albo popadal w calkowite zobojetnienie, albo pozornie robil tak, jak gdyby sie nic nie zmienilo, slowem udawal. Trudno mi wytlumaczyc, na czym to polegalo; prawdopodobnie nastepowal u niego jakis gwaltowny zanik zywotnosci, jakby krew odplywala mu od mozgu, pozostawiajac tylko jalowosc i pustke. Nastepowalo to tak nagle i niespodziewanie jak przerwa w dostarczaniu pradu elektrycznego, pograzajaca w ciemnosciach dom jarzacy sie od swiatel lub unieruchamiajaca tryby maszyny. Okresowe przyplywy apatii objawialy sie gwaltownymi zmianami usposobienia. Czesto obserwowalam u niego szczytowe napiecie entuzjazmu, przechodzace nagle w calkowita obojetnosc. Lecz pelne potwierdzenie moich przypuszczen znalazlam dopiero w drobnym na pozor incydencie, do ktorego nie przykladalam poczatkowo wiekszej uwagi i ktorego znacznie zrozumialam dopiero pozniej. Pewnego dnia zapytal mnie calkiem nieoczekiwanie:
— Czy mialabys ochote cos dla nas zrobic?
— Co to znaczy „dla nas”?
— Dla naszego ugrupowania… Na przyklad pomoc nam w rozprowadzaniu ulotek?
Stale czyhalam na okazje, ktora moglaby zblizyc mnie do niego i silniej jeszcze zwiazac nas z soba. Odpowiedzialam szczerze:
— Naturalnie, powiedz mi tylko, co.
— A nie boisz sie?
— Dlaczego mialabym sie bac! Jezeli ty to robisz…
— Dobrze, ale przedtem musze ci wytlumaczyc, o co idzie. Musisz poznac idee, dla ktorych bedziesz narazala zycie.
— No wiec wytlumacz mi!
— Ale ciebie to nie interesuje.
— Dlaczego? Po pierwsze, interesuje mnie to, a po drugie, interesuje mnie wszystko, co robisz i co wiaze sie z twoja osoba.
Patrzal na mnie i nagle oczy jego zablysly, a twarz mu poczerwieniala.
— Dobrze — odrzekl szybko — dzisiaj juz jest za pozno, ale jutro wszystko ci wytlumacze… wlasnymi slowami, bo ksiazki cie nudza, ale musisz wiedziec, ze nie sa to proste sprawy; bedziesz musiala wysluchac mnie uwaznie, nawet jesliby ci sie chwilami wydawalo, ze nic nie rozumiesz.
— Sprobuje zrozumiec — odpowiedzialam.
— Powinnas zrozumiec — powiedzial jakby do siebie samego i wyszedl.
Nastepnego dnia czekalam na niego, ale nie przyszedl. Zjawil sie po dwoch dniach i ledwie wszedl do pokoju, usiadl bez slowa na fotelu stojacym na nogach lozka.
— No wiec — powiedzialam wesolo — jestem gotowa, slucham cie!
Zauwazylam, ze twarz ma mizerna i zmeczone oczy, byl wyraznie zgaszony i przygnebiony, ale postanowilam nie zwracac na to uwagi.
— Nie bedziesz sluchac — odpowiedzial w koncu — bo nic nie powiem.
— Dlaczego?
— Bo tak!
— Powiedz lepiej prawde: uwazasz, ze jestem za glupia i za bardzo ograniczona, zeby zrozumiec pewne rzeczy. Dziekuje ci.
— Nie, mylisz sie — odrzekl powaznie.
— W takim razie dlaczego?
Sprzeczalismy sie tak przez chwile; ja nalegalam, zeby sie wytlumaczyl, a on sie wzbranial. Na koniec powiedzial:
— Chcesz wiedziec, dlaczego? Bo ja sam nie umialbym ci dzisiaj wyjasnic tych idei.
— To niemozliwe… przeciez stale myslisz o tym.
— Tak, to prawda, ale od wczoraj te sprawy przestaly byc dla mnie jasne. Malo tego, przestalem cokolwiek rozumiec.
— Dajze spokoj!
— Sprobuj mnie zrozumiec — powiedzial — dwa dni temu, kiedy ci zaproponowalem, zebys dla nas pracowala, moglem byl ci od razu przedstawic te idee i pewien jestem, ze bylbym to zrobil tak jasno, z takim zapalem i przekonaniem, ze zrozumialabys od razu, o co chodzi. Dzisiaj moze moglbym zdobyc sie na to, zeby poruszac jezykiem i ustami i wypowiedziec kilka slow, ale czysto mechanicznie, jak automat. Dzisiaj — zakonczyl skandujac kazda sylabe — przestalem cokolwiek rozumiec.
— Nic juz nie rozumiesz?
— Nie… idee, zagadnienia, fakty, wspomnienia, przekonania… z tego wszystkiego powstal w mojej glowie bigos — stuknal sie palcem w czolo — w calej glowie, i czuje takie obrzydzenie, jakby to byly ekskrementy.
Spogladalam na niego niepewnie, pytajacym wzrokiem. Rozgniewalo go to.
— Sprobuj mnie zrozumiec — powtorzyl — tu nie chodzi tylko o idee polityczne. Dzisiaj nie zrozumialbym ani slowa z tego, co bym czytal, ani jednej mysli. Wszystko wydaje mi sie niedorzeczne… Na przyklad, czy odmawiasz „Ojcze nasz”.
— Tak.
— No to zmow!
— „Ojcze nasz — zaczelam — ktory jestes w niebie…”
— Dosyc — przerwal, — Zastanow sie przez chwile, na ile sposobow modlitwa ta odmawiana byla od wiekow, i jak roznorodnymi uczuciami… a do mnie nie dociera w ogole jej sens… Rownie dobrze moglbym odmawiac ja od konca. Zamilkl na chwile, po czym mowil dalej:
— Ale nie tylko slowa wywieraja na mnie takie wrazenie. To samo dotyczy rzeczy, osob; siedzisz tu kolo mnie na oparciu fotela i myslisz pewnie, ze cie widze… ale ja cie nie widze, bo cie nie rozumiem, moge cie dotknac i dalej nie bede cie rozumial, a nawet cie dotkne — mowiac to, jakby w porywie szalu szarpnal mnie za szlafrok, odslaniajac mi piersi — dotykam twojej piersi, wyczuwam jej ksztalt, cieplo, widze jej kolor, jej wypuklosc, ale nie wiem, co to jest… Mowie sobie: oto przedmiot kulisty, cieply, miekki, bialy, z malym brunatnym wzniesieniem posrodku, ktory sluzy do karmienia dzieci i daje rozkosz w pieszczocie, ale nic nie rozumiem; powiadam sobie, ze jest piekny i powinien budzic we mnie pozadanie, ale w dalszym ciagu nic nie rozumiem… Pojmujesz teraz, o co chodzi? — powtorzyl z wsciekloscia, szczypiac mnie w piers tak mocno, ze nie moglam powstrzymac okrzyku bolu. Puscil mnie natychmiast i powiedzial po chwili jakby z namyslem: Prawdopodobnie to wlasnie budzi u wielu ludzi odruchy okrucienstwa: probuja doszukac sie powiazania z rzeczywistoscia zadajac innym bol.
Przez chwile panowalo milczenie. Potem powiedzialam:
Jesli to wszystko prawda, to w jaki sposob mozesz sie zabrac do jakiejkolwiek roboty?
— Nie wiem… Mowisz, ze rozprowadzasz ulotki i ze sam je piszesz. Jesli w to nie wierzysz, jak mozesz pisac je i rozdawac?
Rozesmial sie glosno, ironicznie:
— Postepuje tak, jak gdybym w to wierzyl.
— Przeciez to niemozliwe.
— Jak to niemozliwe? Prawie wszyscy tak robia… Poza spaniem, jedzeniem i miloscia prawie wszyscy postepuja tak, jak gdyby wierzyli w to, co robia… Jeszcze nie zdazylas tego zauwazyc?
Smial sie nerwowo. Odpowiedzialam: