— Jak sie czujesz?
— Dobrze — odpowiedzialam nie patrzac na niego. Wpatrywal sie we mnie, a potem w milczeniu przycisnal mocno do siebie. Odsunelam go lagodnie i dodalam: — Byles dla mnie bardzo dobry… Zatelefonowalam do ciebie, zeby cie jeszcze o cos poprosic.
— Slucham — odrzekl. Przygladal mi sie, ale zdawalo sie, ze mnie nie slucha.
— Ten mlody czlowiek, ktorego przesluchiwales… — zaczelam mowic.
— Ach tak — przerwal mi z grymasem — ciagle on… Nie okazal sie bohaterem.
Ogarnela mnie nagle ciekawosc, zeby dowiedziec sie calej prawdy o przesluchaniu Mina. Zapytalam:
— Dlaczego? Bal sie?
Odpowiedzial potrzasajac glowa:
— Nie wiem, czy sie bal… Faktem jest, ze na pierwsze pytanie wyspiewal wszystko. Gdyby sie wypieral, nic bym mu nie mogl zrobic, bo nie bylo dowodow.
Pomyslalam wiec, ze wszystko mialo taki przebieg, jak opowiadal Mino. Byla to jakas nagla zapasc, podobna do niespodziewanej, niczym nie sprowokowanej katastrofy.
— No wiec — ciagnelam dalej — przypuszczam, ze spisaliscie jego zeznania… i wlasnie chcialam cie prosic, zebys zniszczyl te papiery.
Zasmial sie nieprzyjemnie:
— To on cie do mnie poslal, co?
— Nie, sama postanowilam zwrocic sie do ciebie — odpowiedzialam i zlozylam uroczysta przysiege: — Niech padne trupem na miejscu, jesli to nieprawda.
— Wszyscy by chcieli, zeby akta znikly — odpowiedzial. — W archiwum policji pozostaje to, co maja na sumieniu… Gina akta, Gina wyrzuty sumienia.
Zastanowilam sie i odrzeklam:
— Moze tak jest, ale obawiam sie, ze tym razem sie mylisz. — Znowu przycisnal mnie do siebie i zapytal zajakliwym glosem:
— A co mi za to dasz?
— Nic — odpowiedzialam szczerze. — Tym razem nic.
— A jezeli ci odmowie?
— Zadalbys mi wielki bol, bo kocham tego czlowieka i wszystko, co jego dotyczy, dotyczy takze mnie.
— Ale sama powiedzialas, ze bedziesz dla mnie mila.
— Powiedzialam… ale teraz zmienilam zamiar.
— Dlaczego?
— Bo tak… bez powodu…
Mocno przygarnal mnie do siebie i szepczac mi prosto do ucha zaczal mnie zaklinac, zebym ulegla mu chocby jeszcze tylko jeden raz. Trudno mi powtorzyc dokladnie, co mowil, bo przeplatal prosby wszystkimi slowami, jakie mowi sie kobietom takim jak ja i ktore takie jak ja kobiety mowia mezczyznom. Mowil to wszystko bez zmyslowego podniecenia, jakie towarzyszy zazwyczaj tego rodzaju blaganiom. Musialo mu to sprawiac jakas makabryczna satysfakcje, wygladal jak opetany. Widzialam raz w domu dla umyslowo chorych wariata-morderce, ktory opisywal pielegniarkom, jakie tortury zadawalby swojej ofierze, gdyby wpadla mu jeszcze raz w rece. Nie blaznowal, wyliczal je powaznie i skrupulatnie, wlasnie tak samo jak teraz Astarita, ktory szeptal mi do ucha nieprzyzwoite wyrazy. Mowil mi w ten sposob o swojej milosci wyuzdanej i ponurej, ktora innym moglaby sie wydac szczytem zepsucia. Ale ja wiedzialam, ze to jest prawdziwa milosc, gleboka, krancowa i na swoj sposob rownie czysta jak kazda inna. I jak zawsze, budzil on we mnie przede wszystkim wspolczucie, bo odczuwalam w jego chorobliwych uniesieniach wielka samotnosc i absolutna niemoznosc wyrwania sie z jej kregu. Czekalam cierpliwie, az skonczy, a potem powiedzialam:
— Nie chcialam ci nic mowic, ale zmuszasz mnie do tego… Zrobisz, co bedziesz chcial… Ale ja nie jestem juz ta sama co przedtem… jestem w ciazy.
Nie zdziwil sie ani nie otrzasnal nawet na moment ze swojej opetanczej pasji:
— No wiec co z tego?
— To, ze zaczynam nowe zycie, wychodze za maz.
Powiedzialam to wszystko przede wszystkim dla oslodzenia mu odmowy. Ale w miare wypowiadania tych slow uczulam, ze mowie to, co mysle, to, co plynie mi prosto z serca. Zakonczylam z westchnieniem:
— Kiedy mnie poznales, takze chcialam wyjsc za maz, ale wtedy rozwialo sie to nie z mojej winy.
Obejmowal mnie wpol, lecz uscisk jego nieco zelzal. Po ostatnich slowach odskoczyl ode mnie.
— Przeklinam dzien, w ktorym sie urodzilem — powiedzial.
— Dlaczego?… Kochales mnie!
Splunal na podloge i dodal:
— Przeklinam dzien, w ktorym cie spotkalem, i przeklinam dzien, w ktorym sie urodzilem.
Nie podniosl glosu, nie stracil rownowagi, wypowiedzial to spokojnie, z przekonaniem.
— Twoj przyjaciel — zakonczyl — nie ma sie czego obawiac, zadne zeznania nie zostaly spisane i zadna z jego informacji nie zostala wykorzystana, tyle tylko, ze figuruje w kartotece jako niebezpieczny spiskowiec. Zegnaj, Adriano!
Pozegnalam sie z nim i zostalam przy oknie, patrzac, jak odchodzi. Wzial kapelusz ze stolu i nie ogladajac sie wyszedl.
Zaraz potem otworzyly sie drzwi od kuchni i wszedl Mino trzymajac w reku rewolwer. Patrzylam na niego, zdumiona, oglupiala, nie mowiac ani slowa.
— Chcialem zastrzelic Astarite — powiedzial z usmiechem. — Czys ty naprawde myslala, ze mi zalezalo na zniszczeniu tych papierow?
— A dlaczego — zapytalam sennym glosem — nie zrobiles tego?
Potrzasnal glowa:
— Tak przekonujaco przeklinal dzien swego urodzenia, ze pozwolmy mu przeklinac jeszcze przez kilka lat.
Bylam dziwnie niespokojna, ale nie moglam dociec, jaka jest tego przyczyna.
— W kazdym razie uzyskalam to, o co mi chodzilo… Nic nie wpisali do twojej kartoteki.
— Slyszalem, slyszalem — przerwal — wszystko slyszalem, stalem za uchylonymi drzwiami, nawet widzialem… Odwazny jest — dodal obojetnym tonem — ten twoj Astarita… Pac, pac… wymierzyl Sonzognowi dwa klasyczne policzki. Takze i te rzeczy mozna robic na rozne sposoby. Astarita wygladal niczym pan karcacy sluzacego, a Sonzogno podwinal ogon pod siebie i ani pisnal. — Rozesmial sie, chowajac do kieszeni rewolwer.
Bylam nieco skonsternowana ta elegia na czesc Astarity. Zapytalam niepewnie:
— A jak myslisz, co zrobi Sonzogno?
— Ktoz to moze wiedziec!
Zapadl juz wieczor i jadalnia pograzona byla w mroku. Mino wyciagnal reke przez stol i zapalil wiszaca nad nim lampe, ale poza jej kregiem w pokoju bylo ciemno. Na stole lezaly okulary matki oraz karty od pasjansa. Mino wzial karty i zaczal rozdawac, mowiac:
— Chodz, zagramy w karty przed kolacja.
— Co za pomysl! — zawolalam. — Chcesz teraz grac w karty?
— Tak… jedna partyjke, w szescdziesiat szesc… No chodz!
Usluchalam, usiadlam naprzeciw niego i machinalnie wzielam do reki karty, ktore mi podawal. Zaczelam grac. Wydawalo mi sie, ze wszystkie figury maja dziwnie szyderczy i obludny wyraz twarzy: walet pikowy, czarny, ponury, z czarnym okiem i czarnym kwiatem w reku, krolowa kier — zlosliwe, rozwydrzone stare babsko, krol karo — otyly, zimny, obojetny, nieludzki. Wydawalo mi sie, ze gra toczy sie miedzy nami o jakas wielka stawke, ale co to byla za stawka, tego nie wiedzialam. Bylam smiertelnie smutna, co chwila wzdychalam, jak gdybym chciala sie upewnic, czy w dalszym ciagu ten nieznosny ciezar przytlacza mi piersi, i wciaz stwierdzalam, ze nie tylko nie znika, ale sie powieksza.
Mino wygral pierwsza partie, potem druga.
— Co sie z toba dzieje? — zapytal tasujac karty. — Robisz blad za bledem.
Rzucilam karty i powiedzialam:
— Nie mecz mnie, Mino… Nie moge teraz grac w karty.