— Dlaczego?
— Nie wiem.
Wstalam i przeszlam sie po pokoju, rozpaczliwie wykrecajac sobie palce, a potem zaproponowalam:
— Chodzmy do mego pokoju!
— Chodzmy!
Weszlismy do przedpokoju i tam, po ciemku, Mino objal mnie i pocalowal w szyje. I wtedy po raz pierwszy w zyciu wydalo mi sie, ze patrze na milosc tak samo jak on, ktory uwazal ja tylko za srodek pozwalajacy nie myslec i nie pamietac o niczym, ani skuteczniejszy, ani przyjemniejszy od innych. Ujelam jego glowe w obydwie rece i mocno pocalowalam go w usta. Trzymajac sie wpol weszlismy do mego pokoju. Bylo tam calkiem ciemno, ale nie zdawalam sobie z tego sprawy. Czerwona jak krew mgla przeslaniala mi oczy i kazdy nasz gest zdawal sie byc nowym plomieniem, podsycajacym pozar, jaki nas ogarnal. Bywaja chwile, kiedy kazdym nerwem widzi sie w ciemnosci, a wtedy przestaje byc ona grozna i jest jak swiatlo sloneczne. Owo wrazenie jednak dotyczy wylacznie zblizenia fizycznego; widzialam wiec tylko nasze ciala oswietlone noca, przypominajace ciala topielcow wyrzucone przez fale na kamienisty brzeg.
Kiedy oprzytomnialam, lezalam wyciagnieta na lozku, swiatlo lampy padalo na moj nagi brzuch. Zaciskalam uda, nie wiem, czy z zimna, czy ze strachu, i zaslanialam reka lono. Mino przygladal mi sie, a potem powiedzial:
— Teraz twoj brzuch bedzie rosl, bedzie co miesiac wiekszy, az przyjdzie dzien, kiedy bol kaze ci rozsunac nogi, ktore teraz tak zazdrosnie zaciskasz. Wyskoczy ciemnowlosa glowka dziecka i ty wypchniesz je z siebie. Odbiora je, a potem poloza w twoich ramionach i bedziesz szczesliwa; na swiecie przybedzie jeden czlowiek. Miejmy nadzieje, ze nie powie kiedys tego, co mowil Astarita.
— Czego?
— „Przeklinam dzien, w ktorym sie urodzilem”.
— Astarita to bardzo nieszczesliwy czlowiek — powiedzialam — ale ja jestem pewna, ze moje dziecko bedzie szczesliwe i ze powiedzie mu sie w zyciu.
Potem otulilam sie koldra i zdaje sie, ze nawet zdrzemnelam sie na chwile. Ale wzmianka o Astaricie znowu podsycila moj niepokoj. Nagle uslyszalam obcy glos, ktory krzyknal mi do ucha: „Pam! Pam!” — jak gdyby imitujac wystrzal z rewolweru. Przerazona, gwaltownie usiadlam na lozku; lampa palila sie jeszcze. Wyskoczylam z lozka i pobieglam do drzwi, zeby sprawdzic, czy sa szczelnie zamkniete. Ale wpadlam na Mina, ktory, juz ubrany, stal wlasnie przy drzwiach i palil papierosa. Zmieszana zawrocilam i przysiadlam na krawedzi lozka.
— Jak myslisz? — spytalam. — Co zrobi Sonzogno?
Spojrzal na mnie:
— A skad ja moge wiedziec?
— Ja go znam — zawolalam zdajac sobie nagle sprawe z przyczyny gnebiacego mnie niepokoju. — To nic nie znaczy, ze pozwolil sie wyrzucic z pokoju bez slowa protestu… on moze go zamordowac… Jak myslisz?
— Oczywiscie, ze tak.
— I myslisz, ze go zamorduje?
— Nie zdziwilbym sie, gdyby to zrobil.
— Trzeba ostrzec Astarite — krzyknelam i w poplochu zaczelam sie ubierac. — Jestem pewna, ze on go zabije… O Boze, dlaczego nie pomyslalam o tym wczesniej?
Ubierajac sie pospiesznie, mowilam o moim leku i zlych przeczuciach. Mino palil papierosa i krecil sie po pokoju. Kiedy bylam juz gotowa, powiedzialam mu:
— Ide teraz do Astarity… O tej porze zastane go w domu… Czekaj na mnie tutaj!
— Pojde z toba.
Nie protestowalam, w gruncie rzeczy ucieszylam sie, ze pojdziemy razem; balam sie, zeby przy takim podnieceniu nie zrobilo mi sie slabo. Wlozylam plaszcz mowiac: — Pojedziemy taksowka… bedzie predzej. — Mino takze wlozyl plaszcz i wyszlismy.
Na ulicy zaczelam isc tak szybko, ze bieglam prawie; Mino trzymal mnie pod reke i wydluzal kroki, jak tylko mogl. Po chwili zatrzymalismy taksowke, wsiadlam szybko, podajac adres Astarity. Mieszkal w dzielnicy Prati; nigdy u niego nie bylam, ale wiedzialam, ze ta ulica miesci sie w poblizu Palacu Sprawiedliwosci.
Taksowka ruszyla, a ja, pochylona do przodu, jak nieprzytomna zaczelam sledzic trase poprzez ramie szofera. Uslyszalam w pewnej chwili za soba glos Mina, ktory powiedzial cicho, jakby do siebie: — Wielkie rzeczy… najwyzej jeden waz pozre drugiego — ale nie zwrocilam na to uwagi. Kiedy znalezlismy sie przed Palacem Sprawiedliwosci, zatrzymalam taksowke i Mino zaplacil. Przebieglismy szybko wysypane zwirem alejki skwerow. Ulica, na ktorej mieszkal Astarita, ukazala mi sie nagle przed oczami, dluga, prosta, oswietlona — jak daleko siegal wzrok — duzymi mlecznymi lampami. Staly tam rzedem kamienice wysokie i masywne, ulica robila wrazenie opustoszalej, nie bylo na niej widac ani przechodniow, ani sklepow. Sadzac z numeru, dom Astarity znajdowal sie blizej konca. Ulica ta wygladala tak spokojnie, ze powiedzialam:
— Mozliwe, ze to tylko moje urojenia… w kazdym razie trzeba tam isc.
Minelismy cztery bloki domow i tylez przecznic, kiedy Mino powiedzial spokojnym glosem:
— A jednak cos sie musialo stac, popatrz! — Podnioslam oczy i zobaczylam w poblizu zbiegowisko ludzi przed jedna z bram. Ludzie stali na chodniku i patrzyli w gore. Bylam pewna, ze stoja przed brama Astarity, i zaczelam biec; wydawalo mi sie, ze Mino biegnie za mna.
— Co sie stalo? Co tu sie stalo? — zdyszana zapytalam stojacych przy bramie ludzi.
— Nie wiadomo dokladnie — odpowiedzial mi mlody blondyn bez plaszcza i kapelusza, trzymajac rower — ktos rzucil sie z klatki schodowej, a moze zostal zepchniety… Policja szuka teraz na dachach tego drugiego.
Przecisnelam sie przez tlum do szerokiej, jasno oswietlonej sieni, gdzie takze bylo pelno ludzi. Biale schody z zelazna kuta porecza szly slimakiem w gore. Przepychajac sie ciagle z impetem, ktory zdawal sie unosic mnie w gore, zobaczylam poprzez tlum pusta przestrzen pod schodami. Na postumencie z bialego marmuru stala naga skrzydlata postac z pozlacanego brazu, trzymajaca w podniesionej rece lampe, w ktorej za matowymi szybkami palila sie zarowka. I wlasnie pod tym postumentem lezalo przykryte przescieradlem cialo. Wszyscy patrzyli w jednym kierunku; spojrzalam tam takze i zobaczylam, ze patrze na czarny trzewik widoczny spod przescieradla. W tej chwili dalo sie slyszec rozkazujace nawolywanie: — Cofnac sie… cofnac… wychodzic… predzej! — Pchnieta gwaltownie do tylu, znalazlam sie wraz z innymi na ulicy; brama zatrzasnela sie.
Powiedzialam slabym glosem do kogos, kto stal za mna: — Mino, do domu! — Ale zobaczylam obcego czlowieka, spogladajacego na mnie ze zdziwieniem. Ludzie, ktorzy przez chwile na prozno glosno protestowali i walili piesciami w brame, zaczynali sie powoli rozchodzic, omawiajac wypadek. Inni zbiegali sie ze wszystkich stron, zatrzymalo sie nawet pare samochodow i cale mnostwo rowerow. Z wzrastajacym niepokojem zaczelam krecic sie wsrod tlumu, nie majac smialosci sie odezwac. Kilkakrotnie wydawalo mi sie, ze widze Mina, i gwaltownie rzucalam sie przed siebie, napotykajac stale obce twarze, patrzace na mnie ze zdziwieniem. Ludzie wciaz tloczyli sie przed brama; wiedzieli juz, ze w klatce schodowej lezy trup, i mieli jeszcze nadzieje, ze uda im sie go zobaczyc. Stali nieruchomo, spokojni i powazni, jakby czekali na wejscie do teatru. Krecilam sie ciagle w kolko i zdalam sobie w pewnej chwili sprawe, ze widzialam juz wszystkich i ze stale natykam sie na te same twarze. Wydalo mi sie, ze w jednej grupce wymienil ktos nazwisko Astarity, i wtedy uswiadomilam sobie nagle, ze wcale juz o nim nie mysle, tylko po prostu boje sie o Mina. Przekonalam sie na koniec, ze go tam nie ma, widocznie odszedl, kiedy przepychalam sie do bramy. Sama nie wiem czemu, ale mialam wrazenie, ze powinnam sie byla tego spodziewac, i dziwilam sie, ze wczesniej nie przyszlo mi to na mysl. Zebralam wszystkie sily i dowloklam sie do placu. Tam wsiadlam do taksowki podajac swoj adres. Przyszlo mi do glowy, ze Mino mogl stracic mnie z oczu i sam wrocic do domu, ale jednoczesnie bylam prawie pewna, ze tak nie jest…
Nie bylo go w domu, i nie wrocil ani na noc, ani nastepnego dnia. Zamknelam sie w swoim pokoju, tak niespokojna i zbolala, ze cala drzalam. Ale nie mialam goraczki, tylko zdawalo mi sie, ze zyje jakby poza kregiem samej siebie, w jakiejs anormalnej, napietej do ostatecznosci atmosferze, w ktorej kazdy obraz, kazdy odglos draznil mnie i przyprawial o mdlosci. Nic nie moglo odciagnac moich mysli od Mina, nawet roztrzasanie szczegolow nowej zbrodni Sonzogna, na temat ktorej rozpisywaly sie wszystkie gazety, przynoszone mi przez matke. Nie ulegalo watpliwosci, ze te zbrodnie popelnil Sonzogno: moze najpierw walczyli na podescie przed drzwiami mieszkania Astarity, potem Sonzogno przyparl Astarite do poreczy, dzwignal go i zrzucil na dol. To okrucienstwo mialo swoja wymowe; nikomu procz Sonzogna nie przyszloby do glowy zabic czlowieka w ten sposob. Ale, jak juz powiedzialam, pochlaniala mnie tylko jedna mysl i nawet nie zainteresowalam sie artykulami, opisujacymi, jak pozniej, juz w nocy, Sonzogno zostal zabity, gdy niczym kot przemykal sie po dachach.