prawdy sila.
Przelknal wiec dume i przywolal na pomoc ludzi w bialych kitlach.
– Nie dasz rady zaprzeczyc raportom z laboratorium. Jesli ja zabiles, wrobia cie, jak to ujales, dowody kryminalistyczne, nie ja. Twoja krew, odciski palcow, probki z twojego samochodu. Moge poczekac jeszcze kilka godzin.
– Co moj samochod ma z tym wspolnego?
– Cialo trzeba bylo jakos przewiezc do jeziora. – Mowiac to, myslal, ze traci panowanie nad rozmowa. Przyznanie sie do winy mial wyciagnac z niego uprzejmoscia, nie pogrozkami.
– Moje odciski palcow maja prawo byc na moim samochodzie. – Jackman zmarszczyl brwi.
– Tak, ale jesli, na przyklad, w bagazniku zostanie znaleziony ludzki wlos i okaze sie ponad wszelka watpliwosc, ze to wlos twojej zony, bedziesz musial odpowiedziec na kilka pytan.
Wygladalo na to, ze Jackman ma jakies watpliwosci.
– Potrafia zidentyfikowac taki wlos?
– Nie chodzi o sam wlos – odparl Diamond – ale o mikroskopijne czasteczki skory przyczepione do cebulki.
– A znalezli jakis wlos?
– Sa bardzo gorliwi. Ciagle znajduja jakies smieci i szczatki.
– Chcecie mnie wrobic.
– Gregory, powinienes pilnowac swojego Miltona i Szekspira. Wszedles na cudzy teren.
– Masz przeczucie, ze to ja ja zabilem i nie chcesz sie z tego wycofac – odparl twardo Jackman.
Nastroj rozmowy zmienil sie calkowicie. Diamond przez chwile krecil glowa, dajac poznac, ze ma cos wiecej niz przeczucie, cos znacznie wiecej.
– Jak mam cie przekonac, ze sie mylisz? – zapytal Jackman.
– Zacznij od wyjasnienia, dlaczego czekales prawie trzy tygodnie, zanim zawiadomiles nas o zniknieciu zony?
– Myslalem, ze to oczywiste.
– Nie dla mnie.
– Nie bylem zaskoczony, ze jej nie ma. Ukradla listy Jane Austen i nie chciala sie do tego przyznac.
– Gdzie byla, twoim zdaniem?
– U jakichs przyjaciol. Nie brakowalo jej kryjowek.
– Dzwoniles do kogos?
– Do tych, ktorych najlepiej znalem, ale niczego nie wskoralem. Pomyslalem, ze prosila ich, zeby mi nic nie mowili.
– Ale nie zglosiles nam zaginiecia. Nie zglosiles nawet, ze zginely listy.
– Bo sam sie chcialem z tym uporac – powtorzyl Jackman. – Bylem pewien, ze je zabrala. Gdybym pobiegl na policje i przypial jej latke zlodziejki, co bym osiagnal? Nie chcialem, zeby to dostalo sie do gazet. – Jego odpowiedzi brzmialy prawdopodobnie, niepokojaco prawdopodobnie.
– A wiec jak sie z tym uporales, nie liczac telefonow do jej przyjaciol?
– Pomyslalem, ze pewnie chciala dokonac wyceny listow, pytalem o to w biurach aukcyjnych i handlowych w West Country i w Londynie. I znowu nic.
– Wyjasnijmy jedna rzecz – powiedzial Diamond. – Mowisz mi, ze pewnie chciala sprzedac listy? Wczesniej powiedziales, ze zabrala je ze zlosliwosci.
Jackman skinal glowa.
– Tak myslalem z poczatku. Nie sadzilem, zeby ich wartosc pieniezna miala dla Gerryjakies znaczenie. Nie brakowalo jej pieniedzy. Ale kilka dni po jej zniknieciu przyszedl wyciag z konta bankowego. Otworzylem list z nadzieja, ze znajde jakies wskazowki, gdzie jest. Przekroczyla konto na trzy tysiace funtow.
– Przekroczyla konto?.
– Znalazlem wyciag z jej karty kredytowej. Byla zadluzona na tysiac piecset funtow Wyciagala pieniadze z karty kredytowej. To straszna glupota, jesli wziac pod uwage, jakie za to nalicza sie odsetki.
– Tak, ale na co mogla wydac tyle pieniedzy? Jackman uniosl ramiona na znak, ze nie jest tego pewien.
– Uzywala zycia z tak zwanymi przyjaciolmi.
– Przepuszczajac fortune?
– Nie wiem, czy mozna to nazwac fortuna. Kiedy sie spotkalismy, odnioslem wrazenie, ze jest bardzo dobrze sytuowana. W telewizji zarabiala swietnie i miala mnostwo dodatkowych dochodow.
Na posadzce rozlegl sie stukot krokow. Jeden z dyzurnych posterunkowych wszedl do stolowki. Przerwal rozmowe, mowiac Diamondowi, ze jest do niego pilny telefon.
– Kto dzwoni?
– Inspektor Wigfull.
– Z Bristolu?
– Tak.
– Oby to rzeczywiscie bylo pilne. Zaczekaj tu z profesorem. Zaraz wroce.
Przeklinajac pod nosem Wigfulla, ze mial czelnosc – byl pewien – sprawdzac go, chwycil sluchawke w pokoju przesluchan.
– Tak?
– Diamond? – Glos Johna Wigfulla byl pelen napiecia.
– A ktozby inny?
– Wlasnie rozmawialem z malzenstwem Plato. Powiedzieli mi cos, o czym powinien sie pan, jak sadze, dowiedziec natychmiast. W dniu, kiedy profesor Jackman po raz ostatni widzial zone, w poniedzialek, Gerry telefonowala do Platow mniej wiecej miedzy dziesiata a dziesiata trzydziesci.
– Rano?
– Rozumie pan, komisarzu? Jesli Jackman wsiadl o osmej dziewietnascie do pociagu do Londynu, jak twierdzi, a potem polecial do Paryza, to nie mogl jej zabic. Zyla, kiedy wyszedl. Panie Diamond, jest pan tam?
Diamond rzucil sluchawke bez odpowiedzi. Krzyknal przez pokoj.
– Sierzancie Boon!
– Tak?
– Sprawdzales podroze profesora?
– Tak jest.
– Z jakim rezultatem? No, dalej!
– Wszystko sie zgadza, komisarzu. Odwiedzil profesora Dalrymple’a w University College w Londynie troche przed jedenasta jedenastego wrzesnia, a na Heathrow wsiadl do samolotu Air France, lecacego do Paryza. Lot numer 1410.
Diamond przez chwile wygladal jak sflaczaly balonik. Potem wyszeptal z trudem:
– Podstawcie samochod. Profesor wraca do domu.
Rozdzial 6
Pierwszy mroz. Przez cale lato mowiono o uszkodzonej warstwie ozonowej i efekcie cieplarnianym, nie wierzac, ze w angielskim klimacie moga zdarzyc sie tygodnie, kiedy slonce swieci bez przerwy. Teraz normalnosc zostala przywrocona. W chlodny poranek pelargonie w skrzynkach okiennych wygladaly mizernie i blado. Peter Diamond dostrzegl to krytycznym okiem, kiedy stal w korku na Manvers Street, probujac dojechac do komisariatu. W tym roku wydzial parkow i ogrodow nie szczedzil wysilkow, zeby wydrzec Exeter, glownemu rywalowi Bath, tytul najbardziej ukwieconego miasta. Kazdy parapet, kazda krawedz i powierzchnia, nawet dachy wiat na przystankach autobusowych byly obstawione doniczkami. Ani jedna latarnia uliczna nie uniknela kosza z kwiatami. Taki entuzjazm! Takie poswiecenie! Na darmo; Exeter utrzymalo tytul. Obfitosc kwietna Bath przegrala.
Diamond za bardzo byl policjantem, zeby myslec caly dzien o przywiedlych pelargoniach, ale i tak chcialby, zeby ktos je uprzatnal.
Autobus przed nim zwolnil przed przystankiem. Diamond skrecil, zeby go wyprzedzic, tylko po to, by