– Spotkajmy sie tam – zaproponowal. Dodal chytrze: – A jesli przyjdziesz wczesniej, moze znajdzie sie czas na ciasto czekoladowe. Potem mozesz mi pomoc w pracy detektywistycznej. Ale chce, zeby jedno bylo jasne: wchodzimy do lazni od frontu, zwyczajna droga. Jestem zbyt widoczny, zeby skradac sie tylnymi schodami.
Matthew usmiechnal sie i poszedl szukac kolegow.
Gdy wyszli na Stall Street, Jackman az sie palil, zeby cos powiedziec.
– Zanim zapytasz: nie ma wydzialu archeologii na uniwersytecie.
– A historii?
Jackman juz zaczal krecic glowa, kiedy nagle uderzyl sie dlonia w czolo.
– Chwileczke, myle sie. W tym roku powstala katedra. To tylko garstka wykladowcow i pierwszoroczniakow. Nie wiem, ilu ich jest. To prawda.
– Przerwal. – Przypuszczam, ze chcesz, zebym to sprawdzil.
– Jesli zdolalbys to zrobic, nikogo nie ploszac – powiedzial Diamond.
– Chce zaskoczyc Andy’ego.
– Potrzebna ci jakas pomoc?
– Nie ma potrzeby. Oczywiscie powiem ci, co sie dzieje.
– Wlasciwie chcialbym przy tym byc – zaproponowal Jackman, chrzakajac z zazenowaniem. – W ostatnich tygodniach nie widywalem sie z Matem. Lubie tego dzieciaka.
– Ale mi o to chodzi – odparl Diamond tonem, ktorego uzywal, zeby dyscyplinowac wydzial zabojstw. – Bede z toba w kontakcie.
Prawde mowiac, on tez lubil chlopca, mimo wszystko.
Jackman zadzwonil w poniedzialek z informacja o wykladowcy zatrudnionym na uniwersytecie w instytucie historii. Nazywal sie Anton Coventry i mowiono na niego Andy. Specjalizowal sie w historii architektury rzymskiej i obecnie prowadzil zajecia na temat lazni rzymskich z grupa pierwszoroczniakow z wydzialu architektury i budownictwa. Spotykali sie w poniedzialki i czwartki o czwartej trzydziesci. Na mocy specjalnego porozumienia mieli wtedy prawo korzystac z lazni godzine po zamknieciu ich dla publicznosci i zostawac w nich do szostej. Sledztwo Jackmana potwierdzilo, ze Coventry mial blond wlosy i ubieral sie w stylu macho. Co wiecej, byl specjalista od trojboju.
– Od czego?
– Trojboju. To sport wymagajacy skrajnej wytrzymalosci, rodzaj potrojnego maratonu, w ktorego sklad wchodza bieg, plywanie i jazda na rowerze.
– Dla mnie to skrajne wariactwo. Trojboj. Kiedy o tym powiedziales, z poczatku sadzilem, ze to idealny sport dla ludzi takich jak ja, ale do diabla z wyczynami sportowymi.
– Wracajac do Andy’ego – powiedzial Jackman powaznym glosem – trudno mi polaczyc zamilowanie do sportu z handlem narkotykami.
– Nie ma w tym nic dziwnego – powiedzial Diamond, urodzony cynik. – Narkotyki sa w sporcie powszednia rzecza.
– Chce, zeby to bylo jasne: o ile pamietam, nigdy nie spotkalem tego faceta – powiedzial z naciskiem Jackman.
– Przyjeto do wiadomosci. – Diamond usmiechnal sie niegrzecznie, odkladajac sluchawke.
W poniedzialkowe popoludnie Matthew przybiegl pedem ze szkoly albo urwal sie z ostatniej lekcji, bo czekal w Kolumnadzie przy wejsciu do cukierni. Bylo zatem mnostwo czasu na ciastko. Diamond, ktoremu lekarz zalecil ograniczanie kalorii, ograniczyl sie do nieslodzonej czarnej kawy. Odwracal wzrok od talerzyka chlopaka, wydajac mu polecenia.
– Mat, musisz to dobrze zrozumiec. Jestes tutaj po to, zeby stwierdzic, ze czlowiek w Rzymskich Lazniach to ten sam, ktorego widziales, kiedy mial awanture z pania Jackman na podjezdzie John Brydon House. Jesli pomyliles sie albo nie jestes pewien, musisz miec odwage, zeby to powiedziec, jasne? Ale bez wzgledu na to, co sie stanie, chce, zebys cicho siedzial, kiedy bede mu sie przygladal, a potem masz sie schowac.
Jesli ze strony Mata potrzebna byla zgoda, wyrazona zostala w ten sposob, ze chlopak odlozyl niedojedzone ciastko i zaproponowal, zeby juz poszli. Diamond powiedzial mu, ze maja mnostwo czasu i moze zjesc do konca.
– Nie moge, jestem zbyt podniecony – przyznal Matthew.
Samokontrola Diamonda oslabla.
– To oddaj mnie.
O czwartej dwadziescia wyszli z Kolumnady, przeszli przez Stall Street i weszli do lazni. Zeby dojsc do kasy, trzeba bylo przejsc przez Przepompownie, miejsce spotkan towarzystwa w czasach georgianskich. Obecnie znajdowala sie tu restauracja. W porze herbaty wszystkie krzesla byly zajete, kelnerki w czarnych kamizelkach, bialych bluzkach i fartuszkach robily wszystko, zeby nadazyc, a trio przy wejsciu wesolo gralo arie torreadora z Carmen. Przejscie do spokojniejszej atmosfery w glebi przynosilo ulge.
O tej porze dnia w lazni nie bylo zbyt wielu zwiedzajacych. Kobieta w kasie ostrzegla ich, ze zamykaja o piatej. Straznicy prosza wtedy wszystkich, zeby wyszli. Diamond skinal glowa, ze rozumie. Kiedy tylko znalezli sie poza zasiegiem jej sluchu. Matthew, doswiadczony wyjadacz, zwierzyl sie Diamondowi, ze zna setki miejsc, w ktorych mozna sie schowac.
Diamond nie wspomnial mu, ze nigdy wczesniej nie zwiedzal lazni. Dwa semestry laciny w mlodosci zabily w nim wszelkie zainteresowanie Rzymianami. Kiedys uczestniczyl w oficjalnym obiedzie w Przepompowni, przed ktorym pito koktajle obok Wielkiej Lazni; ogladajac pochodnie, przymocowane do kolumn, potknal sie o nierowny chodnik i wylal wieksza czesc drinka na smoking, ktory wypozyczyl na te okazje.
Najpierw poszli do ruin swiatyni Minerwy, oswietlonych przez dyskretnie rozmieszczone reflektory tak, ze zwietrzale postacie bostw z wapienia zarzyly sie czerwienia i zlotem na oltarzu. Turysci zatrzymywali sie, zeby popatrzec albo poczytac opisy w przewodnikach, ale Matthew, ktory szedl, jakby byl u siebie w domu, powiedzial:
– Nie ma co marnowac tutaj czasu. Andy opowiadal o tym jakis miesiac temu. W tym tygodniu robi Wielkie Laznie.
Szli chodnikiem, kilkakrotnie wchodzili na schody, kilka razy skrecili, az Diamond stracil orientacje, wreszcie podeszli do okna wychodzacego na laznie na swiezym powietrzu. Na powierzchni wody tworzyly sie pecherzyki.
– To tylko swiete zrodlo – powiedzial lekcewazaco Matthew, widzac, ze Diamond sie waha. Na jeszcze nizszym poziomie uslyszeli ciagly szum i zobaczyli, jak nadmiar wody splywa lukiem ze zrodla, jak miniaturowy wodospad.
Przed nimi bylo swiatlo dzienne i Wielka Laznia, niebieskozielony prostokat zamglony para wodna. Po swiatelkach tunelu przestrzen i swiatlo nie mogly nie robic wrazenia. Sama laznia miala jakies dwadziescia na dziewiec metrow. Otaczaly ja rzedy kolumn na kamiennych podmurowkach. Podtrzymywaly wylozony plytami taras, po ktorym niegdys spacerowali Rzymianie, obserwujac kapiacych sie. Nad woda widac bylo kawalek nieba. Zwiedzajacy stali pojedynczo albo w parach wzdluz chodnikow, spogladajac na kolumny i ustawione na nich posagi.
– Wiekszosc z czasow wiktorianskich – poinformowal Matthew. – Ta z czasow rzymskich siega zaledwie do kolan. – Jego edukacja zyskala na wkradaniu sie do lazni.
Diamond nie przyszedl tutaj, zeby podziwiac architekture. Po drugiej stronie zebrala sie grupka mlodych ludzi. Styl ich ubran i zaabsorbowanie rozmowa, a nie otoczeniem potwierdzaly, ze to studenci. Wykladowca jeszcze sie nie pojawil.
Na razie Diamond nie mial powodu, zeby podchodzic do studentow. Wokol lazni, pod daszkiem tarasu, znajdowaly sie nisze, w ktorych na kamiennych postumentach wystawiono fragmenty rzezb. Wiekszosc nisz byla za niska albo za waska, zeby zmiescil sie w nich czlowiek o rozmiarach Diamonda, ale posrodku poludniowej strony znajdowalo sie wieksze zaglebienie, w ktorym zgromadzono kawalki potrzaskanych pilastrow i kolumn.