Wygladalo na to, ze mozna sie za nimi schowac, nie wywolujac zainteresowania.
Razem z Matthew przeszli niedbale wokol basenu, az znalezli sie na wysokosci najwiekszej niszy. Diamond rozejrzal sie, dotknal ramienia chlopca i popchnal go za postument. Nie musieli nawet kucac.
Przez kolejne dziesiec minut obok nich przechodzili turysci, a potem przemaszerowalo dwoch straznikow, najwyrazniej po to, zeby przypomniec ociagajacym sie, ze wystawa zaraz zostanie zamknieta. Chociaz przeszli obok postumentu, nie pofatygowali sie, zeby za niego zajrzec.
Stopniowo laznia opustoszala. Zostala tylko grupa historykow i dwoch ukrytych obserwatorow. Dzien zblizal sie ku koncowi. Wysoko, ponad Wielka Laznia, posagi rzymskich cesarzy rysowaly sie coraz bardziej wyraziscie na tle nieba.
– W porzadku, synu? – zapytal Diamond. Matthew skinal glowa.
Chwile pozniej na kamiennych plytach niedaleko nich rozlegly sie kroki, zbyt szybkie jak na zwiedzajacego, nawet spoznialskiego, ktory staral sie zdazyc na czas. I nie byl to zaden ze straznikow.
– To on – wyszeptal Matthew. – Na pewno.
Andy Coventry przeszedl tuz obok nich, spieszac do swoich studentow. Ze swojego punktu obserwacyjnego widzieli jego glowe i korpus. Ramiona mial tak szerokie i muskularne, ze czarna podkoszulka, ktora nosil, wygladala jak druga skora. Uderzajacym rysem byla masa jasnych wlosow sczesanych z czola, w stylu sportowych idoli lat piecdziesiatych.
– Chodz, przypatrzymy sie troche – powiedzial Diamond, kiedy juz mozna bylo bezpiecznie mowic.
Studenci zaczeli pokrzykiwac, gdy Coventry zblizyl sie do nich. Spoznil sie jakies dziesiec minut. Otworzyl sportowa torbe, wyjal z niej cos, co okazalo sie stalowymi przyrzadami mierniczymi i rozdal studentom. Nad woda niosly sie tylko urywki jego slow, ale bylo jasne, ze wydaje polecenia w sprawie jakiegos cwiczenia. Ukleknal obok oryginalnej, rzymskiej podmurowki, wspierajacej kolumne, i zmierzyl jej szerokosc i wysokosc. Zaczela sie dyskusja na temat dodatkowej roboty kamieniarskiej, wzmacniajacej konstrukcje, ktora kiedys wspierala dach z belek. Studenci wyjeli notatniki i zaczeli robic zapiski. Coventry rozdzielil ich po parze do kazdej z szesciu glownych podmurowek wzdluz polnocnej strony lazni.
Wciagu kilku minut studenci zajeli sie pomiarami i spisywaniem notatek. Coventry, najwyrazniej zadowolony z tego, ze maja co robic, podniosl torbe i poszedl w strone jednego z wyjsc od zachodniej strony.
Diamond powstrzymal Matthew, kladac mu reke na ramieniu. Tu potrzebny byl spryt profesjonalisty. Zostawil chlopca, skryl sie w cieniu i zaczal sie skradac w kierunku, w ktorym poszedl Andy. Swiadom swoich rozmiarow poruszal sie lekkim krokiem pasujacym do znacznie szczuplejszego mezczyzny.
W glowie Diamonda zaswitalo podejrzenie, jeszcze zanim Andy pojawil sie ze sportowa torba. Czul, ze najblizsze kilka minut bedzie najwazniejsze dla sledztwa, ktore po kilku tygodniach wreszcie zbliza sie do punktu kulminacyjnego.
Najwazniejsze bylo pozostac w cieniu i jednoczesnie zobaczyc, co Andy Coventry ma zamiar zrobic. Znaczylo to, ze trzeba zaglebic sie w kompleks cieplych i zimnych lazni po zachodniej stronie Wielkiej Lazni. Teraz, kiedy zwiedzajacy wyszli, wiazalo sie to z ryzykiem, ze zostanie wykryty. Przeszedl przez otwarte drzwi. Wykorzystujac wszystkie zakamarki, w ktorych mogl sie ukryc, zblizyl sie do okraglego basenu z zimna woda, zwanego frigidanum, i spojrzal na jego przeciwlegly kraniec, szukajac swojego czlowieka. Przycmione swiatlo bylo watpliwym udogodnieniem.
Wygladalo na to, ze zgubil trop. W tej czesci lazni znow zaczynal sie system chodnikow, ogrodzonych pleksiglasem. Spogladajac nad bariera, widzial tylko kolejny basen, w ktorym nie bylo wody. Musial przejsc dalej, do kolejnej sekcji, bardziej zacienionej. Spojrzal w dol. Pod nim, jak odkryta w Chinach armia z terakoty, staly w rzedach ceglane, miedzianego koloru kolumny. Z pocztowek, ktore ogladal, wiedzial, co to jest: wczesna forma centralnego ogrzewania. Te kolumny kiedys podpieraly podloge, pozwalajac goracemu powietrzu z pieca na wegiel drzewny krazyc w pustych miejscach. Wyzej, w lazni tureckiej, siedzieli kiedys Rzymianie, pocili sie, pozwalali namaszczac oliwa, odrapywac i masowac.
Nawet jesli mysli Diamonda poszybowaly ku problemom estetyki (co watpliwe), widok Andy’ego Coventry’ego, kucajacego na podlodze miedzy kolumnami po przeciwnej stronie, musial je zelektryzowac.
Diamond zamarl, nie byl pewien, czy powinien zejsc. Coventry nie podnosil wzroku; byl zaabsorbowany tym, co robil.
Diamond uznal, ze najlepiej bedzie patrzec i czekac. Zeby Coventry go nie zobaczyl, cofnal sie na schody prowadzace do toalet.
Minely dwie, trzy minuty, podczas ktorych nic sie nie dzialo; potem chrzest butow na zwirowatej podlodze
Peter Diamond zszedl ze schodow i przeskoczyl przez przezroczysta bariere, zanim odglos krokow ucichl. Z obrotnoscia zrodzona z pospiechu, przemykal sie miedzy kolumnami, az dotarl do miejsca, w ktorym widzial Coventry’ego. Tak jak sie spodziewal, obok otworu plomienicy byla jamka. Ukleknal, wlozyl reke do srodka i dotknal czegos, co w zadnym wypadku nie bylo rzymskim zabytkiem. Bylo miekkie, gladkie i lekkie.
Wyjal to. Byla to plastikowa torebka z biala, polyskliwa substancja.
Wygladala identycznie jak kokaina, ktora znalazl w mace w kuchni Jackmana. Jeszcze raz wlozyl reke do jamki i znalazl podobne torebki, caly stos, zbyt wiele, zeby je wyciagac.
Jako tajny magazyn narkotykow
Diamond wstal. Problem polegal na tym, co zrobic dalej. Mial prawo dokonac obywatelskiego aresztowania. Ale czy to byloby madre postepowanie? Najchetniej przesluchalby tego czlowieka w sprawie morderstwa. Handel narkotykami byl niebezpieczny i wstretny i Coventry dostanie za to po lapach, ale nie od razu.
Wtedy swiatlo zgaslo.
W tej czesci budynku nie bylo okien. Zapanowaly egipskie ciemnosci. Diamond wyciagnal reke, zeby nie upasc. Nie chcial zabladzic w lesie kolumn i stracic rownowage. Pierwsza mysla, jaka przyszla mu do glowy, bylo to, ze po zamknieciu swiatla sa rutynowo wylaczane.
Druga mysl byla bardziej niepokojaca. Wywolalo ja dobiegajace gdzies z przodu szuranie buta po wapiennym zwirze. Oczywiscie, mogl to byc kamien, ktory sam z siebie sie obluzowal, ale watpil, zeby tak bylo. A moze Coventry wrocil i zobaczyl go przy kryjowce? A moze celowo wylaczyl swiatla?
Nie byloby madrze zostac w tym samym miejscu.
Nie dal rady przedrzec sie przez
W ten sposob obszedl kolejne trzy kolumny. Wymacywal droge wokol czwartej, kiedy po drugiej stronie uslyszal chrzest. Nie bylo watpliwosci: ktos zeskoczyl z chodnika na zwirowa powierzchnie posadzki.
Odezwal sie glos. To byl na pewno Coventry.
– Wiem, ze tu jestes, grubasie.
Diamond nie odpowiedzial. Jedynie bezruch i milczenie mogly ograniczyc szkody.
Coventry zaczal isc, kroki byly szybkie i rowne. Albo ryzykowal, ze obetrze sobie kolana, albo doskonale znal topografie.
To byla proba nerwow. Diamond czekal, spiety, gotow do obrony.
Coventry szedl do miejsca, w ktorym schowane byly narkotyki. Musial posuwac sie przejsciem miedzy kolumnami, bo sie nie wahal. Zatrzymal sie dopiero, kiedy doszedl do sciany.
Po chwili ciszy Coventry znow sie odezwal.