– W porzadku, draniu, zobaczymy, gdzie jestes. – Rozblysla zapalniczka.

Trzymal ja w wyciagnietej rece i zataczal luk, rzucajac dlugie cienie na posadzke hypocaustum. Plomien nieuchronnie oswietlil Diamonda.

Sportem Coventry’ego byl trojboj, ale z pewnoscia moglby tez odniesc sukces w wolnej amerykance. Runal na Diamonda, jakby odbil sie od lin ringu. Zapalniczka zgasla, za pozno, zeby pomoc Diamondowi, ktory zrobil krok w bok, unikajac sily napasci, i upadl. Ceglana kolumna, ktora przetrwala dwa tysiace lat, splaszczyla sie pod jego masa. Z nabytym w mlynach rugby refleksem przyciagnal kolana i ramiona do klatki piersiowej i z moca przerzucil cialo na prawo. Poczul piekacy bol w boku, kiedy upadl na cegly. Jedno zebro trzasnelo. Poslugujac sie biodrami jak dzwignia, odepchnal napastnika na bok i dzgnal go lokciem. Trafil w genitalia.

Bol w boku byl ostry. Nie moglby dlugo wytrzymac w walce wrecz. Macal rekami po omacku, az dotknal kolejnej kolumny. Na szczescie wytrzymala napor. Podniosl sie, przykucnal. Wtedy cos twardego uderzylo go w glowe.

Coventry musial podniesc cegle i cisnal nia wsciekle. Gdyby trafila, rozbilaby glowe Diamonda. Ale tylko zadrapala go z boku, rozrywajac skore za prawym uchem i wbila sie w miesnie barku. Zachwial sie, przytrzymal kolumny i runal do przodu. Ramie mial zdretwiale.

Andy Coventry chcial go zabic.

Wyprostowany biegl miedzy kolumnami, nie wiedzac, w jakim kierunku zdaza. Zdawal sobie sprawe tylko z tego, ze musi oddalic sie od napastnika. Ciemnosc byla absolutna. Wzmocnione utrata bodzca inne zmysly daly mu zwierzeca spostrzegawczosc. Stechly, martwy odor kamieni napelnil mu nozdrza. Chod przeniknal go do szpiku kosci. Chrzest krokow odbijal sie echem od dachu i scian. To byl slepy ped sciganego. Nie obchodzilo go to, ze zamieni hypocaustum w kupe gruzu, chcial przetrwac. Glosno dyszac, potknal sie nad czarna pustka, rozposcierajac ramiona.

Stanal.

Dlonie plasko przylgnely do gladkiej powierzchni. Pleksiglasowa oslona chodnika. Wyciagnal reke, ale nie byl w stanie siegnac do poreczy, wiec zaczal przesuwac sie w lewo, az zatrzymala go jakas kamienna przeszkoda. Znowu sciana. Za soba slyszal chrzest krokow Coventry’ego.

Siegnal prawa reka, sprawdzajac, czy istnieje szansa, zeby wspiac sie na mur. Silny bol przypomnial mu, ze ma pekniete zebro. Wyciagnal lewa reke i mniej wiecej metr nad ziemia namacal polke. Uniosl kolana i podciagnal sie wyzej. Teraz pojawil sie drugi stopien. Z trudem wgramolil sie do gory znow natknal sie na pleksiglas, a potem na szczescie na porecz przy chodniku. Przelozyl przez nia nogi i poczul pod stopami gladka, gumowa nawierzchnie. Teraz mogl juz rozpoznac slabe, szare swiatelko. Powlokl sie w jego strone, wiedzac, ze Coventry w kazdej chwili moze dotrzec do chodnika.

Przed nim byla Wielka Laznia. Zdrowy rozsadek podpowiadal mu, ze tam bedzie bezpieczny. Coventry nie wda sie z nim w walke na oczach studentow.

Idac, ocenial swoje obrazenia. Najbardziej bolalo go zebro, z rany na glowic sciekala krew. Czul jej cieplo na szyi. Krew to powazna sprawa. Nie chcial, zeby studenci zebrali sie wokol niego i zadawali pytania, kiedy dotrze do Wielkiej Lazni. Musi sie wziac w garsc i przekonac wszystkich, ze nic sie nie dzieje. A krew, jesli ja zauwaza, jest znamieniem, myszka na skorze. Potem zostanie mu tylko dojsc do drzwi prowadzacych do wyjscia.

Wierzyl, ze Matthew sam znajdzie droge. Dzieki Bogu, chlopiec znal to miejsce. Byl na tyle sprytny, zeby sie wymknac.

Ale Diamond nie. Kilka metrow od wejscia do Wielkiej Lazni zaskoczyl go nagly ruch z prawej strony. Odwrocil sie. Docierala tu wystarczajaca ilosc swiatla dziennego, zeby zobaczyc, jak rzuca sie na niego Andy Coventry z ciezkim szpadlem na dlugim stylisku, takim, jakiego uzywaja murarze. Tym razem nie bylo ucieczki. Szpadel, trzymany jak mlot kowalski, spadal na czaszke Petera Diamonda.

Czesc VI Rozprawa

Rozdzial 1

Czarna prega na bialym. Cienka czarna prega rozdzielajaca pole widzenia jak kabel niebo.

Zbyt jednostajnie biale, zeby bylo niebem. To musi byc cos zupelnie innego. Sufit.

Kabel w poprzek sufitu? Nie, to cos sztywniejszego. Czarna prega. Pret. Albo szyna.

Moze szyna. Wyglada na szyne. Polaczenie, ale z czym?

Z dzwiekiem. Szelest i szuranie czegos metalicznego. Kolka zaslony. Moze to szyna zaslony?

Co robi szyna zaslony w poprzek sufitu? Zaslony sa na okna. Tu nie ma okna.

Chyba ze to lozko, szpitalne lozko z zaslonami. To wyjasnialoby szuranie kolek. Latwo to bedzie sprawdzic, bo szyna powinna obiegac lozko przynajmniej z trzech stron.

Niestety, to wcale nie takie latwe, kiedy czlowiek nie moze poruszyc glowa ani w lewo, ani w prawo. Kiedy czuje sie oglupialy i zmeczony, nazbyt zmeczony, zeby naprawde go to obchodzilo…

– Znowu otworzyl oczy, prosze pana – obwiescil glos kobiety, trudnej do zlokalizowania.

– Ale nie porusza wargami, prawda? – Glos mezczyzny.

– Nie.

– Biedny sukinsyn. Na wszelki wypadek niech pani dobrze nasluchuje. Wiem, ze to nudne, ale trzeba to zrobic. Moze sprobuje z nim pani porozmawiac za godzine. O wszystkim, co przyjdzie pani do glowy, o swoim zyciu milosnym. Cokolwiek, zeby pobudzic szare komorki.

– Doprawdy? Opowiadanie o moim prywatnym zyciu nie jest przeznaczone dla uszu pana Diamonda, prosze pana.

– Niech pani sie odprezy, posterunkowa. Nawet jesli pania uslyszy, co watpliwe, nic nie zapamieta. No, ide. Do zobaczenia, do jutra.

***

– Nic z tego.

– Co?

– Widzi pani? – W glosie brzmial triumf. – To odpowiedz. On slyszy. Peterze Diamondzie, tlusta klucho. Co mamy ci tutaj przyniesc? Jaka muzyke lubisz? Pewnie piesn hipopotama.

– Porusza wagami, inspektorze.

– Jezu Chryste, rzeczywiscie. Peter? Slyszysz mnie?

– Uhm.

– Jeszcze raz.

– Uhm.

– Swietnie. Diamond, rozumiesz? Tu Keith Halliwell. Pamietasz mnie? Policja z Avon i Somerset. Twoj stary pomagier, inspektor Halliwell.

– Halliwell?

– Mowi! Slyszala pani?

– Tak jest.

– Wspaniale. Niech pani zadzwoni do pana Wigfulla. W koncu przystepujemy do roboty.

Oczy mial otwarte, a przed nimi zamiast szyby z zaslona byla twarz, ciemna twarz ozdobiona wasami. Twarz, ktora niezbyt go obchodzila.

– Panie Diamond?

– John Wigfull.

– Jak pan sie czuje?

– Nie moge sie ruszac.

– Niech pan nie probuje. Pozszywali panu glowe. Ma pan szczescie, ze pan w ogole zyje.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату