wypalic, a znowu bedziesz zywy…

Tym razem milczenie trwalo dluzej.

— Czy tylko mnie sie tak wydaje — rzekl w koncu Ridcully — czy stapamy tu po sliskim teologicznym gruncie?

I znow cisza.

— Czy to prawda — odezwal sie inny kaplan — ze mowiles, iz uwierzysz w kazde bostwo, ktorego istnienie da sie wykazac metoda logicznej dyskusji?

— Tak.

Vimesa ogarnelo niejasne przeczucie co do najblizszej przyszlosci. Odsunal sie od Dorfla na kilka krokow.

— Przeciez bogowie w oczywisty sposob istnieja — rzekl kaplan.

— Nie Jest To Ewidentne.

Blyskawica przebila chmury i trafila w helm Dorfla. Strzelil ogien, a potem dalo sie slyszec kapanie — to stopiony pancerz golema sciekal w kaluze u jego rozgrzanych do bialosci stop.

— Nie Nazwalbym Tego Rozstrzygajacym Argumentem — stwierdzil spokojnie Dorfl sposrod klebow dymu.

— Ale zwykle robil wrazenie na sluchaczach — wtracil Vimes. — Az do teraz.

Pierwszy kaplan Slepego Io odwrocil sie do kolegow.

— W porzadku, chlopcy, nie ma potrzeby…

— Ale Offler jest msciwym bostwem — oznajmil stojacy z tylu kaplan.

— Cynglem jest i tyle — stwierdzil Ridcully.

Kolejna blyskawica przemknela zygzakiem, lecz kilka stop nad kapeluszem pierwszego kaplana skrecila pod katem prostym, by uziemic sie w drewnianym hipopotamie, ktory pekl na dwie czesci. Kaplan usmiechnal sie z wyzszoscia i spojrzal na golema, ktory stygl, trzeszczac cicho.

— Chcesz zatem powiedziec, ze zaakceptujesz istnienie dowolnego boga tylko wtedy, jesli da sie je wykazac w dyskusji?

— Tak.

Ridcully zatarl rece.

— To dla mnie zaden problem, ceramiczny kolego — rzekl. — Na poczatek wezmy…

— Przepraszam Bardzo — przerwal mu Dorfl. Schylil sie i podniosl swoja odznake. Blyskawica nadala jej interesujacy, nadtopiony ksztalt.

— Co robisz? — spytal Ridcully.

— Gdzies W Miescie Popelniana Jest Zbrodnia — wyjasnil Dorfl. — Ale Kiedy Nie Bede Na Sluzbie, Chetnie Podejme Dyskusje Z Kaplanem Najgodniejszego Z Bogow.

Odwrocil sie i ruszyl przez most. Vimes skinal kaplanom na pozegnanie i poszedl za nim.

Pozbieralismy go i wypalilismy w ogniu, myslal. Nie ma w glowie zadnych slow procz tych, ktore sam postanowil tam umiescic. I nie jest zwyczajnym ateista, ale ateista ceramicznym. Ognioodpornym!

Zapowiadal sie mily dzien.

Za nimi na moscie zaczynala sie bojka.

Angua pakowala sie. A raczej rezygnowala z pakowania. Zawiniatko nie moze byc za ciezkie, skoro bedzie je niosla w ustach. Ale troche pieniedzy (nieduzo — nie bedzie zbyt czesto kupowac jedzenia) i zmiana ubrania (na te okazje, kiedy ubranie bedzie jej potrzebne) nie zajmowaly duzo miejsca.

— Buty to pewien problem — stwierdzila glosno.

— Moze gdybys zwiazala razem sznurowki, moglabys je niesc na szyi? — zaproponowala Cheri, siedzaca na waskim lozku.

— Niezly pomysl. Chcesz wziac te sukienki? Jakos nigdy nie zaczelam w nich chodzic. Mozna je poskracac.

Cheri chwycila je w obie rece.

— Ta jest z jedwabiu!

— Jest chyba dosc materialu, zebys mogla uszyc po dwie z jednej.

— Nie bedzie ci przeszkadzac, jesli sie nimi podziele? Bo wiesz, niektorzy chlopcy… dziewczeta z komendy… — Cheri rozkoszowala sie slowem „dziewczeta” — zaczynaja sie zastanawiac…

— Roztopia swoje helmy, co?

— Alez nie. Ale moze udaloby sie je przekuc w bardziej atrakcyjne ksztalty. Ehm…

— Tak?

— No… — Cheri poruszyla sie niepewnie. — Nigdy tak naprawde nikogo nie zjadlas, prawda? No wiesz… Rozgryzanie kosci i te rzeczy…

— Nie.

— Bo slyszalam, ze moj daleki kuzyn zostal pozarty przez wilkolaki. Mial na imie Sfen.

— Nikogo takiego sobie nie przypominam — zapewnila Angua.

Cheri sprobowala sie usmiechnac.

— No to w porzadku — powiedziala.

— To chyba nie bedzie ci potrzebna ta srebrna lyzeczka w kieszeni — zauwazyla Angua.

Cheri rozdziawila usta. A potem slowa zaczely wydobywac sie z nich jedno przez drugie.

— Eee… Sama nie wiem, jak sie tam dostala, pewnie mi wpadla przy zmywaniu, oj, naprawde nie chcialam…

— Mnie to nie przeszkadza, slowo. Przyzwyczailam sie.

— Ale naprawde nie myslalam, ze ty…

— Posluchaj, zebysmy sie dobrze zrozumialy. To nie jest tak, ze nie chce. To jest tak, ze chce, ale tego nie robie.

— Wlasciwie wcale nie musisz odchodzic…

— Sama nie wiem, czy potrafie traktowac straz powaznie i… i czasami juz mi sie wydaje, ze Marchewa wreszcie mnie poprosi… no i nigdy nic z tego nie wychodzi. Wiesz, idzie o te jego wieczne zalozenia o wszystkim… Rozumiesz? Dlatego lepiej, zebym odeszla teraz — sklamala Angua.

— Czy Marchewa nie sprobuje cie zatrzymac?

— Sprobuje, ale co moglby mi powiedziec?

— Zmartwi sie.

— Tak. — Angua rzucila na lozko nastepna sukienke. — A potem mu przejdzie.

— Hrolf Udgryzjel zaprosil mnie na spacer — oznajmila zawstydzona Cheri, wpatrujac sie w podloge. — A jestem prawie pewna, ze to mezczyzna.

— Ciesze sie.

Krasnoludka wstala.

— Odprowadze sie do komendy. Potem mam sluzbe.

Byly juz w polowie ulicy Wiazow, kiedy nad glowami przechodniow zobaczyly ramiona i glowe Marchewy.

— Chyba chce sie z toba zobaczyc — domyslila sie Cheri. — Moze lepiej sobie pojde?

— Za pozno…

— O, dzien dobry, kapralu panno Tyleczek! — zawolal wesolo Marchewa. — Witaj, Anguo! Szedlem sie z toba spotkac, ale najpierw, oczywiscie, musialem napisac list do domu.

Zdjal helm i odgarnal wlosy.

— No… — zaczal.

— Wiem, o co chcesz zapytac — przerwala mu Angua.

— Wiesz?

— Wiem, ze o tym myslales. A ty wiedziales, ze mysle, zeby pojsc sobie…

— To bylo oczywiste, prawda?

— I odpowiedz brzmi: nie. Chcialabym, zeby mogla brzmiec: tak.

Marchewa oslupial.

— Nigdy nie przyszlo mi do glowy, ze powiesz: nie. Znaczy, dlaczego niby?

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату