— …uuk…
Bibliotekarz kichnal.
— …auk…
— E… Teraz jestes takim duzym ptakiem — stwierdzil Rincewind. — Rzeczywiscie marnie sie czujesz, co? No ale jak tylko im zdradze twoje imie…
Bibliotekarz zmienil ksztalt i poruszyl sie szybko. Nastapil bardzo krotki okres, w ktorym bardzo wiele sie zdarzylo.
— Aha — rzekl spokojnie Rincewind, kiedy uznal, ze juz po wszystkim. — No to zacznijmy od tego, co wiemy. Nic nie widze. Powodem tego, ze nie widze, jest to, ze moja szata wisi mi przed oczami. Z tego dedukuje, ze wisze glowa w dol. A ty trzymasz mnie za kostki. Poprawka: za jedna kostke, z czego oczywisty wniosek, ze to ty mnie trzymasz glowa w dol. Jestesmy na szczycie wiezy. Co oznacza…
Umilkl.
— No dobrze, zacznijmy od poczatku — rzekl. — Zacznijmy ode mnie, ktory nikomu nie mowi, jak sie nazywasz.
Bibliotekarz puscil.
Rincewind runal kilka cali w dol, na deski wiezy.
— Wiesz, naprawde paskudna byla ta sztuczka, ktora mi zrobiles — oswiadczyl.
— Uuk.
— Nie bedziemy wiecej o tym wspominac, dobrze?
Rincewind spojrzal na bezkresne puste niebo. No coz… powinno padac. Zrobil przeciez wszystko to, co powinien. Prawda? A jedynym skutkiem bylo grono profesorskie NU na dole, ktore wszystko traktowalo z wyzszoscia. Przeciez to nie jest tak, ze sami umieli rzucic czar sprowadzania deszczu. Zeby taki czar zadzialal, trzeba miec troche deszczu na poczatek. Wlasciwie roztropnosc nakazuje, by upewnic sie wczesniej, ze wiatr pedzi wlasnie w odpowiednia strone jakies ciezkie i ciemne chmury.
A skoro nie pada, to pewnie te straszne prady, o ktorych mowili, wciaz sa na miejscu.
To nie jest zly kraj. Lubia tu kapelusze. Lubia wielkie kapelusze. Moglby troche zaoszczedzic, kupic farme w Nigdy-Nigdy i hodowac owce. W koncu owce same sie karmia i potem robia wiecej owiec. Wystarczy tylko od czasu do czasu zebrac z nich welne. Bagaz pewnie przyzwyczailby sie do roli owczarka.
Tyle ze… nie ma juz wody. Nie bedzie owiec, nie bedzie farm. Mad, krokodyl Krokodyl, te piekne damy Darleen i Letycja, Wyrzut i jego konie, wszyscy ci ludzie, co pokazywali mu, jak znajdowac rzeczy, ktore mozna zjesc i nie wymiotowac za czesto… Wszystko wyschnie i odleci z wiatrem…
On tez.
CZESC.
— Uuk?
— No nie… — jeknal Rincewind.
GARDLO TROCHE WYSUSZONE?
— Sluchaj, przeciez nie powinienes…
NIE DENERWUJ SIE. MAM SPOTKANIE W MIESCIE. WYBUCHLA BOJKA O OSTATNIA BUTELKE PIWA. JEDNAK POZWOL SIE ZAPEWNIC O MOIM NIEUSTAJACYM OSOBISTYM ZAINTERESOWANIU.
— O… Bardzo dziekuje. Kiedy przyjdzie czas zakonczyc zycie, z pewnoscia zwroce sie przede wszystkim do Smierci!
Smierc zaczal sie rozplywac w powietrzu.
— Co za bezczelnosc, tak tu przychodzic! Jeszcze nie zginelismy! — wrzasnal Rincewind w strone plonacego nieba. — Duzo jeszcze da sie zrobic! Gdybysmy mogli dostac sie do Osi, mozna by odlupac wielka gore lodowa i doholowac ja tutaj, a wtedy mielibysmy mnostwo wody… gdybysmy tylko dostali sie do Osi. Poki nadziei, poty zycia, zapamietaj sobie! Wymysle cos! Musi byc jakis sposob, zeby zaczelo padac!
Smierc zniknal.
Rincewind groznie zakrecil bullroarerem.
— I lepiej tu nie wracaj!
— Uuk!
Bibliotekarz chwycil Rincewinda za ramie i powachal powietrze.
Rincewind takze poczul ten zapach.
Poslugiwal sie jezykiem stosunkowo prymitywnym i nie bylo w nim okreslenia na „zapach, jaki unosi sie po deszczu” — innego niz „zapach, jaki unosi sie po deszczu”. Ktokolwiek probowalby taki zapach opisac, musialby platac sie wsrod takich slow jak wilgoc, upal, para, a przy towarzyszacym wietrze — podmuchy.
Mimo to rzeczywiscie rozszedl sie zapach, jaki unosi sie po deszczu. W tej rozpalonej krainie byl niczym kruchy klejnot.
Rincewind jeszcze raz zakrecil kawalkiem drewna. Czynilo halas zupelnie nieproporcjonalny do poruszen. I znowu pojawil sie ten zapach.
Obejrzal drewienko. Byl to zwykly gladki owal, bez zadnych znakow.
Chwycil mocno koniec sznurka i na probe zakrecil nim jeszcze kilka razy.
— Zauwazyles, ze kiedy tak robilem… — zaczal.
Nie mogl przestac. Nie potrafil opuscic reki.
— Eee… On chyba chce, zeby nim krecic — stwierdzil.
— Uuk!
— Myslisz, ze powinienem?
— Uuk!
— Bardzo mi pomogles. Ooo…
Bibliotekarz padl na deski.
Rincewind krecil bullroarerem. Nie widzial juz drewienka, gdyz sznurek z kazdym obrotem stawal sie dluzszy. Rozmazana plama sunela w powietrzu dookola wiezy, coraz dalej i dalej…
Rozlegal sie niski dzwiek przeciagnietej struny.
Kiedy bullroarer byl juz daleko nad miastem, eksplodowal z trzaskiem gromu. Ale cos nadal krecilo sie na koncu sznurka, jakby scisniety srebrny oblok; wyrzucal za soba slad bialych czastek tworzacych rozszerzajaca sie coraz bardziej spirale.
Bibliotekarz lezal na podlodze i oslanial glowe rekami.
Powietrze huczalo wzdluz scian wiezy, niosac pyl, wiatr, zar i papuzki. Szata Rincewinda trzepotala mu w okolicach brody.
Nie do pomyslenia bylo, ze moglby puscic sznurek. Chyba nawet by nie zdolal, dopoki to cos samo nie zechce.
Przejrzysta teraz jak dym, spirala rozplynela sie w falujacym od zaru powietrzu.
(…i dalej, ponad czerwona pustynia i obojetnymi kangurami, a kiedy jej ogon przesunal sie nad brzegiem i wpadl na sciane sztormow, walczace szkwaly zlaczyly sie lagodnie… chmury przerwaly swe stateczne wirowanie wokol ostatniego kontynentu, zawrzaly w chaosie burzowych klebow, odwrocily kierunek i zaczely sunac do wnetrza…).
Sznurek wyrwal sie z dloni Rincewinda, kaleczac mu palce. Bullroarer polecial daleko i Rincewind nie widzial jego upadku.
Moze dlatego ze wciaz sie krecil, ale w koncu grawitacja przezwyciezyla rozped i runal jak dlugi.
— Chyba stopy mi sie pala — wykrztusil.
Martwy zar zawisl nad ziemia niby calun.
Hodowca Clancy bardzo dokladnie wytarl pot z czola i wykrecil szmate do pustej puszki po dzemie. Sadzac po tym, co sie dzialo, wkrotce bedzie z tego zadowolony. Potem, ostroznie trzymajac puszke, zszedl po drabinie z wiatraka.
— Odwiert jest w porzadku, szefie, po prostu nie ma tej pieprzonej wody — oznajmil.
Wyrzut pokrecil glowa.
— Patrz tylko na konie — powiedzial. — Patrz, jak sie klada… To niedobrze. To jest to, Clancy. Przezylismy tu dobre i zle chwile, ale te sa gorsze jeszcze o polowe. Rownie dobrze mozemy poderznac im te biedne pieprzone gardla, zeby nie zmarnowac miesa…