Podmuch wiatru zerwal mu kapelusz i smagnal zapachem wiednace krzewy akacji. Kon uniosl leb.

Chmury pedzily po niebie, wrzaly i przewalaly sie jedna przez druga jak fale przy brzegu, tak czarne, ze w samym srodku az niebieskie, czesto rozswietlane blyskami.

— Co to jest, u demona? — zdziwil sie Clancy.

Kon wstal chwiejnie i potykajac sie, ruszyl do zardzewialego koryta pod wiatrakiem.

Pod chmurami sunace nad ziemia powietrze polyskiwalo srebrzyscie.

Cos uderzylo Wyrzuta w glowe.

Spojrzal na ziemie. Cos zrobilo „plask!” obok jego buta, pozostawiajac w pyle malenki krater.

— To jest woda, Clancy — oswiadczyl. — Piekielna woda spada z piekielnego nieba!

Patrzyli na siebie nawzajem z otwartymi ustami, az uderzyla burza, zwierzeta sie poruszyly, a czerwony kurz zmienil sie w bloto, ktore zachlapalo ich obu do pasa.

To nie byl zwyczajny deszcz. To byla Wilgoc.

Jak mowil pozniej Clancy, druga najlepsza piekielna rzecza, jaka sie tego dnia przytrafila, to ze byli blisko wzgorz.

A najlepsza piekielna rzecz, to ze dzieki tym wszystkim korkom, udalo im sie potem znalezc te piekielne kapelusze.

Odbyla sie burzliwa debata, czy z powodu suszy odwolac tegoroczne regaty w Czyzespiwoszynioskol. Ale byly tradycja. Wielu ludzi przyjezdzalo do miasteczka z ich powodu. Poza tym organizatorzy dyskutowali o tym dlugo i namietnie w barze hotelu Sielanka i doszli do wniosku, ze nie ma zmartwienia, bedzie dobrze.

Wyscigi odbywaly sie w klasach lodzi zaprzezonych w wielblady, lodzi optymistycznie napedzanych zaglami oraz — glowna atrakcja — skifow z napedem uzyskanym przez prosty zabieg wyciecia dna, po czym osady chwytaly burty i pedzily ile sil. Ten bieg zawsze cieszyl sie wielka popularnoscia.

Wlasnie kiedy dwie osady biegly w gore rzeki w wyscigu polfinalowym, widzowie zauwazyli czarna chmure, niczym wrzacy dzem przelewajaca sie przez Semaforowe Wzgorze.

— Pozar buszu — stwierdzil ktos.

— Przy pozarze buszu bylyby biale. Idziemy…

To wazna cecha pozaru: kiedy ktos go zobaczyl, wszyscy biegli gasic. Pozar rozprzestrzenia sie jak… no, jak pozar.

Ale kiedy sie odwrocili, uslyszeli krzyk z koryta rzeki.

Obie osady wypadly zza zakretu dziob w dziob, niosac lodzie z rekordowa predkoscia. Dotarly do rampy, zderzyly sie w pospiechu, wpadly na szczyt splecione razem i runely wsrod drzazg i krzykow.

— Przerwac regaty — wysapal jeden ze sternikow. — Rzeka… Rzeka…

Ale wtedy wszyscy juz zobaczyli. Zza zakretu, sunac dosc wolno z powodu pchanego przodem wielkiego zatoru krzakow, wozow, glazow i drzew, szla woda.

Z hukiem przeplynela obok widzow, a ruchoma tama slizgala sie przed nia, oczyszczajac koryto z wszelkich przeszkod. Z tylu spienione fale wypelnialy rzeke od brzegu do brzegu.

Odwolali regaty. Rzeka pelna wody osmieszala sama idee.

Bramy uniwersytetu runely i wsciekly tlum biegal po terenie uczelni i tlukl w sciany.

Wsrod halasu magowie goraczkowo przegladali ksiegi.

— Macie cos w rodzaju Imponujacego Separatora Maxwella? — rzucil Ridcully.

— Co on robi? — zapytal nadrektor Rincewind.

— Odmieszywuje dwa skladniki, na przyklad… cukier od piasku. Wykorzystuje demony niani.

— Raczej nano-demony — poprawil ze znuzeniem Myslak.

— Aha, jak Supersito Bonza Charliego? Tak, mamy to.

— Jasne, ewolucja rownolegla. Swietnie. Wygrzeb to, chlopie.

Nadrektor Ridcully skinal reka ktoremus z magow, a potem usmiechnal sie szeroko.

— Mysli pan, zeby uzyc tego na soli?

— Otoz to. Jedno zaklecie, jedno wiadro morskiej wody i po problemie…

— Eee… to nie jest calkiem tak — zauwazyl Myslak Stibbons.

— Dla mnie brzmi perfekcyjnie.

— Wymaga duzych ilosci magii, nadrektorze. A demony potrzebuja dwoch tygodni na kwarte.

— No tak. Cenna uwaga, panie Stibbons.

— Dziekuje, nadrektorze.

— Jednakze to, ze zaklecie sie nie nadaje, nie oznacza jeszcze, ze to nie byl dobry pomysl… Chcialbym, zeby przestali tak wrzeszczec!

Krzyki na zewnatrz ucichly.

— Chyba pana uslyszeli, nadrektorze — powiedzial Myslak.

Dalo sie slyszec: „Pang! Pang! Pang!”.

— Teraz rzucaja czyms na dach? — spytal nadrektor Rincewind.

— Nie, to pewnie tylko deszcz — odparl Ridcully. — Przypuscmy zatem, ze sprobujemy odparowac…

Zauwazyl, ze nikt go nie slucha. Wszyscy patrzyli w gore.

Pojedyncze pacniecia zlaly sie w ciagly loskot, a z zewnatrz dobiegly glosne wiwaty.

Przez chwile magowie tloczyli sie przy drzwiach, nim wreszcie przecisneli sie jakos na zewnatrz. Woda splywala z dachu jak gruba kotara i wyrywala kanal w trawniku.

Nadrektor Rincewind zatrzymal sie nagle i wyciagnal reke do wody jak ktos niepewny, czy piec jest goracy.

— Z nieba? — powiedzial niepewnie.

Przekroczyl plynna kotare, zdjal kapelusz i wyciagnal przed siebie otworem do gory, by chwytac deszcz.

Tlum wypelnil tereny uniwersyteckie i rozlewal sie na sasiednie ulice. Wszystkie twarze skierowane byly ku gorze.

— A co to jest to ciemne?! — zawolal nadrektor Rincewind.

— To sa chmury, nadrektorze!

— Wsciekle ich duzo!

Bylo ich duzo. Pietrzyly sie ponad wieza jak ogromna czarna gora.

Kilka osob opuscilo glowy na czas dostatecznie dlugi, by zauwazyc przemoczonych magow. Rozlegly sie brawa. I nagle to oni stali sie nowym centrum uwagi — pochwyceni i niesieni na ramionach.

— Mysla, ze to dzieki nam! — zawolal z gory nadrektor Rincewind.

— A kto powie, ze nie? — Ridcully konspiracyjnie postukal sie palcem w bok nosa.

— Ehm… — zaczal ktos.

Ridcully nawet sie nie obejrzal.

— Prosze sie zamknac, panie Stibbons — rzucil.

— Juz sie zamykam, nadrektorze.

— Slyszycie ten grom? — rzekl Ridcully, kiedy grzmot przetoczyl sie po niebie. — Lepiej sie ukryjmy…

Chmury nad wieza wznosily sie jak woda przy tamie. Myslak tlumaczyl potem, ze fakt, iz wieza UR byla rownoczesnie bardzo niska i niewiarygodnie wysoka, mogl stanowic zasadnicze zrodlo problemu, gdyz burza usilowala przesunac sie rownoczesnie wokol niej, ponad nia i przez nia.

Z ziemi wygladalo, jakby chmury rozstapily sie z wolna, pozostawiajac blyszczacy, szeroki komin wypelniony blekitna mgielka wyladowan elektrycznych…

…a potem uderzyly. Jeden jaskrawy niebieski piorun trafil wieze na wszystkich wysokosciach naraz, co jest technicznie niemozliwe. Kawalki drewna i blachy falistej z hukiem wzlecialy w powietrze i opadly na miasto.

A potem bylo juz tylko skwierczenie i szum deszczu.

Tlum podniosl sie ostroznie, ale fajerwerki dobiegly konca.

— To wlasnie nazywamy blyskawica — oswiadczyl Ridcully.

Nadrektor Rincewind wstal i sprobowal otrzepac bloto z szaty, po czym odkryl, dlaczego nie da sie tego zrobic.

— Chociaz zwykle nie sa az tak potezne — dodal Ridcully.

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату