Terry Pratchett
Ostatni kontynent
Od tlumacza
To piosenka
Ale wrocmy do
Tekst piosenki napisal Banjo Peterson w 1895 r. Pierwsza zwrotka brzmi tak (a przynajmniej tak spiewa sie ja dzisiaj):
Co w wolnym tlumaczeniu oznacza: Pewnego razu wesoly
Dalej piosenka opowiada, jak zjawil sie
Na tle gwiazd przesuwa sie zolw, niosac na grzbiecie cztery slonie. I zolw, i slonie sa wieksze, niz mozna by oczekiwac, ale wsrod gwiazd roznica miedzy wielkim a malenkim jest — relatywnie rzecz biorac — bardzo mala.
Jednak ten zolw i te slonie sa — wedlug standardow zolwich i sloniowych — duze. Dzwigaja Dysk z jego ogromnymi ladami, formacjami chmur i oceanami.
Ludzie nie zyja na Dysku, tak samo jak nie zyja na kulach w innych, nie az tak recznie modelowanych okolicach wszechswiata. Owszem, planety sa moze tym miejscem, gdzie ich cialo wchlania herbate, ale zyja calkiem gdzie indziej: we wlasnych swiatach, bardzo wygodnie orbitujacych wokol srodkow ich glow.
Kiedy bogowie sie spotykaja, opowiadaja sobie historie o pewnej szczegolnej planecie, ktorej mieszkancy obserwowali z niejakim zaciekawieniem, jak gigantyczne, rozbijajace kontynenty bryly lodu uderzaja w inny swiat, bedacy — w astronomicznym sensie — tuz obok. I potem nic nie zrobili w tej sprawie, gdyz cos takiego zdarza sie tylko w kosmosie. Inteligentny gatunek poszukalby przynajmniej kogos, komu moglby zlozyc skarge. Zreszta nikt tak naprawde nie wierzy w te historie, poniewaz rasa az tak glupia nigdy nie odkrylaby nawet spamowodzi[1].
Ludzie jednak wierza w bardzo duzo innych rzeczy. Niektorzy na przyklad maja legende, wedlug ktorej caly wszechswiat niesiony jest w skorzanej sakwie przez starca.
Oni tez maja racje.
Inni czasem wolaja: Zaraz, chwileczke! Jesli on nosi w tej sakwie caly wszechswiat, to znaczy, ze nosi tez siebie i sakwe wewnatrz sakwy, poniewaz wszechswiat zawiera wszystko. Lacznie z nim. I sakwa, oczywiscie. Ktora juz miesci w sobie jego i sakwe. Wlasnie.
Na co odpowiedz brzmi: Tak?
Wszystkie plemienne mity sa prawda. Dla ustalonej wartosci „prawdy”.
Ogolnym testem boskiej wszechmocy jest to, czy dany bog potrafi zauwazyc upadek malego ptaszka. Jednakze tylko jeden bog robi notatki i wprowadza kilka poprawek, by nastepnym razem ptaszek mogl spasc szybciej i dalej. Moze dowiemy sie dlaczego.
Moze dowiemy sie, dlaczego ludzkosc jest wlasnie tutaj, choc to bardziej skomplikowane i nasuwa pytanie „A gdzie jeszcze powinnismy byc?”. Straszna bylaby mysl, ze jakies niecierpliwe bostwo mogloby rozsunac chmury i powiedziec: „Do licha, wciaz tu jestescie? Myslalem, ze juz dziesiec tysiecy lat temu odkryliscie spamowodz! Mam trylion ton lodu, ktory dotrze tu w poniedzialek!”. Mozemy sie nawet dowiedziec, dlaczego dziobak jest[2].
Snieg, gesty i wilgotny, opadal na trawniki i dachy Niewidocznego Uniwersytetu, najznakomitszej magicznej uczelni Dysku. Byl to lepki snieg i sprawial, ze cala okolica przypominala raczej kosztowna, acz niegustowna ozdobe. Kolejne warstwy lepily sie do butow McAbre’a, glownego pedla[3], kiedy czlapal wsrod zimnej, wilgotnej nocy.
Dwaj inni pedle wyszli spod oslony przypory i ruszyli za nim w ten posepny marsz ku glownej bramie.
Byl to obyczaj majacy juz setki lat, a latem przybywalo sporo turystow, by go obejrzec — ale Ceremonial Kluczy odbywal sie kazdej nocy, o kazdej porze roku. Zwykly lod, wiatr i snieg nigdy nie zdolaly w nim przeszkodzic. Pedle w dawnych czasach deptali po mackowatych monstrach, by dopelnic ceremonialu; brodzili w falach powodzi, machali swymi melonikami na zagubione golebie, harpie i smoki, a takze ignorowali zwyklych