czlonkow ciala profesorskiego, ktorzy otwierali okna swych sypialni i wykrzykiwali przeklenstwa w stylu „Skonczcie z tym piekielnym halasem! Po co to wszystko?”. Nigdy nie skonczyli ani nawet nie pomysleli o skonczeniu. Nie mozna skonczyc Tradycji. Mozna ja tylko rozwinac.
We trzech dotarli do cieni pod glowna brama, niemal calkiem zaslonieta wirujacymi platkami sniegu. Dyzurny pedel juz na nich czekal.
— Stac! Kto Idzie? — zawolal.
McAbre zasalutowal.
— Klucze Nadrektora!
— Przejscie Dla Kluczy Nadrektora!
Glowny pedel zrobil krok naprzod, wyciagnal przed siebie obie rece z dlonmi zgietymi i skierowanymi ku sobie, po czym klepnal sie w piers w miejscach, gdzie jakis pedel — dawno juz spoczywajacy w grobie — mial kieszenie. Klap, klap! Nastepnie wyciagnal ramiona na boki i sztywno poklepal sie po bokach kurtki. Klap, klap!
— Do Licha! Przysiaglbym, Ze Mialem Je Przed Chwila! — ryknal, ze starannoscia buldoga akcentujac kazde slowo.
Odzwierny zasalutowal. McAbre zasalutowal.
— Sprawdzales W Innych Kieszeniach?
McAbre zasalutowal. Odzwierny zasalutowal. Niewielka piramida sniegu osiadala mu na meloniku.
— Musialem Je Chyba Zostawic Na Kredensie. Stale To Samo, Co?
— Powinienes Pamietac, Gdzie Je Kladziesz!
— Zaraz! Moze Sa W Mojej Drugiej Kurtce!
Do przodu wystapil mlody pedel, ktory w tym tygodniu byl Trzymajacym Druga Kurtke. Kazdy z trzech zasalutowal obu pozostalym. Najmlodszy odchrzaknal i zdolal wykrztusic:
— Nie, Zagladalem… Tam… Dzis Rano!
McAbre skinal mu glowa, by pochwalic za dobre wykonanie trudnego zadania, po czym znowu poklepal kieszenie.
— Czekaj, Niech To Kruki Rozdziobia, Byly Jednak W Tej Kieszeni! Alez Ze Mnie Oferma!
— Nie Przejmuj Sie, Mnie Tez Sie To Zdarza!
— Jestem Czerwony Ze Wstydu! Nastepnym Razem Wlasnej Glowy Zapomne!
Gdzies w ciemnosci zaskrzypialo okno.
— Ehm… Przepraszam, panowie…
— No Wiec Tutaj Masz Klucze! — oswiadczyl McAbre, podnoszac glos.
— Wielkie Dzieki!
— Zastanawiam sie, czy moglibyscie… — ciagnal placzliwy glos, przepraszajac za sama mysl o skargach.
— Wszystko Bezpieczne i Zabezpieczone! — zakrzyknal odzwierny, oddajac klucze.
— …moze choc troszke ciszej…
— Blogoslawienstwo Wszystkim Tutaj! — wrzasnal McAbre, a zyly wystapily mu na grubym, czerwonym karku.
— Uwazaj Tylko, Gdzie Je Tym Razem Polozysz! Ha! Ha! Ha!
— Ho! Ho! Ho! — huknal McAbre, niemal nie panujac nad soba z wscieklosci.
Zasalutowal sztywno i wykonal w tyl zwrot, z calkiem zbednym glosnym tupaniem. Starozytna wymiana zdan dobiegla konca, wiec odmaszerowal na portiernie, mruczac cos gniewnie pod nosem.
Okno malego szpitaliku uniwersyteckiego znowu sie zamknelo.
— Ten typ sprawia, ze mam ochote przeklinac — stwierdzil kwestor. Pogrzebal w kieszeni i wyjal swoje zielone pudeleczko pigulek z suszonej zaby. Kilka sie wysypalo, kiedy meczyl sie z wieczkiem. — Stale posylam mu notatki. Mowi, ze to tradycyjne, ale… sam nie wiem… jest przy tym taki halasliwy… — Wytarl nos. — Co z nim?
— Nie za dobrze — odparl dziekan.
Bibliotekarz byl bardzo, bardzo chory.
Snieg oblepial zamkniete okno.
Przed plonacym w kominku ogniem lezal stos kocow. Od czasu do czasu dygotal lekko. Magowie przygladali mu sie z troska.
Wykladowca run wspolczesnych goraczkowo przewracal kartki ksiazki.
— Ale skad mamy wiedziec, czy jest w zaawansowanym wieku, czy nie? — zastanawial sie glosno. — Jaki jest zaawansowany wiek dla orangutana? A on jest magiem. I caly czas siedzi w bibliotece. To magiczne promieniowanie, bez przerwy… W jakis sposob grypa atakuje jego pole morficzne, ale moglo ja wywolac cokolwiek.
Bibliotekarz kichnal.
I zmienil ksztalt.
Magowie ze smutkiem popatrzyli na cos, co wygladalo zupelnie jak wygodny fotel, ktory ktos z jakiegos powodu wylozyl rudym futrem.
— Co mozemy dla niego zrobic? — zapytal Myslak Stibbons, najmlodszy z czlonkow grona profesorskiego.
— Byloby mu chyba wygodniej z paroma poduszkami — stwierdzil Ridcully.
— Mam wrazenie, ze to nie bylo w dobrym guscie, nadrektorze.
— Niby co? Kazdy lubi wygodna poduszke, kiedy czuje sie troche niezdrowo. Prawda? — rzekl czlowiek, dla ktorego choroba byla zjawiskiem niewyjasnionym.
— Dzis rano byl stolem. O ile pamietam, mahoniowym. Wydaje sie, ze potrafi zachowac przynajmniej kolor.
Wykladowca run wspolczesnych westchnal i zamknal ksiazke.
— Z cala pewnoscia przestal panowac nad swymi funkcjami morficznymi — oznajmil. — To chyba nic dziwnego. Obawiam sie, ze kiedy juz raz sie zmienil, moze zmieniac sie znowu o wiele latwiej. Powszechnie znany fakt.
Zerknal na stezaly usmiech nadrektora i westchnal znowu. Mustrum Ridcully znany byl z tego, ze nawet nie probowal niczego zrozumiec, jesli w poblizu znalazl sie ktokolwiek, kto mogl to zrobic za niego.
— Bardzo trudno jest zmienic forme zywej istoty, ale kiedy juz raz sie udalo, latwiej zrobic to nastepnym razem — przetlumaczyl.
— Mozna powtorzyc?
— Byl czlowiekiem, zanim stal sie malpa, nadrektorze. Pamieta pan?
— A tak — przyznal Ridcully. — To zabawne, jak sie przyzwyczajamy do pewnych rzeczy. Zreszta, wedlug obecnego tu Myslaka, malpy i ludzie sa spokrewnieni.
Pozostali magowie zrobili tepe miny. Myslak sie krzywil.
— Pokazywal mi niektore niewidzialne teksty — ciagnal Ridcully. — Fascynujace.
Magowie spojrzeli groznie na Myslaka Stibbonsa, tak jak mozna by spojrzec na czlowieka przylapanego z papierosem w fabryce sztucznych ogni. Teraz wiedzieli, kto jest winien… jak zwykle.
— Czy to naprawde rozsadne, nadrektorze? — spytal dziekan.
— Coz, tak sie sklada, ze jestem tu nadrektorem, dziekanie — odparl chlodno Ridcully.
— Fakt jasny nawet dla slepego — zgodzil sie dziekan. Jego tonem mozna by kroic ser.
— Powinienem sie interesowac. Wiecie, chodzi o morale — ciagnal Ridcully. — Moje drzwi zawsze sa otwarte. Uwazam sie za czlonka zespolu.
Myslak znowu sie skrzywil.
— Nie wydaje mi sie, zebym byl spokrewniony z jakimis malpami — powiedzial z namyslem pierwszy prymus. — Znaczy, chybabym o tym wiedzial, prawda? Zapraszalyby mnie na sluby i w ogole. Moi rodzice mowiliby czasem cos w stylu „Nie przejmuj sie wujkiem Charliem, on powinien tak pachniec”. Prawda? I ich portrety wisialyby…
Fotel kichnal. Nastapil nieprzyjemny moment morficznej nieoznaczonosci, a potem bibliotekarz lezal, znowu w swojej dawnej postaci. Magowie przygladali mu sie czujnie, by zobaczyc, co bedzie dalej.
Trudno bylo przypomniec sobie te czasy, kiedy bibliotekarz byl jeszcze istota ludzka. Z pewnoscia nikt nie