Postukal w skale. Odpowiedziala echem.
— Nie moze byc przeciez pusty w srodku — stwierdzil jeden z gornikow. — W zyciu o czyms takim nie slyszalem.
Slag siegnal po lom.
— Racja. No to…
Zabrzmialo ciche „plink!”. Z dolnej czesci odpadl spory kawalek opalu. Okazalo sie, ze nie jest grubszy niz talerz.
Odslonil kilka palcow, ktore poruszaly sie wolno wewnatrz roziskrzonej skorupy.
— Niech to slag — powiedzial gornik, kiedy wycofywali sie coraz dalej. — To jest zywe…
Myslak wiedzial, ze nie powinien pozwalac Ridcully’emu ogladac niewidzialnych tekstow. Przeciez to podstawowa zasada: nie zdradzac pracodawcy, co czlowiek wlasciwie robi przez cale dnie.
Ale niezaleznie od podejmowanych srodkow ostroznosci wczesniej czy pozniej szef musial sie zjawic, porozgladac, powiedziec cos w rodzaju „Ach, czyli tutaj pan pracuje?” albo „Zdawalo mi sie, ze rozeslalem notatke na temat przynoszenia kwiatow w doniczkach” i „Jak nazywacie te rzecz z klawiatura?”.
Bylo to szczegolnie trudne dla Myslaka, poniewaz odczytywanie niewidzialnych tekstow jest praca wymagajaca delikatnosci i skrupulatnosci, odpowiednia dla temperamentu obserwatora Grand Prix Dryfu Kontynentalnego, zajmujacego sie jako hobby gorami bonsai, nawet jezdzacego volvo. Wymaga niezwyklej starannosci. Potrzebuje umyslu, ktory dla rozrywki uklada puzzle w ciemnym pokoju. Nie potrzebuje Mustruma Ridcully’ego.
Hipoteza tkwiaca u podstaw niewidzialnych tekstow jest smiesznie skomplikowana. Wszystkie ksiazki sa slabo powiazane poprzez L-przestrzen, a zatem zawartosc kazdej ksiazki, jaka napisano — albo jaka zostanie napisana — moze, w sprzyjajacych okolicznosciach, byc wydedukowana na podstawie dostatecznie szczegolowych badan ksiazek juz istniejacych. Przyszle ksiazki istnieja
Ale uzywane dotychczas prymitywne techniki, oparte na starozytnych zakleciach w rodzaju Zawodnego Algorytmu Weezencake’a, powodowaly, ze cale lata zajmowalo zlozenie chocby widma stronicy nienapisanej ksiazki.
Szczegolny geniusz Myslaka pozwolil mu ominac te problemy dzieki rozwazeniu frazy „Skad wiesz, ze to niemozliwe, jesli nie sprobowales?”. Eksperymenty z HEX-em, uniwersytecka machina myslaca, doprowadzily do odkrycia, ze istotnie, wiele rzeczy nie jest niemozliwych, dopoki sie nie sprobuje.
Jak zapracowany rzad, ktory uchwala kosztowne prawa, zakazujace jakichs nowych i ciekawych rzeczy dopiero wtedy, kiedy ludzie odkryja metode ich robienia, wszechswiat mocno opieral sie na tym, ze pewne rzeczy nie beda probowane.
Kiedy czegos sie sprobuje, jak stwierdzil Myslak, czesto bardzo szybko okazuje sie to niemozliwe, ale chwile trwa, zanim rzeczywiscie tak sie stanie[5] — chwile konieczna dla zapracowanych praw przyczynowosci, by mogly pojawic sie na scenie i udawac, ze bylo to niemozliwe przez caly czas. Wykorzystujac HEX-a do powtarzania z wielka szybkoscia drobiazgowo roznych prob, uzyskal wysoki procent sukcesow i potrafil teraz odtwarzac cale akapity w ciagu zaledwie godzin.
— Czyli to cos w rodzaju takiej sztuczki iluzjonisty — stwierdzil Ridcully. — Wyciaga pan obrus, zanim cala zastawa zdazy sobie przypomniec, ze ma sie przewrocic.
Myslak skrzywil sie wtedy.
— Tak, wlasnie tak, nadrektorze — powiedzial. — Doskonale porownanie.
To wszystko doprowadzilo do klopotow z dzielem „Jak dynamicznie zmotywowac pracownikow do uzyskania dynamicznych wynikow w sposob opiekunczy i zachecajacy w calkiem krotkim czasie dynamicznie”. Myslak nie wiedzial, kiedy ta ksiazka zostanie napisana ani w jakim swiecie moglaby byc opublikowana. Najwyrazniej jednak miala byc popularna, gdyz losowe sondowania glebin L-przestrzeni czesto trafialy na jej fragmenty. Moze nawet nie byla to tylko jedna ksiazka.
A niektore z tych fragmentow lezaly na biurku Myslaka, kiedy Ridcully sie rozgladal.
Na nieszczescie, jak wielu ludzi, ktorzy calkiem sobie z czyms nie radza, nadrektor lubil sie chwalic, jak doskonale sobie z tym radzi. A byl dla kierowania zespolem tym, czym Herod dla Towarzystwa Przedszkolnego w Betlejem.
Jego psychiczna postawe wobec tego zadania mozna by zwizualizowac w formie schematu blokowego, w ktorym na samej gorze tkwilo kolo opisane „Ja, ktory wydaje polecenia”, polaczone linia z umieszczonym nizej duzym kolem opisanym „Cala reszta”.
Az do teraz wszystko to calkiem dobrze funkcjonowalo, poniewaz wprawdzie Ridcully byl niemozliwym kierownikiem, ale tez uniwersytet byl niemozliwy do kierowania, wiec wszystkie elementy doskonale do siebie pasowaly.
Tak byloby nadal, gdyby nagle nie dostrzegl sensu w przygotowywaniu wieloletniego planu awansow, a co najgorsze, zakresu obowiazkow.
Jak to wyrazil wykladowca run wspolczesnych:
— Wezwal mnie i zapytal, co wlasciwie robie. Czy kto slyszal o czyms podobnym? Co to niby za pytanie? Przeciez jestesmy na uniwersytecie!
— A mnie spytal, czy mam jakies osobiste problemy — dodal pierwszy prymus. — Nie rozumiem, czemu wlasciwie mam to znosic.
— A widzieliscie tabliczke na jego biurku? — spytal dziekan.
— Chodzi ci o te, gdzie jest napisane „Dolar zaczyna sie tutaj”?
— Nie, o te druga. „Jesli tkwisz po tylek w aligatorach, to wlasnie jest pierwszy dzien reszty twojego zycia”.
— A to znaczy…?
— Nie wydaje mi sie, zeby to mialo cokolwiek znaczyc. Mysle, ze to powinno byc.
— Byc czym?
— Byc proaktywne, jak sadze. Czesto uzywa tego slowa.
— A co ono oznacza?
— No… popieranie aktywnosci. Chyba.
— Naprawde? Niebezpieczne. Zgodnie z moim doswiadczeniem, brak aktywnosci calkiem wystarcza.
Podsumowujac, w tej chwili nie byl to szczesliwy uniwersytet, a juz najgorsze byly posilki. Myslak zwykle siedzial samotnie na koncu glownego stolu, jako mimowolny architekt prob nadrektora, by Przerobic Ich na Zwarty, Bojowy Zespol. Co prawda magowie, ceniac raczej rozlozystosc, wcale nie mieli ochoty byc zwarci, ale rzeczywiscie stawali sie coraz bardziej bojowi.
Na dodatek jeszcze nagle zainteresowanie Ridcully’ego okazywaniem zainteresowania oznaczalo, ze Myslak musial mu opowiedziec cos o swoim obecnym projekcie. Jednym zas z aspektow charakteru nadrektora, ktory wcale sie nie zmienil, byl jego potworny zwyczaj umyslnego — zdaniem Myslaka — nierozumienia czegokolwiek.
Myslaka juz dawno zaciekawil fakt, ze bibliotekarz jako malpa — a przynajmniej zwykle jako malpa, poniewaz dzis wieczorem postanowil chyba zostac nieduzym stolikiem zastawionym porosnietym rudym futrem serwisem do herbaty — jest taki… jak by to okreslic… taki czlekoksztaltny. Wlasciwie to bardzo wiele stworzen mialo prawie ten sam ksztalt. Niemal wszystko, co czlowiek zobaczyl, bylo mniej wiecej skomplikowana rura z para oczu i czworgiem ramion, nog albo skrzydel. Jasne, istnialy tez ryby. I owady. No dobrze, pajaki rowniez. I jeszcze pare dziwacznych istot, jak rozgwiazdy albo mieczaki. Mimo wszystko wydawalo sie, ze naturze przy projektowaniu braklo wyobrazni. Gdzie sie podzialy szesciorekie, szesciookie malpy wirujace jak karuzele wsrod lisci w dzungli?
No tak, osmiornice takze, ale o to wlasnie chodzilo — sa przeciez tylko czyms w rodzaju podwodnych pajakow…
Myslak kilka razy odwiedzil mniej czy bardziej zaniedbane uniwersyteckie Muzeum Rzeczy Dosc Niezwyklych i zauwazyl rzecz dosc niezwykla: ktokolwiek projektowal szkielety stworzen, mial jeszcze mniej wyobrazni niz ten, ktory wymyslal powloki zewnetrzne. Ten drugi przynajmniej probowal czasem jakichs eksperymentow w dziedzinie cetkow, welny czy paskow, ale budowniczy kosci zwykle wtykal po prostu czaszke nad klatka piersiowa z