* * *

Rekin nie zastanawial sie specjalnie. Rekiny rzadko to robia. Ich procesy myslowe sa w wiekszej czesci wyrazane przez znak „=”. Widzisz = zjadasz.

Ale kiedy sunal przez wody laguny, jego maly mozdzek zaczal odbierac niewielkie porcje egzystencjalnego, spodoustego leku, ktory mozna okreslic jako watpliwosci.

Wiedzial, ze jest najwiekszym rekinem w okolicy. Wszyscy konkurenci uciekli albo zderzyli sie ze starym, dobrym „=”. Jednakze cialo podpowiadalo mu, ze cos zbliza sie szybko z tylu.

Zawrocil z gracja i pierwsze, co zobaczyl, byly setki stop i tysiace palcow — cala fabryka serdelkow.

* * *

Wiele rzeczy dzialo sie na Niewidocznym Uniwersytecie. Niestety, nauczanie musialo byc jedna z nich. Grono profesorskie juz dawno uwzglednilo ten fakt i opracowalo wiele sposobow unikania go. Ale bylo to calkiem uczciwe, poniewaz — trzeba szczerze przyznac — podobnie postepowali studenci.

System dzialal bardzo skutecznie i — jak sie czesto zdarza w takich wypadkach — uzyskal status tradycji. Wyklady najwyrazniej sie odbywaly, gdyz byly wypisane czarno na bialym w planie zajec. Fakt, ze nikt nie uczeszczal, stanowil tylko nieistotny szczegol. Od czasu do czasu ktos twierdzil, ze wynika z tego, iz wyklady wcale sie nie odbywaja, poniewaz jednak nikt nie uczeszczal, wiec nikt nie mogl stwierdzic, czy to prawda. Zreszta i tak padaly argumenty ze strony wykladowcy metnego myslenia[4], ze wyklady odbywaja sie in essence, czyli wszystko jest w porzadku.

Tym samym edukacja na Niewidocznym Uniwersytecie dzialala uswiecona przez wieki metoda umieszczania duzej grupy mlodych ludzi w poblizu duzego zbioru ksiazek, w nadziei ze cos przejdzie z jednych na drugich. Tymczasem zainteresowani mlodzi ludzie najchetniej umieszczali sie w poblizu oberzy i tawern — z tego samego powodu.

W tej chwili, wczesnym popoludniem, kierownik katedry studiow nieokreslonych wyglaszal wyklad w sali 3B. Zatem jego obecnosc, drzemiacego przed kominkiem w sali klubowej, byla technicznym szczegolem, ktorego nie komentowalby zaden czlowiek obdarzony zmyslem dyplomacji.

Nadrektor kopnal go w lydke.

— Au!

— Przepraszam, ze przerywam, kierowniku — rzucil niedbale Ridcully. — Bogowie swiadkami, ze potrzebuje Rady Magow. Gdzie sa wszyscy?

Kierownik studiow nieokreslonych potarl noge.

— Wiem, ze wykladowca run wspolczesnych prowadzi wyklad w sali 3B[5]  — powiedzial. — Ale nie mam pojecia, gdzie jest. To bolalo…

— Prosze zebrac wszystkich. W moim gabinecie. Za dziesiec minut — polecil Ridcully.

Gleboko wierzyl w takie dzialania. Mniej bezposredni nadrektor wedrowalby po calym budynku i szukal profesorow. On tymczasem wyznawal polityke znalezienia jednej osoby i utrudniania jej zycia, dopoki wszystko nie ulozy sie tak, jak sobie zyczyl[6].

* * *

Nic istniejacego w naturze nie ma az tylu stop. Owszem, niektore stworzenia maja wiele nog — wilgotne, wijace sie stworzenia zyjace pod kamieniami — ale ich nogi nie posiadaja stop. Ich nogi koncza sie bez zbytecznych ceremonii.

Cos bardziej inteligentnego niz rekin zachowaloby czujnosc.

Jednak „=” zdradziecko wlaczylo sie do gry i pchnelo go naprzod.

Byl to jego pierwszy blad.

W tych okolicznosciach jeden blad = koniec egzystencji.

* * *

Ridcully czekal niecierpliwie, az starsi magowie zjawia sie kolejno z waznych wykladow w sali 3B. Starsi magowie potrzebowali licznych wykladow, aby dobrze przetrawic posilki.

— Wszyscy obecni? — zapytal w koncu. — Dobrze. Siadajcie. Sluchajcie uwaznie. Po kolei… Do Vetinariego nie dotarl albatros. Nie lecial tu az z Kontynentu Przeciwwagi i nie przyniosl dziwnej wiadomosci z poleceniem, ktore najwyrazniej musimy wypelnic. Jak dotad jasne?

Magowie wymienili spojrzenia.

— Mam wrazenie, ze pewne szczegoly nie sa do konca zrozumiale — oznajmil dziekan.

— Uzywalem jezyka dyplomacji.

— Czy moglby pan byc odrobine bardziej bezposredni, nadrektorze?

— Musimy poslac maga na Kontynent Przeciwwagi — wyjasnil Ridcully. — I musimy to zalatwic do podwieczorku. Ktos poprosil o Wielkiego Magusa i wychodzi na to, ze musimy jakiegos wyslac. Tyle ze pisza to przez dwa „g”: Maggus.

— Uuk?

— Slucham, bibliotekarzu?

Bibliotekarz Niewidocznego Uniwersytetu, ktory drzemal z glowa oparta o stol, wyprostowal sie gwaltownie. Potem odsunal krzeslo i wsciekle machajac rekami dla zachowania rownowagi, wybiegl, kolyszac sie na krzywych nogach.

— Pewnie przypomnial sobie o nieoddanej ksiazce — stwierdzil dziekan. Znizyl glos. — Przy okazji, czy tylko ja uwazam, ze malpa w gronie profesorskim nie poprawia wizerunku naszej uczelni?

— Tak — odparl chlodno Ridcully. — Tylko ty, dziekanie. Mamy jedynego bibliotekarza, ktory noga potrafi wyrwac reke. Ludzie umieja to uszanowac. Nie dalej jak pare dni temu szef Gildii Zlodziei pytal, czy nie moglibysmy zmienic w malpe ich bibliotekarza. Poza tym on jeden z was wszystkich, leniuchy, jest aktywny dluzej niz godzine dziennie. Zreszta…

— W kazdym razie ja uwazam, ze to krepujace — upieral sie dziekan. — W dodatku on nie jest normalnym orangutanem. Czytalem w ksiazce. Pisza tam, ze dominujacy samiec powinien miec wielkie twory skorne po obu stronach twarzy. Czy on ma twory skorne? Nie wydaje mi sie. I jeszcze cos…

— Przestan marudzic, dziekanie — przerwal mu Ridcully. — Bo nie wysle cie na Kontynent Przeciwwagi.

— Nie rozumiem, dlaczego zgloszenie w pelni uzasadnionych… Co?

— Prosza o Wielkiego Magga — wyjasnil nadrektor. — A ja od razu pomyslalem o tobie.

Jako jedynym znanym mi czlowieku, ktory potrafi siedziec na dwoch krzeslach rownoczesnie, dodal w myslach.

— Do Imperium Agatejskiego? — pisnal dziekan. — Ja? Przeciez oni nienawidza cudzoziemcow!

— Ty tez. Powinienes swietnie sobie poradzic.

— To szesc tysiecy mil! — Dziekan sprobowal innego argumentu. — Wszyscy wiedza, ze nie da sie dotrzec tak daleko tylko z pomoca magii.

— Ehm… Wlasciwie to mozna, moim zdaniem — odezwal sie glos z drugiego konca stolu.

Wszyscy obejrzeli sie na Myslaka Stibbonsa, najmlodszego i najbardziej rozpaczliwie gorliwego czlonka grona wykladowcow. Trzymal w rekach skomplikowany mechanizm z przesuwajacych sie deseczek i ponad nim spogladal na magow.

— Eee… To nie powinno sprawic klopotow — dodal. — Wszyscy uwazali, ze tak, ale moim zdaniem to tylko kwestia absorpcji energii i przeliczenia predkosci wzglednych.

Oswiadczenie to wywolalo chwile tego zdumionego, podejrzliwego milczenia, jakie zwykle nastepowalo po uwagach Myslaka.

— Predkosci wzgledne — powtorzyl Ridcully.

— Tak, nadrektorze.

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату