traktowania przecietny dobrze wychowany dzentelmen rezygnowal i mozliwie grzecznie wynosil sie do jednego z tych klubow, gdzie mogl przespac cale popoludnie w skorzanym fotelu, z rozpietym gornym guzikiem spodni.[7]
Najbardziej ekskluzywnym z tych klubow byl Fidgett i funkcjonowal tak: Susan nie musiala stawac sie niewidzialna, poniewaz wiedziala, ze czlonkowie Fidgetta po prostu jej nie zobacza albo nie uwierza, ze istnieje, nawet gdyby zobaczyli. Kobietom nie wolno bylo wchodzic do klubu — chyba ze zgodnie z Regula 34b, ktora niechetnie zezwalala zenskim czlonkom rodziny lub szacownym zameznym damom po trzydziestce byc zapraszanymi na herbatke do Zielonego Gabinetu pomiedzy godzina 15.15 a 16.30, pod warunkiem ze caly czas bedzie obecna przynajmniej jedna osoba z personelu. Regula obowiazywala tak dlugo, ze czlonkowie interpretowali te pore jako jedyne siedemdziesiat piec minut dnia, kiedy kobietom zezwala sie na istnienie. Zatem kobiety widziane w klubie w dowolnej innej porze musialy byc wytworem wyobrazni.
W przypadku Susan, w jej dosc surowym nauczycielskim kostiumie i zapinanych bucikach — ktore jakos zdawaly sie miec wyzsze obcasy, gdy stawala sie wnuczka Smierci — moglo to byc prawda.
Obcasy stukaly o marmurowa posadzke, kiedy zmierzala do biblioteki.
Nie mogla zrozumiec, czemu Smierc zaczal tutaj bywac. Oczywiscie, mial wiele cech prawdziwego dzentelmena. Mieszkal we wlasnej posiadlosci za miastem (w dalekiej, posepnej okolicy); byl niezawodnie punktualny; byl uprzejmy dla wszystkich, z ktorymi sie spotykal (a wczesniej czy pozniej spotykal sie z kazdym); ubieral sie elegancko, choc powaznie; umial sie zachowac w kazdym towarzystwie, a takze byl dobrym jezdzcem.
Jedno tylko nie do konca pasowalo. Fakt, ze byl tez Posepnym Zniwiarzem.
Wiekszosc wyscielanych foteli w bibliotece zajmowali zadowoleni stolownicy, drzemiacy z przyjemnoscia pod namiotami egzemplarzy „Pulsu Ankh-Morpork”. Susan rozejrzala sie i odszukala azete, spod ktorej wystawala dolna czesc czarnej szaty i para koscistych stop. Byla tez oparta o fotel kosa.
Susan podniosla azete.
DZIEN DOBRY, powiedzial Smierc. JADLAS JUZ LUNCH? DZIS MIELISMY ROLADE Z DZEMEM.
— Dlaczego to robisz, dziadku? Przeciez nie sypiasz.
ODPOCZYWAM W TEN SPOSOB. U CIEBIE WSZYSTKO W PORZADKU?
— Bylo, dopoki nie zjawil sie szczur.
TWOJA KARIERA SIE ROZWIJA? WIESZ, ZE TROSZCZE SIE O CIEBIE.
— Dziekuje — odparla krotko Susan. — Wyjasnij mi, po co…
CZY KROTKA ROZMOWA CI ZASZKODZI?
Susan westchnela. Wiedziala, jaki jest powod tego zachowania — i nie byla to radosna mysl. Byla raczej malenka, smetna i chwiejna, a mowila tyle: Oboje nie maja na swiecie nikogo procz siebie nawzajem. I tyle. Taka mysl szlochala w chusteczke do nosa, ale byla prawdziwa.
Pewnie, Smierc mial swojego kamerdynera Alberta, no i oczywiscie byl tez Smierc Szczurow, jesli mozna go uznac za towarzystwo.
Jesli chodzi o Susan…
Coz, byla w czesci niesmiertelna, i to wlasciwie tyle. Widziala rzeczywistosc, ktora istniala naprawde.[8] Mogla wkladac i zdejmowac czas niby plaszcz. Reguly, obejmujace wszystkich pozostalych, takie jak grawitacja, do niej stosowaly sie tylko wtedy, kiedy im pozwalala. I chocby czlowiek bardzo sie staral, takie cechy zwykle przeszkadzaja w zwiazkach. Trudno nawiazywac bliski kontakt z ludzmi, kiedy jakas mala czesc umyslu widzi ich tylko jako chwilowe zbiory atomow, ktorych za kilkadziesiat lat juz tu nie bedzie.
I tam wlasnie spotykala sie z mala czescia umyslu Smierci, ktory odkryl, ze trudno nawiazywac kontakty z ludzmi, kiedy mysli sie o nich jak o rzeczywistych.
Nie przezyla nawet dnia, w ktorym nie martwilaby sie swoim niezwyklym pochodzeniem. A potem zwykle sie zastanawiala, jak by to bylo: wedrowac przez swiat bez ciaglej swiadomosci skal pod nogami i gwiazd nad glowa, miec tylko piec zmyslow, byc prawie slepa i niemal glucha…
DZIECI SA ZDROWE? PODOBALY MI SIE NARYSOWANE PRZEZ NIE MOJE PORTRETY.
— Tak, zdrowe. Co u Alberta?
WSZYSTKO W PORZADKU.
…i tak naprawde nie prowadzic swobodnych rozmow. W wielkim, powaznym wszechswiecie nie ma miejsca na swobodne rozmowy.
SWIAT WKROTCE SIE SKONCZY.
No, to jest powazna rozmowa.
— Kiedy?
W PRZYSZLA SRODE.
— Dlaczego?
AUDYTORZY WROCILI, wyjasnil Smierc.
— Te paskudne male stwory?
TAK.
— Nienawidze ich.
JA OCZYWISCIE NIE ZYWIE ZADNYCH EMOCJI, rzekl Smierc z twarza tak nieruchoma, jak tylko czaszka potrafi.
— Co tym razem planuja?
NIE MAM POJECIA.
— Myslalam, ze pamietasz przyszlosc!
TAK, ALE COS SIE ZMIENILO. PO SRODZIE NIE MA JUZ ZADNEJ PRZYSZLOSCI.
— Przeciez musi cos byc, chocby same ruiny!
NIE. PO GODZINIE PIERWSZEJ W PRZYSZLA SRODE NIE MA JUZ NIC. TYLKO GODZINA PIERWSZA W PRZYSZLA SRODE, JUZ NA ZAWSZE. NIKT NIE BEDZIE ZYL, NIKT NIE UMRZE. TYLE TERAZ WIDZE. PRZYSZLOSC SIE ZMIENILA. ROZUMIESZ?
— A co to ma wspolnego ze mna? — Susan wiedziala, ze dla kazdej innej osoby byloby to glupie pytanie.
WYDAWALOBY SIE, ZE KONIEC SWIATA DOTYCZY KAZDEGO, PRAWDA?
— Wiesz, o co mi chodzi!
JAK SADZE, MA TO JAKIS ZWIAZEK Z NATURA CZASU, KTORY JEST ZAROWNO NIESMIERTELNY, JAK I LUDZKI. POJAWILY SIE… SWEGO RODZAJU ZMARSZCZKI.
— Oni chca cos zrobic z Czasem? Myslalam, ze tego im nie wolno.
IM NIE, ALE LUDZIE MOGA. KlEDYS JUZ TO SIE STALO.
— Nikt nie bylby tak glu…
Susan urwala. Oczywiscie, ze ktos bylby tak glupi. Niektorzy ludzie zrobia cokolwiek, zeby tylko sprawdzic, czy zrobienie tego jest mozliwe. Gdyby w jakiejs grocie umiescic duzy przelacznik z tabliczka: „Przelacznik Konca Swiata! NIE DOTYKAC”, farba na niej nie zdazylaby nawet wyschnac.
Pomyslala jeszcze chwile. Smierc przygladal sie jej w skupieniu.
Potem powiedziala:
— To zabawne, ale jest taka ksiazka, ktora czytam mojej klasie. Pewnego dnia znalazlam ja na biurku. Nazywa sie „Takie srogie bajeczki”…
ACH, RADOSNE OPOWIASTKI DLA NAJMLODSZYCH, rzekl Smierc bez cienia ironii.
— …ktore w wiekszosci mowia o zlych ludziach ginacych w straszny sposob. Dzieciom calkiem odpowiada ta koncepcja. Jakos ich nie martwi.
Smierc milczal.
— Z wyjatkiem „Szklanego zegara z Bad Schuschein” — dokonczyla Susan, obserwujac jego czaszke. — Ta bajka wzbudzila w nich niepokoj, mimo ze ma cos w rodzaju szczesliwego zakonczenia.
MOZE DLATEGO ZE OPOWIESC JEST PRAWDZIWA.
Susan zbyt dlugo znala juz Smierc, by protestowac.
— Chyba rozumiem — powiedziala. — Dopilnowales, zeby ta ksiazka sie tam znalazla.
TAK. RZECZ JASNA, TE BZDURY O PIEKNYM KSIECIU I ROZNYCH TAKICH SA W OCZYWISTY SPOSOB DODANE. NATURALNIE, TO NIE AUDYTORZY WYNALEZLI ZEGAR. BYL DZIELEM SZALENCA. ALE SWIETNIE