Postac milczala. Powodem mogla byc gruba tkanina przeslaniajaca jej usta i nos. Ciezkie rekawice kryly dlonie. Co bylo dziwne, poniewaz reszta miala na sobie zdobiona cekinami wieczorowa suknie. I etole z norek. I plecak. I wielki kapelusz z tyloma piorami, ze moglby doprowadzic do wymarcia trzy rzadkie gatunki.
Postac siegnela do plecaka i podala im kawalek ciemnobrazowego papieru, jak gdyby przekazywala swiete pismo. Lobsang wzial go delikatnie.
— Tu jest napisane „Higgs Meakins, mieszanka luksusowa” — odczytal. — Chrupiacy Karmel, Orzechowa Niespodzianka… To czekoladki?
Susan otworzyla dlon i spojrzala na zgnieciony Wir Truskawkowy, ktory podniosla z podlogi. Potem obrzucila postac badawczym wzrokiem.
— Skad wiedzialas, ze to poskutkuje? — spytala.
— Prosze! Z mojej strony nie macie sie czego obawiac! — zapewnil stlumiony przez bandaze glos. — Zostaly mi juz tylko te z orzechami, a one nie rozpuszczaja sie tak predko.
— Przepraszam — wtracil Lobsang. — Wlasnie zabilas Audytora czekolada?
— Ostatnim Kremem Pomaranczowym, owszem. Tutaj latwo nas zauwazyc. Chodzcie ze mna.
— Audytor… — szepnela Susan. — Ty tez jestes Audytorem, prawda? Dlaczego mam ci zaufac?
— Nie masz nikogo innego.
— Ale jestes jedna z nich. Poznaje, nawet pod tym… pod tym wszystkim.
— Bylam jedna z nich — zapewnila lady LeJean. — Teraz mysle raczej, ze jestem jedna z siebie.
Na poddaszu mieszkali ludzie. Cala rodzina. Susan zastanowila sie, czy ich obecnosc tutaj jest oficjalna, czy nieoficjalna, czy tez moze w ktoryms z tych stanow posrednich, tak czestych w Ankh-Morpork, gdzie wciaz brakowalo mieszkan. Tak duza czesc zycia miasta dziala sie na ulicach, poniewaz nie mogla sobie znalezc miejsca wewnatrz. Rodziny wychowywaly sie w systemie zmianowym, wykorzystujac lozko przez dwadziescia cztery godziny na dobe. Tutaj wygladalo na to, ze dozorcy i ludzie, ktorzy znali droge do „Trzech duzych rozowych kobiet i jednego kawalka tiulu” Caravatiego, wprowadzili sie razem z rodzinami na to opuszczone poddasze.
Ratowniczka zajela po prostu miejsce na nich. Rodzina, a w kazdym razie jedna jej zmiana, siedziala na lawach wokol stolu, zastygla w bezruchu. Lady LeJean zdjela kapelusz, powiesila go na matce i potrzasnela wlosami. Potem odwinela bandaze z nosa i ust.
— Tutaj jestesmy stosunkowo bezpieczni — oswiadczyla. — Oni trzymaja sie przede wszystkim glownych tras. Dzien dobry. Nazywam sie lady Myria LeJean. Wiem, kim jestes, Susan Sto Helit. Nie znam tego mlodego czlowieka, co mnie zaskakuje. Jak rozumiem, przybyliscie tu, zeby zniszczyc zegar?
— Zeby go zatrzymac — odparl Lobsang.
— Zaraz, zaraz — wtracila Susan. — Przeciez to nie ma sensu. Audytorzy nienawidza wszystkiego, co ma zwiazek z zyciem. A przeciez ty tez jestes Audytorem, prawda?
— Nie mam pojecia — wyznala lady LeJean. — Ale w tej chwili wiem, ze jestem wszystkim, czym Audytor byc nie powinien. My… oni… Musimy zostac powstrzymani!
— Czekolada? — mruknela Susan.
— Zmysl smaku jest dla nas nowy. Obcy. Nie mamy zadnej obrony.
— Ale… czekolada?
— Sucharek prawie mnie zabil — odparla lady LeJean. — Susan, czy mozesz sobie wyobrazic, jak to jest, kiedy po raz pierwszy doswiadcza sie smaku? Dobrze zbudowalismy nasze ciala. O tak, mnostwo kubkow smakowych. Woda jest jak wino. Ale czekolada… Nawet umysl zamiera. Nie istnieje nic oprocz smaku. — Westchnela. — Przypuszczam, ze to cudowny sposob, by umrzec.
— Na ciebie jakos nie wplywa — zauwazyla podejrzliwie Susan.
— To przez te bandaze i rekawice. I nawet z nimi ledwie sie powstrzymuje. Ale gdzie sa moje maniery? Usiadz, prosze. Przysun sobie to male dziecko.
Susan i Lobsang porozumieli sie wzrokiem. Lady LeJean to zauwazyla.
— Powiedzialam cos niewlasciwego? — zdziwila sie.
— Nie uzywamy ludzi jako mebli — oswiadczyla Susan.
— Z pewnoscia nie beda o tym wiedzieli.
— Ale my bedziemy wiedzieli — odparl Lobsang. — O to przede wszystkim chodzi.
— Ach, tyle jeszcze musze sie nauczyc. Jest tyle… tyle kontekstow bycia czlowiekiem. Pan, drogi panie… Czy zdola pan zatrzymac zegar?
— Nie wiem jak — przyznal Lobsang. — Ale… chyba powinienem wiedziec. Sprobuje.
— Czy zegarmistrz by wiedzial? Jest tutaj.
— Gdzie? — spytala ostro Susan.
— Przy tym przejsciu, kawalek dalej.
— Przenioslas go tutaj?
— Ledwie mogl chodzic. Bardzo ucierpial podczas starcia.
— Co?! — zawolal Lobsang. — Jak w ogole mogl chodzic? Jestesmy poza czasem!
Susan zaczerpnela tchu.
— Nosi ze soba wlasny czas, tak jak ty — oswiadczyla. — Jest twoim bratem.
I to bylo klamstwo. Ale chlopak nie byl jeszcze gotowy na prawde. Sadzac z jego twarzy, nie byl gotow nawet na klamstwo.
—
— Brat — powtorzyl Lobsang. — Zegarmistrz?
— Tak — potwierdzila Susan.
— Przeciez ja bylem podrzutkiem!
— On tez.
— Chce go zobaczyc. Zaraz.
— To moze nie byc najlepszy pomysl — ostrzegla Susan.
— Twoja opinia w tej kwestii mnie nie interesuje. Dziekuje uprzejmie. — Lobsang zwrocil sie do lady LeJean. — Tym przejsciem?
— Tak. Ale on spi. Wydaje mi sie, ze zegar wzburzyl mu umysl, a poza tym zostal trafiony podczas walki. Mowi przez sen.
— Co mowi?
— Ostatnie, co uslyszalam, zanim poszlam was szukac, to: „Jestesmy calkiem blisko. Dowolne przejscie bedzie dobre”. — Lady LeJean popatrzyla na jedno, potem na drugie. — Czy powiedzialam cos niewlasciwego?