— To Apokalipsa, prawda? — spytala rozdraznionym glosem jasniejaca postac.
ROZMAWIAMY.
— Tak, widze, ale czy to Apokalipsa? Prawdziwy koniec prawdziwego calego swiata?
TAK, przyznal Smierc.
— Swietnie! — ucieszyla sie postac.
CO? — zdziwil sie Smierc.
Postac zawstydzila sie nieco.
— No, wcale nie swietnie, naturalnie. Naturalnie nie swietnie w scislym sensie. Ale po to wlasnie tu jestem. Po to w ogole jestem, prawde mowiac. — Pokazala ksiege. — Ehm… mam tu juz zaznaczone odpowiednie miejsce. O rany! To juz tak dlugo, rozumiecie… Smierc zerknal na ksiege. Okladka i wszystkie kartki wykute byly z zelaza. Nadeszlo zrozumienie.
TY JESTES TYM ANIOLEM, CO MA BYC ODZIANY W BIEL I MIEC ZELAZNA KSIEGE? Z PROROCTW TOBRUNA, ZGADZA SIE?
— Tak jest! — Kartki dzwieczaly, gdy aniol przerzucal je pospiesznie. — I jestem odzian, jesli mozna, nie odziany. Odzian. Wiem, to drobiazg, ale lubie, kiedy wymawia sie to poprawnie.
SAM NIE WIEM, JAK CI TO POWIEDZIEC, rzekl Smierc, nie zwracajac na niego uwagi. ALE NIE JESTES JUZ OFICJALNY.
Kartki przestaly dzwieczec.
— Co masz na mysli? — spytal aniol podejrzliwie.
KSIEGA TOBRUNA OD STU LAT NIE JEST UZNAWANA ZA OFICJALNY DOGMAT RELIGII. PROROK BRUTHA OBJAWIL, ZE CALY TEN ROZDZIAL JEST METAFORA WALKI O WLADZE WE WCZESNYM KOSCIELE. NIE ZOSTALA DOLACZONA DO POPRAWIONEJ WERSJI KSIEGI OMA, O CZYM ZDECYDOWAL SYNOD W EE.
— Zupelnie?
PRZYKRO MI.
— Wyrzucili mnie? Jak te nieszczesne kroliki i wielkie lepkie kapanie?
TAK.
— Nawet ten fragment, kiedy dme w trabe?
O TAK.
— Jestes pewien?
ZAWSZE.
— Ale jestes Smiercia, a to jest Apokalipsa, zgadza sie? — Aniol wygladal zalosnie. — A zatem…
NIESTETY JEDNAK, TY NIE JESTES JUZ FORMALNIE ELEMENTEM PROCESU.
Katem umyslu Smierc obserwowal Audytora. Audytorzy zawsze sluchali, jak inni mowia. Im wiecej mowili, tym blizsza powszechnej zgody byla kazda decyzja, a zatem mniejsza odpowiedzialnosc spadala na kazdego z osobna. Ale ten Audytor zdradzal oznaki zniecierpliwienia i irytacji…
Emocje. A emocje czynia zywym… Smierc wiedzial, jak sobie radzic z zywymi.
Aniol rozejrzal sie po wszechswiecie.
— Wiec co ja niby mam teraz robic? — jeknal. — Na to przeciez czekalem! Od tysiecy lat! — Spojrzal na zelazna ksiege. — Tysiecy glupich, nudnych, zmarnowanych lat… — wymamrotal.
— Jedna wielka scena. To wszystko, co mialem. To byl moj cel. Czekasz, cwiczysz… a potem nagle sie wycinaja, bo siarka wyszla z mody? — Aniol byl rozgoryczony. — Oczywiscie nikt mnie nawet nie uprzedzil…
Spojrzal zniechecony na pordzewiale stronice.
— Nastepny powinien byc Zaraza — mruknal.
— Czyzbym sie spoznil? — zabrzmial glos wsrod nocy.
Kon podbiegl blizej. Lsnil niezdrowo niczym zajeta gangrena rana, zanim cyrulik czy chirurg zostanie wezwany z pila.
MYSLALEM, ZE NIE PRZYJDZIESZ, zdziwil sie Smierc.
— Nie zamierzalem — przesaczyl sie glos Zarazy
— Chodzilo ci o swinke? — upewnil sie aniol.
— Niestety, o dziczka. Ludzie staja sie bardzo niedbali przy tych biosztuczkach. Mowimy tu o czyrakach, ktore naprawde szczypia.
Z ciemnosci wybiegl truchtem kon. Niektore stojaki na talerze maja na sobie wiecej ciala.
— Zastanawialem sie — zabrzmial glos. — Moze jednak znajdzie sie cos, o co warto walczyc.
Zaraza sie obejrzal.
— Na przyklad…?
— Kanapki z sosem majonezowym. Nie do pobicia. Ten posmak dozwolonych emulgatorow… Cudowne.
— Aha… Czyli ty jestes Glod — stwierdzil Aniol Zelaznej Ksiegi. Znow zaczal przerzucac ciezkie kartki.
Gniew, pomyslal Smierc. Potezna emocja.
— Czy ja lubie sos majonezowy? — odezwal sie kolejny glos w ciemnosci.
A inny, kobiecy, odpowiedzial:
— Nie, kochanie. Dostajesz od niego wysypki.
Kon Wojny byl potezny, czerwony, z leku jego siodla wisialy glowy poleglych wojownikow. Z tylu trzymala sie meza pani Wojnowa.
— Wszyscy czterej! No prosze… — ucieszyl sie Aniol Zelaznej Ksiegi. — To tyle, jesli chodzi o synod w Ee!
Wojna mial szyje owinieta welnianym szalikiem. Patrzyl z zaklopotaniem na pozostalych Jezdzcow.
— Ma sie nie przemeczac — uprzedzila surowo pani Wojnowa. — I nie pozwalajcie mu robic nic niebezpiecznego. Nie jest juz taki silny, jak mu sie wydaje. I latwo traci orientacje.
POCZUCIE WYZSZOSCI, zauwazyl Smierc. I ZADOWOLENIE Z SIEBIE.
Znowu brzeknely metalowe kartki. Aniol Zelaznej Ksiegi mial zaklopotana mine.
— Szczerze mowiac, nie wydaje mi sie, zeby to stwierdzenie bylo calkowicie poprawne…
Nikt nie zwracal na niego uwagi.
A teraz ironia i sarkazm, pomyslal Smierc. Pewnie przechwytuja emocje od tych, ktorzy sa na dole, w swiecie. Wszystkie te drobne elementy, ktore razem tworza… osobowosc.
Spojrzal najezdzcow. Zauwazyli to. Glod i Zaraza niemal niedostrzegalnie skineli glowami.
Wojna odwrocil sie w siodle do zony.
— W tej chwili, moja droga, orientuje sie doskonale. Czy zechcialabys zsiasc, jesli wolno prosic?
— Przypomnij sobie, co sie stalo, kiedy… — zaczela pani Wojnowa.
— Natychmiast, moja droga — przerwal jej Wojna i tym razem jego glos, choc wciaz spokojny i uprzejmy, niosl echa stali i spizu.
— Ale… Och! — Pani Wojnowa zmieszala sie nagle. — Tak wlasnie zwykle mowiles, kiedy…
Urwala, na chwile zarumienila sie radosnie i zsunela z siodla.
Wojna skinal Smierci.
Smierc przytaknal. Unoszac sie ponad nim, Aniol Zelaznej Ksiegi z brzekiem przerzucal kartki tam i z powrotem, szukajac wlasciwego fragmentu.