nigdy nieprzeznaczonych do brukowania, ale uzywanych w tym celu mimo wszystko; mialy swoje specyficzne wzorce zuzycia, byly tez kamyki i zwir, i rozne sposoby napraw, poza tym trzynascie rodzajow klap do piwnic i dwadziescia rodzajow pokryw sciekowych…

Podskoczyl lekko, jakby sprawdzal twardosc podloza.

— Wiazow — stwierdzil. Podskoczyl znowu. — Skrzyzowanie z Migotliwa. Tak.

Wrocil.

Niedlugi spacer doprowadzil go do Kopalni Melasy, a kiedy skrecil w strone posterunku, jego uwage zwrocila plama koloru.

Niedaleko, ponad ogrodowym murem… W miescie roslo wiele krzewow bzu. To roslina odporna i trudna do usuniecia. Paczki kwiatow nabrzmialy juz wyraznie.

Stal i patrzyl jak na dawne pole bitwy.

podnosza swe raczki, swe raczki, swe raczki…

Jak to bylo? Mysl o ciagach kolejnych wydarzen. Nie zakladaj, ze wiesz, co sie wydarzy, bo wcale nie musi. Badz soba.

A poniewaz byl soba, dokonal kilku drobnych zakupow w malych sklepikach wsrod ciasnych zaulkow. I poszedl do pracy.

Komenda Strazy Nocnej przy ulicy Kopalni Melasy kolo poludnia byla wlasciwie pusta, ale Vimes wiedzial, ze znajdzie tam przynajmniej Ryjka. Byl Uporczywym Bywalcem, tak jak Nobby i Colon, Marchewa, a jesli sie zastanowic, to rowniez Vimes. Bycie na sluzbie to dla nich regularny stan istnienia. Krecili sie wokol posterunku, nawet gdy mieli wolne, poniewaz tam dzialo sie ich zycie. Bycie glina to nie jest cos, co zostawia sie na wieszaku po powrocie do domu.

Ale obiecuje, ze teraz bede madrzejszy, myslal Vimes. Kiedy wroce, wszystko sie zmieni.

Okrazyl budynek i wszedl do srodka drzwiami od stajni. Nie byly nawet zamkniete. Zarobiliscie tu gruba kreche, chlopcy.

Woz z zelazna krata stal pusty na bruku.

Za nim bylo to, co teraz nazywali stajnia. W rzeczywistosci stajnia zajmowala tylko najnizszy poziom czegos, co byloby czescia historii ankhmorporskiego przemyslu, gdyby ktos kiedys tak o tym pomyslal. Ludzie jednak mysleli o tym jak czyms zbyt ciezkim, by to wywiezc. Kiedys bylo fragmentem maszyny wyciagowej kopalni melasy, opuszczonej juz wiele lat temu. Wciaz pozostala jedna z oryginalnych kadzi wydobywczych, przyklejona do podlogi ostatnim ladunkiem gestej, lepkiej, nierafinowanej melasy, ktora — gdy juz zastygla — stawala sie twardsza od cementu i wodoodporna jak smola. Vimes pamietal, jak dzieckiem bedac, zebral u gornikow o odpryski melasy; jedna jej brylka, saczaca slodycz prehistorycznej trzciny cukrowej, mogla przez tydzien utrzymac chlopcu radosnie zamkniete usta[6].

W stajni, pod uszczelnianym melasa dachem, kon zul troche marnego siana. Vimes wiedzial, ze to kon, gdyz mial wszystkie niezbedne elementy: cztery kopyta, ogon, leb z grzywa, jasnobrazowa siersc. Z innego punktu widzenia bylo to pol tony kosci utrzymywanych razem konskim wlosiem.

Vimes poklepal zwierze delikatnie, gdyz jako czlowiek o naturze pieszego, nigdy nie czul sie dobrze w towarzystwie koni. Odczepil z gwozdzia brudny notatnik i przerzucil stronice. Znow sie rozejrzal po podworzu. I rozejrzal sie raz jeszcze. Tilden nigdy tego nie robil. Vimes popatrzyl na chlewik w rogu, gdzie Stuk trzymal swoja swinie, potem na wybieg dla kur, na golebnik i krzywo zbite klatki krolikow. Dokonal kilku obliczen.

Stary posterunek strazy!! Wszystko stalo na miejscu, jak w dniu, gdy przyszedl tu po raz pierwszy. Kiedys byly to dwa osobne budynki, z ktorych jeden miescil biura kopalni melasy. Wszystko w miescie kiedys bylo czyms innym. W rezultacie powstal prawdziwy labirynt zablokowanych drzwi, starych okien i ciasnych pokoikow.

Vimes chodzil dookola jak gosc w muzeum. Tutaj wisial na kiju stary helm do cwiczen strzeleckich! A tu stal fotel z polamanymi sprezynami, na ktorym sierzant Stuk siadywal w sloneczne popoludnia!

Wewnatrz unosil sie zapach: wosk do podlog, stary pot, pasta do polerowania zbroi, nieprane ubrania, atrament, nuta smazonej ryby oraz wszechobecny tutaj sladowy aromat melasy.

Straz Nocna. Wrocil.

Kiedy pierwsi funkcjonariusze Strazy Nocnej przybyli na posterunek, zobaczyli czlowieka calkiem rozluznionego, ktory siedzial oparty na krzesle i z nogami na biurku. Czlowiek ow mial dystynkcje sierzanta i budzil skojarzenie z niezatrzasnieta pulapka. W dodatku w ogole nie zwracal uwagi na przybylych, a zwlaszcza na pewnego chudego mlodszego funkcjonariusza, tak nowego, ze probowal nadac troche polysku swojemu polpancerzowi.

Rozeszli sie do swoich biurek, rozmawiajac przyciszonymi glosami.

Vimes znal ich dobrze. Znalezli sie w Strazy Nocnej, poniewaz byli zbyt niechlujni, brzydcy, niekompetentni, niezgrabni albo tepi, by trafic do Dziennej. Byli uczciwi, w szczegolnym policyjnym sensie tego slowa. To znaczy, ze nie kradli rzeczy zbyt ciezkich, by je uniesc. A mieli morale wilgotnego piernika.

Wczoraj zastanawial sie, czy nie wyglosic na powitanie jakiejs zachecajacej przemowy, ale zrezygnowal. Byli moze i fatalnymi, ale jednak glinami, a gliny nie reaguja dobrze na podejscie typu Szczesliwej Rodziny: „Czesc, chlopcy, mowcie mi Chris, moje drzwi zawsze stoja otworem, na pewno bedzie sie nam dobrze pracowac, zaprzyjaznimy sie i bedziemy jak jedna wielka szczesliwa rodzina”. Zbyt wiele widzieli rodzin, by uwierzyc w te brednie.

Ktos odchrzaknal z wyrazna niechecia. Vimes uniosl glowe i spojrzal w twarz sierzanta „Stukacza” Stuka. Przez ulamek sekundy musial powstrzymywac odruch salutowania, ale zaraz przypomnial sobie, jaki byl Stuk.

— Tak? — zapytal.

— Pan siedzi przy moim biurku, sierzancie.

Vimes westchnal i wskazal mala korone na rekawie.

— Widzicie to, sierzancie? Jest to, jak kiedys mowiono, oznaka wladzy.

Male, szczurze oczka Stuka zogniskowaly sie na koronie. Potem przesunely sie ku twarzy Vimesa i otworzyly szeroko, zaszokowane.

— Niech to szlag — szepnal Stuk.

— Raczej: „Niech to szlag, sir” — poprawil go Vimes. — Ale wystarczy „sierzancie”. W wiekszosci przypadkow. A to wasza ekipa, tak? Na bogow… No dobrze, zaczniemy.

Zdjal nogi z biurka i wstal.

— Przegladalem rachunki za karme dla Marilyn — oznajmil. — Ciekawa lektura, chlopcy. Wedlug moich przyblizonych wyliczen kon, ktory tak duzo zjada, powinien byc mniej wiecej kulisty. Tymczasem jest tak chudy, ze gdybym mial dwie paleczki i jakies nuty, moglbym wam na nim zagrac.

Odlozyl papiery.

— Niech wam sie nie wydaje, ze nie wiem, gdzie trafia pasza. I domyslam sie, kto trzyma tu kury, kroliki i golebie. I swinie — dodal. — A kapitan na pewno wierzy, ze tucza sie resztkami.

— Tak, ale… — zaczal ktos.

Vimes uderzyl dlonia o blat.

— Wy tutaj glodzicie nawet konia! — rzekl. — Od tej chwili koniec z tym! I z wieloma innymi rzeczami. Wiem, jak to dziala, jasne? Darmowe piwo i paczek to element bycia glina. Kto wie, moze jest w tym miescie pare garkuchni tak szczesliwych, kiedy widza gliniarza, ze dobrowolnie daja mu darmowe zarcie. Ale podkradanie paszy Marilyn ma sie skonczyc natychmiast! I jeszcze cos. Stoi tutaj, ze wiezniarka miala wczoraj osmiu pasazerow. O dwoch wiem, bo jednym z nich musialem byc ja, a drugiego spotkalem w celi. Ale dzis rano areszt jest pusty. Gdzie sie podzialo szesciu? Sierzancie Stuk? Sierzant nerwowo oblizal wargi.

— Odstawilem ich na Kablowa na przesluchanie, oczywiscie — wyjasnil. — Zgodnie z instrukcja.

— Dostaliscie pokwitowanie?

— Co?

— Wasi ludzie zlapali szesc osob, ktore za dlugo przebywaly na ulicach, i przekazali ich Niewymownym — powiedzial Vimes ze spokojem, ktory zwiastuje burze. — Czy tamci podpisali, ze przejmuja wiezniow? Czy znacie chociaz ich nazwiska?

— Mamy rozkaz tylko ich przekazac. — Stuk probowal stawiac opor. — Przekazac i zostawic.

Vimes zapamietal to sobie na przyszlosc.

— No coz… Ja tam nie trafilem, gdyz nastapilo miedzy nami drobne… nieporozumienie — powiedzial. — Jak widzicie, bylo to wieksze nieporozumienie, niz wam sie wydawalo, Stuk, poniewaz nie siedze teraz w Tantach i nie

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату