licze karaluchow. Nic z tego. — Zblizyl sie o kilka krokow. — Stoje teraz przed wami, Stuk. Czy to wlasnie robie?
— Tak jest, sierzancie — odparl Stuk, pobladly ze strachu i wscieklosci.
— Tak jest, sierzancie — powtorzyl Vimes. — Ale w areszcie siedzial ze mna inny czlowiek i teraz tez go nie ma. Chce tylko wiedziec, ile i komu? Nie chce zadnych anielsko niewinnych spojrzen. Nie chce zadnych „Nie wiem, o czym pan mowi, sir”. Ile? I komu?
Na obliczach przed nim osiadl oblok zaczerwienionej, niechetnej solidarnosci. Ale nikt nie musial nic mowic. Vimes pamietal. Kapral Quirke zawsze mial dodatkowe dochody z lapowek, przypominal troche Nobby’ego Nobbsa, ale bez jego sympatycznej niekompetencji. Byl jak skuteczny Nobby Nobbs, a do tego mozna jeszcze dorzucic dreczenie slabszych, lizusostwo i radosc z drobnych swinstw.
Vimes przesunal wzrokiem na Quirke’a.
— Wiem, ze byliscie noca na wozie, kapralu — stwierdzil. — Wy i mlodszy funkcjonariusz, ehm… Vimes. Tak mam tu zapisane.
—
—
—
—
—
—
—
— Mysle, ze to bylo piec dolarow, kapralu — oswiadczyl Vimes.
Zauwazyl, ze gadzie oczka kaprala zerkaja w strone mlodszego funkcjonariusza.
— Nie. Ten gosc w areszcie wygadal — sklamal Vimes. — Powiedzial, ze bylem idiota, ze sie nie wykupilem. Czyli, panie Quirke, jest tak. W Strazy Dziennej placza o dobrych ludzi, ale jesli nie stanie pan za blisko swiatla, jakos pan przejdzie. I niech pan do nich biegnie, ale juz!
— Wszyscy to robia! — wybuchl Quirke. — To tylko takie premie!
— Wszyscy? — zapytal Vimes. — Ktos jeszcze bierze tu lapowki?
Przesuwal wzrokiem od twarzy do twarzy, co sprawialo, ze wieksza czesc grupy natychmiast zaczela grac role Zespolu Synchronicznej Obserwacji Podlogi i Sufitu. Tylko trzech ludzi patrzylo mu w oczy. Byl wsrod nich mlodszy kapral Colon, ktory zapewne troche powoli kojarzyl. Byl pewien mlodszy funkcjonariusz, ktorego oblicze stalo sie maska grozy. I byl ciemnowlosy funkcjonariusz o okraglej twarzy, ktory wydawal sie troche zamyslony, jakby probowal sobie cos przypomniec, ale mimo to spogladal pewnym, spokojnym wzrokiem prawdziwego klamcy.
— Najwyrazniej nie — ocenil Vimes.
Quirke podniosl reke i drzacym palcem wskazal mlodego Sama Vimesa.
— On tez wzial! Podzielilismy sie! — zawolal. — Niech pan go zapyta!
Vimes wyczul, jak szok wstrzasnal calym oddzialem. Quirke wlasnie popelnil samobojstwo. Owszem, mozna wspolnie stawiac sie oficerom, ale kiedy sprawa sie sypie, nie wolno Pakowac Kogos w Bagno. Smieja sie z samej mysli o honorze straznika, a jednak, w jakims pokretnym i ponurym sensie, on istnieje. Nie Pakuje sie Swoich Kumpli w Bagno. A juz zwlaszcza nie robi sie tego zielonemu nowicjuszowi, ktory nie ma o niczym pojecia.
Vimes po raz pierwszy zwrocil sie do mlodego czlowieka, ktorego dotad unikal.
Bogowie, czy naprawde bylem kiedys taki chudy? — myslal. Czy mialem taka wystajaca grdyke? Czy rzeczywiscie probowalem polerowac rdze?
Oczy mlodego czlowieka skryly sie niemal pod czaszka, ukazujac jedynie bialka.
— Mlodszy funkcjonariusz Vimes? — zapytal cicho.
— Tajest, sir — wychrypial Sam.
— Spocznijcie, funkcjonariuszu. Czy rzeczywiscie wzieliscie czesc lapowki?
— Tajest, sir. Dolara, sir!
— Nakloniony przez kaprala Quirke’a?
— Ee… sir?
— Czy wam to zaproponowal? — przetlumaczyl Vimes.
Obserwowal wlasna agonie. Nie Pakuje sie Kogos w Bagno.
— No dobrze — powiedzial w koncu. — Porozmawiamy pozniej. Jeszcze tu jestes, Quirke? Jesli chcesz sie poskarzyc kapitanowi, prosze bardzo. Ale jesli w ciagu dziesieciu minut nie usuniesz z szafki swoich rzeczy, niech mnie demony, obciaze cie czynszem!
Quirke rozejrzal sie, szukajac niemoralnego wsparcia, ale nie znalazl. Posunal sie za daleko. Straz umiala rozpoznac burze bagienna, ktora zawisla nad glowami, i nie miala ochoty narazac sie dla kogos takiego jak Quirke.
— Tak zrobie — zagrozil. — Poskarze sie kapitanowi. Zobaczycie! Zobaczycie! Mam za soba cztery lata dobrej sluzby, mam…
— Nie, to byly cztery lata unikania wykrycia — odparl Vimes. — Wynos sie.
Kiedy kroki Quirke’a ucichly, Vimes zwrocil sie do pozostalych.
— Dobry wieczor, chlopcy, nazywam sie John Keel — powiedzial. — I do demona, lepiej, zebysmy sie dogadali. A teraz wypucowac sie, inspekcja kapitana za dwie minuty, rozejsc sie. Sierzancie Stuk, jedno slowo, jesli mozna.
Ludzie rozbiegli sie szybko. Stuk podszedl blizej, probujac nie calkiem skutecznie ukryc zdenerwowanie. W koncu jego bezposrednim przelozonym okazal sie czlowiek, ktorego poprzedniej nocy kopnal w worek. I zdazyl juz troche pomyslec.
— Chcialem tylko wyjasnic, sir, w sprawie zeszlej nocy… — zaczal.
— Zeszla noc jest nieistotna.
— Nie?
— Czy zarekomendujecie Freda Colona na kaprala? Bede wdzieczny za wasza opinie.
— Naprawde?
— Oczywiscie. Sprawia wrazenie solidnego.
— Sprawia? To znaczy tak, jest solidny. Bardzo dokladny. — Ulga unosila sie nad Stukiem niczym para. — Nie dziala pochopnie. Chce wstapic do ktoregos z regimentow.
— W takim razie wyprobujemy go, poki jeszcze jest z nami. A to znaczy, ze potrzebny bedzie nowy mlodszy kapral. Kim byl ten mlodziak obok Colona?
— Coates, sir. Ned Coates. Bystry chlopak, czasami mu sie wydaje, ze jest najmadrzejszy, ale przeciez wszyscy tacy bylismy, prawda?
Vimes skinal glowa. Wyraz jego twarzy absolutnie nie zdradzal faktu, ze jego zdaniem istnieja stworzenia czepiajace sie dolnych galezi, ktore sa madrzejsze od sierzanta Stuka.
— W takim razie dobrze mu zrobi, jesli posmakuje odpowiedzialnosci — uznal.
Stuk przytaknal, gdyz w tej chwili zgodzilby sie na absolutnie wszystko. A mowa jego ciala glosila wyraznie: jestesmy przeciez sierzantami, nie? Rozmawiamy o sierzanckich sprawach, jak to sierzanci. Nie przejmujemy sie tym, ze ktos oberwal kopniaka w worek, nie? To nie my, bo my jestesmy sierzantami.
Szeroko otworzyl oczy i zasalutowal, kiedy do pokoju wszedl Tilden. Straznicy takze zaczeli salutowac, choc bez entuzjazmu. Kapitan odpowiedzial sztywno i zerknal nerwowo na Vimesa.
— Ach, to wy, sierzancie — powiedzial. — Instalujecie sie?
— Tak jest, sir. Zadnych problemow.
— Bardzo dobrze. Tak trzymac.
Gdy kapitan zniknal na skrzypiacych schodach, Vimes ponownie zwrocil sie do Stuka.
— Sierzancie, nie przekazujemy aresztowanych bez pokwitowania, zrozumiano? Nigdy! Co sie z nimi dzieje