zawsze biegal za mezczyznami, zawsze chcial byc jednym z nich, zawsze probowal pomagac… Jak latwo mozna przeoczyc kogos tak malego… Snieg wciaz padal gesto. Te przerazajaco niewlasciwe platki osiadaly ojcu na ramionach. Takie drobiazgi sie zapamietuje, kiedy ze swiata odrywa sie dno i czlowiek spada…
To bylo nie tylko niesprawiedliwe, ale… okrutne.
Pamietaj, jaki nosisz kapelusz! Pamietaj, co masz do zrobienia! Rownowaga. Rownowaga jest najwazniejsza. Utrzymuj rownowage w samym srodku, utrzymuj rownowage…
Tiffany wyciagnela do ognia zgrabiale dlonie, by wciagnac w nie cieplo.
— Pamietajcie, nie pozwolcie, zeby zgasl ogien — przypomniala.
— Kazalem ludziom przyniesc tu cale drewno — zapewnil ja ojciec. — Kazalem tez przyniesc caly wegiel z kuzni. Nie zgasnie z braku paliwa, to ci obiecuje.
Plomienie tanczyly i wyginaly sie ku dloniom Tiffany. Sztuczka polegala na tym, cala sztuczka, tak, polegala na tym, zeby zmagazynowac ten zar gdzies blisko, czerpac go soba i… utrzymywac w rownowadze. Zapomniec o wszystkim innym!
— Pojde z… — zaczal jej ojciec.
— Nie! Pilnuj ognia! — zawolala Tiffany za glosno, pobudzona strachem. — Rob, co mowie!
Nie jestem dzisiaj twoja corka, wrzeszczal jej umysl. Jestem wasza czarownica i uratuje was!
Odwrocila sie, zanim zdazyl zobaczyc jej twarz, i pobiegla przez platki, po odkopanej sciezce prowadzacej do dolnych wybiegow. Snieg byl tu wydeptany w nierowny, pelen garbow trakt, sliski od swiezego puchu. Wyczerpani mezczyzni z lopatami wciskali sie w sniezne sciany po obu stronach, zeby tylko nie stawac jej na drodze.
Dotarla do szerszego obszaru, gdzie inni pasterze rozkopywali sniezny mur. Sypal sie grudami dookola.
— Stac! Cofnac sie! — krzyknela. Jej umysl szlochal. Mezczyzni posluchali natychmiast. Usta, wydajace ten rozkaz, mialy nad soba spiczasty kapelusz, a z tym sie nie dyskutuje.
Pamietaj goraco, goraco, pamietaj goraco i rownowage, utrzymuj rownowage…
To bylo czarownictwo obdarte ze wszystkiego. Zadnych zabawek, zadnych rozdzek, zadnego boffo, zadnej glowologii, zadnych sztuczek. Liczylo sie tylko, czy czlowiek jest naprawde dobry.
Ale czasami trzeba oszukac sama siebie. Nie byla Letnia Pania i nie byla babcia Weatherwax. Musiala sobie pomagac na wszelkie mozliwe sposoby.
Wyciagnela z kieszeni malego srebrnego konia. Byl brudny i poplamiony; zamierzala go oczyscic, ale nie miala czasu, nie miala czasu…
Jak rycerz wkladajacy helm, Tiffany wsunela sobie na szyje srebrny lancuszek.
Powinna wiecej cwiczyc. Powinna sluchac ludzi. Powinna sluchac samej siebie.
Nabrala tchu i rozlozyla rece na boki, otwartymi dlonmi w gore. Na prawej lsnila biala blizna.
— Grom po mojej prawej — powiedziala. — Blyskawica po mojej lewej. Ogien za mna. Mroz przede mna.
Ruszyla naprzod, az znalazla sie o kilka cali od snieznej sciany. Czula, jak chlod sniegu wysysa z niej cieplo. A zatem niech sie stanie.
Kilka razy odetchnela gleboko. Taki jest moj wybor…
— Mroz w ogien — szepnela.
Na podworzu plomienie zbielaly i zahuczaly jak w kowalskim palenisku.
Sniezna sciana zasyczala, a potem eksplodowala para; grudy sniegu wylecialy w powietrze. Tiffany wolno ruszyla naprzod. Snieg cofal sie przed jej rekami jak rosa o wschodzie slonca. Topnial w jej zarze, odslaniajac tunel w glebokiej zaspie, uciekal, wil sie wokol oblokami zimnej mgly.
Tak! Usmiechnela sie desperacko. Jesli stanac w samym srodku, jesli osiagnac wlasciwy stan umyslu, mozna utrzymac rownowage. W samym srodku hustawki jest miejsce, ktore sie nie porusza…
Buty chlupaly w cieplej wodzie. Pod sniegiem byla swieza zielona trawa — bo sniezyca nadeszla o tak poznej porze roku. Tiffany szla dalej w strone, gdzie snieg zasypal zagrody owiec.
Jej ojciec patrzyl w ogien, ktory plonal bialym zarem, jak w palenisku, i pochlanial drewno niczym rozdmuchiwany huraganem. Paliwo blyskawicznie zmienialo sie w popiol…
Wokol butow Tiffany plynela woda.
Tak! Ale nie mysl o tym. Utrzymuj rownowage! Wiecej ciepla! Mroz w ogien!
Rozleglo sie meczenie.
Owce moga zyc pod sniegiem, w kazdym razie przez jakis czas. Ale — jak mawiala babcia Obolala — kiedy bogowie stwarzali owce, ich mozgi musieli zostawic w innym plaszczu. W panice — a owce zawsze sa o krok od paniki — stratuja wlasne mlode.
Pojawily sie wreszcie owce i jagnieta, parujace, oszolomione… Snieg topnial dookola nich, jakby byly pozostalymi po nim rzezbami.
Tiffany szla dalej, patrzac prosto przed siebie, ledwie swiadoma krzykow za plecami. Mezczyzni, ktorzy postepowali za nia, uwalniali jagnieta, unosili owce…
Jej ojciec krzyczal na pozostalych. Paru ludzi rabalo woz i rzucalo drewno w biale, gorace plomienie. Inni ciagneli z domu meble. Kola, stoly, bele siana, krzesla — ogien chwytal wszystko, polykal i ryczal o wiecej. A wiecej juz nie bylo.
Nie ma czerwonego plaszczyka. Nie ma czerwonego plaszczyka. Rownowaga, rownowaga. Tiffany brnela dalej, a wokol przelewala sie woda i owce. Strop tunelu runal w chlupiace, sliskie bloto — nie zwracala na to uwagi. Nowe platki sniegu splywaly przez otwor i wrzaly w powietrzu nad jej glowa. Na to rowniez nie zwracala uwagi. I potem, z przodu… blysk czerwieni.
Mroz w ogien! Snieg sie cofnal — i on tam byl. Podniosla go, przytulila, przeslala nieco ciepla, poczula, jak sie porusza…
— To bylo co najmniej czterdziesci funtow — szepnela. — Co najmniej czterdziesci funtow.
Wentworth zakaszlal i otworzyl oczy.
Ze lzami splywajacymi jak topniejacy snieg, Tiffany podbiegla do pasterza i wcisnela mu chlopczyka na rece.
— Zanies go do matki! Natychmiast!
Pasterz chwycil chlopca i odbiegl, przerazony jej gwaltownoscia. Dzisiaj byla ich czarownica!
Tiffany sie odwrocila. Jeszcze zostaly owce do ratowania.
Plaszcz jej ojca wyladowal w zachlannych plomieniach, rozjarzyl sie na chwile i rozpadl w szary popiol. Inni mezczyzni byli gotowi: gdy probowal skoczyc za plaszczem, chwycili go i odciagneli, choc wyrywal sie i krzyczal.
Krzemienne plytki bruku topily sie jak maslo. Skwierczaly przez chwile, a potem zastygly.
Ogien zgasl.
Tiffany Obolala uniosla glowe i spojrzala w oczy zimistrza.
A z dachu wozowni odezwal sie glos Ciut Groznego Szpica.
— Ech, lojzicku.
Ale to sie jeszcze nie zdarzylo. Moze wcale sie nie wydarzyc. Przyszlosc zawsze jest troche chwiejna. Dowolny drobiazg, jak upadek platka sniegu albo upuszczenie niewlasciwego rodzaju lyzki, moze pchnac przyszlosc na calkiem inna sciezke. Albo nie.
A wszystko to zaczelo sie zeszlej jesieni, w dniu majacym w sobie kota.
Rozdzial drugi
Panna Spisek
Oto Tiffany Obolala lecaca na miotle przez odlegly o setki mil gorski las. Leci tuz nad ziemia; to bardzo stara miotla, ma dwie dodatkowe male miotelki umocowane z tylu, jak kolka przy dzieciecym rowerku, by chronic przed