wywrotkami. Nalezy do bardzo starej czarownicy, panny Spisek. Panna Spisek radzi sobie z lataniem jeszcze gorzej od Tiffany i ma sto trzynascie lat.
Tiffany jest o ponad sto lat mlodsza, wyzsza niz byla jeszcze miesiac temu i nie tak pewna czegokolwiek jak rok temu.
Uczy sie, by zostac czarownica. Czarownice zwykle ubieraja sie na czarno, ale o ile potrafi to stwierdzic, jedynym powodem dla ubierania sie na czarno jest ten, ze zawsze ubieraly sie na czarno. Nie uznaje tego za wystarczajacy argument, wiec chetnie nosi zielen lub blekit. Nie smieje sie z pogarda na widok strojnosci, gdyz nigdy jeszcze zadnej nie widziala.
Nie mozna jednak uciec od spiczastego kapelusza. W spiczastym kapeluszu nie ma nic magicznego procz tego, ze informuje, iz kobieta pod nim jest czarownica. Ludzie zwracaja uwage na spiczasty kapelusz.
Jednakze trudno byc czarownica w wiosce, gdzie czlowiek dorastal. Trudno byc czarownica w wiosce, gdzie ludzie znaja czlowieka jako corke Joego Obolalego i widzieli, jak ojciec biegal w samej koszuli, kiedy mial dwa lata.
Wyjazd pomogl. Wiekszosc znanych Tiffany osob nie oddalala sie o wiecej niz dziesiec mil od miejsca, gdzie przyszly na swiat, wiec jesli ktos wyjezdzal do tajemniczych obcych stron, sam stawal sie troche tajemniczy. Wracal troche inny. A czarownica powinna byc inna.
Czarownictwo okazalo sie glownie ciezka praca, wlasciwie bez magii w stylu „zap! Dzyn-dzyn-dzyn!”. Nie istniala zadna szkola i nic wlasciwie nie przypominalo lekcji. Ale proba samodzielnego opanowania czarownictwa nie nalezala do rozsadnych pomyslow, zwlaszcza dla kogos, kto mial naturalny talent. Jesli cos pomylil, mogl w ciagu tygodnia przejsc od normalnosci do chichotu…
Kiedy sie dobrze zastanowic, wszystko sie sprowadzalo do chichotu. Chociaz nikt nigdy o nim nie mowil. Czarownice wyglaszaly tezy w rodzaju „Nigdy nie jestes za stara, za chuda ani za pomarszczona”, ale o chichocie nie wspominaly. Za to uwazaly na niego przez caly czas.
Popadniecie w chichot bylo az nazbyt latwe. Wiekszosc czarownic zyla samotnie (z opcjonalnym kotem) i czesto calymi tygodniami nie widzialy innego czlowieka. Ludzie w czasach, kiedy nienawidzili czarownic, czesto oskarzali je, ze rozmawiaja z kotami. Oczywiscie, ze rozmawialy z kotami. Po trzech tygodniach bez inteligentnej konwersacji, ktora nie dotyczylaby krow, czlowiek rozmawialby nawet ze sciana… A to byl pierwszy objaw chichotu.
„Chichot” dla czarownicy to cos wiecej niz zwykly nieprzyjemny smiech. Oznaczal, ze jej umysl zerwal sie z kotwicy. Oznaczal, ze traci panowanie. Oznaczal, ze samotnosc, ciezka praca, odpowiedzialnosc i problemy innych doprowadzaja ja do szalenstwa, krok po kroku, kazdy z nich tak maly, ze ledwie zauwazalny, az w koncu uznawala za calkiem normalne, ze nie warto sie myc i mozna nosic na glowie kociolek. Oznaczal przekonanie, ze z faktu, iz wie sie wiecej niz ktokolwiek inny we wsi, wynika, ze jest sie od nich lepszym. Oznaczal uznanie dobra i zla za zjawiska podlegajace negocjacji. W rezultacie oznaczal „przejscie w mrok”. To byla zla droga. A na jej koncu czekaly zatrute wrzeciona i chatki z piernika.
Od takich sytuacji chronila tradycja skladania wizyt. Czarownice ciagle odwiedzaly inne czarownice, czasami pokonujac znaczne odleglosci, by napic sie herbaty i zjesc ciasteczko. W czesci chodzilo o plotki, naturalnie, gdyz czarownice kochaly plotki, zwlaszcza gdy byly o wiele ciekawsze od prawdy. Ale przede wszystkim chodzilo o to, by na siebie wzajemnie uwazac.
Dzisiaj Tiffany skladala wizyte babci Weatherwax, ktora w opinii wiekszosci czarownic (nie wylaczajac samej babci) byla najpotezniejsza czarownica w gorach. Oczywiscie wszystko odbywalo sie niezwykle uprzejmie. Nikt nie pytal: „Nie dostajesz przypadkiem bzika?”, nikt nie zapewnial: „Alez skad, umysl mam ostry jak lyzka”. Nie musialy. Wiedzialy, o co chodzi, wiec rozmawialy o innych sprawach. Jednakze z babcia Weatherwax, kiedy nie byla w nastroju, bylo to niezmiernie trudne.
Siedziala milczaca w swym fotelu na biegunach. Niektorzy sa dobrzy w konwersacjach, ale babcia Weatherwax byla dobra w milczeniu. Potrafila siedziec tak cicho i spokojnie, ze az zanikala. Czlowiek zapominal, ze tu jest. Pokoj stawal sie pusty.
To ludzi niepokoilo. Prawdopodobnie taki byl cel. Ale Tiffany takze nauczyla sie milczenia — od babci Obolalej, swojej prawdziwej babci. A teraz dowiadywala sie, ze jesli ktos zachowuje absolutny spokoj, staje sie prawie niewidoczny.
Babcia Weatherwax byla w tym ekspertem.
Tiffany nazywala to zakleciem „nie ma mnie tutaj”, jesli to bylo zaklecie. Rozumowala tak: kazdy ma w sobie cos, co mowi swiatu, ze jest. Dlatego czesto daje sie wyczuc, ze ktos stoi za plecami, nawet jesli nie wydaje zadnego dzwieku. Odbiera sie wtedy sygnal „jestem tu”.
U niektorych ten sygnal byl bardzo mocny. Tacy ludzie zawsze pierwsi sa obslugiwani w sklepach. Sygnal „jestem-tu” babci Weatherwax odbijal sie od gor, jesli tego chciala; kiedy wchodzila do lasu, wilki i niedzwiedzie uciekaly druga strona.
Ale mogla go wylaczyc.
I teraz wlasnie to robila. Tiffany musiala sie koncentrowac, by ja zauwazyc. Wieksza czesc jej umyslu mowila, ze nie ma tu nikogo.
No dobrze, pomyslala; wystarczy juz tego.
Zakaszlala. I nagle babcia Weatherwax zawsze tu byla.
— Panna Spisek czuje sie dobrze — oznajmila Tiffany.
— Wspaniala kobieta — stwierdzila babcia.
— O tak. Chociaz ma swoje dziwne przyzwyczajenia.
— Coz, zadna z nas nie jest doskonala.
— Wyprobowuje nowe oczy.
— Dobrze.
— To para krukow.
— Moze tak bedzie lepiej — uznala babcia.
— Lepiej niz z myszami, ktore miala poprzednio.
— Tak sadze.
Trwalo to jeszcze chwile i Tiffany zaczela sie irytowac, ze sama musi wykonywac cala prace. Istnieje w koncu cos takiego jak zwykla uprzejmosc. Ale co tam… wiedziala, co nalezy zrobic.
— Pani Skorek napisala kolejna ksiazke — oswiadczyla.
— Slyszalam — odparla babcia Weatherwax.
Cienie w pokoju staly sie chyba odrobine ciemniejsze.
No coz, to tlumaczylo nadasanie. Sama mysl o pani Skorek budzila u babci Weatherwax irytacje. Zdaniem babci pani Skorek byla w calosci nieodpowiednia. Nie urodzila sie w okolicy, co samo w sobie bylo niemal zbrodnia. Pisala ksiazki, a babcia Weatherwax nie ufala ksiazkom. No i pani Skorek (co wymawialo sie Skou-riik, przynajmniej wedlug pani Skorek) wierzyla w blyszczace rozdzki i amulety, mistyczne runy i moc gwiazd, gdy tymczasem babcia Weatherwax wierzyla w filizanki herbaty, kruche ciasteczka, poranne mycie w zimnej wodzie… no i przede wszystkim w babcie Weatherwax.
Pani Skorek byla popularna zwlaszcza wsrod mlodszych czarownic, poniewaz jesli ktos uprawial czarownictwo w jej stylu, mogl nosic tyle bizuterii, ze ledwie chodzil. Babcia Weatherwax nigdzie nie byla zbyt popularna…
…dopoki nie byla potrzebna. Kiedy Smierc stal nad kolyska albo kiedy w lesie obsunela sie siekiera i krew wsiakala w mech, posylalo sie kogos do krzywej, samotnej chatki na polanie. Kiedy umierala wszelka nadzieja, wzywalo sie babcie Weatherwax, gdyz byla najlepsza.
I zawsze przychodzila. Zawsze. Ale popularna? Nie. Potrzebowac to nie to samo co lubic. Babcia Weatherwax byla na te okazje, kiedy sprawy wygladaly powaznie.
Tiffany jednak ja lubila na swoj sposob. I sadzila, ze babcia Weatherwax tez ja lubi. Pozwalala Tiffany nazywac sie babcia, choc wszystkie inne mlode czarownice musialy sie do niej zwracac „pani Weatherwax”. Czasami Tiffany miala wrazenie, ze jesli ktos zachowywal sie przyjaznie w stosunku do babci Weatherwax, ona sprawdzala, jak przyjazny pozostanie. U babci Weatherwax wszystko bylo proba.
— Ta nowa ksiazka nazywa sie „Pierwsze loty w czarownictwie” — mowila dalej, bacznie obserwujac stara czarownice.
Babcia Weatherwax sie usmiechnela. To znaczy kaciki jej ust uniosly sie do gory.
— Ha! — powiedziala. — Mowilam to juz i powiem jeszcze raz: Nie mozna sie z ksiazek nauczyc