czarownictwa. Letycja Skorek uwaza, ze mozna zostac czarownica metoda chodzenia na zakupy. — Rzucila Tiffany przenikliwe spojrzenie, jakby zastanawiala sie nad decyzja. — A zaloze sie, ze tego nie potrafi — dodala w koncu.
Siegnela po swoja herbate i objela palcami filizanke. Potem druga reka chwycila dlon Tiffany.
— Gotowa? — zapytala.
— Na co… — zaczela Tiffany i nagle poczula, ze dlon robi sie goraca. Cieplo plynelo w gore wzdluz ramienia i rozgrzewalo je az do kosci.
— Czujesz?
— Tak!
Cieplo odeszlo. A babcia Weatherwax, wciaz obserwujac twarz dziewczynki, przekrecila filizanke dnem do gory.
Herbata wypadla i stuknela o podloge. Zamarzla w lita bryle.
Tiffany miala juz dosc duzo lat, by nie spytac: ,Jak to zrobilas?”. Babcia Weatherwax nie odpowiadala na glupie pytania. Wlasciwie to nie odpowiadala na bardzo liczne pytania.
— Przemiescilas cieplo. Zabralas je z herbaty i przepuscilas przez siebie do mnie, tak?
— Tak, ale ono mnie nawet nie dotknelo — odparla tryumfalnie babcia. — Wszystko polega na rownowadze, rozumiesz? Rownowaga to sedno. Utrzymaj rownowage, a… — Urwala nagle. — Bujalas sie kiedys na hustawce? Jeden koniec sie wznosi, drugi opada. Ale ten kawalek w srodku, w samym srodku, zawsze zostaje na miejscu. Gornosc i dolnosc przeplywaja przez niego. Niewazne, jak wysoko czy nisko znajda sie konce, on zachowuje rownowage. — Prychnela. — Magia jest zwykle wlasnie przemieszczaniem roznych rzeczy.
— Moge sie tego nauczyc?
— Tak przypuszczam. To nietrudne, jesli juz osiagniesz wlasciwy stan umyslu.
— Mozesz mnie nauczyc?
— Wlasnie to zrobilam. Pokazalam ci.
— Nie, babciu. Pokazalas mi wlasnie, jak sie to robi, a nie… jak sie to robi.
— Nie moge ci tego powiedziec. Wiem, jak ja to robie. Jak ty to robisz, to inna kwestia. Musisz tylko osiagnac wlasciwy stan umyslu.
— A jak to zrobic?
— Skad moge wiedziec? To przeciez twoj umysl — rzucila niechetnie babcia. — Nastaw imbryk. Moja herbata calkiem wystygla.
W jej glosie zabrzmiala nuta zlosliwosci, ale taka juz byla babcia. Wyznawala poglad, ze jesli ktos potrafi sie uczyc, sam do wszystkiego dojdzie. Nie warto ludziom niczego ulatwiac. Zycie nie jest latwe, mawiala.
— I widze, ze dalej nosisz te blyskotke.
Babcia nie lubila blyskotek. To slowo oznaczalo cokolwiek metalowego, co nie mialo na celu przytrzymywania, spinania albo mocowania. Nalezalo do „zakupow”.
Tiffany dotknela malego srebrnego konia, ktorego nosila na szyi. Byl malutki i prosty, ale wiele dla niej znaczyl.
— Tak — potwierdzila spokojnie. — Dalej nosze.
— A co masz w koszyku? — zapytala nagle babcia, co bylo wyjatkowa niegrzecznoscia. Koszyk Tiffany stal na stole. W srodku byl prezent, naturalnie. Wszyscy wiedzieli, ze kiedy idzie sie z wizyta, nalezy zabrac jakis prezent, ale odwiedzana osoba powinna byc zaskoczona, kiedy go dostaje. Powinna mowic cos w rodzaju „Och, naprawde nie trzeba bylo”.
— Cos ci przynioslam — powiedziala Tiffany, wieszajac nad ogniem duzy czarny czajnik.
— Nie masz zadnego powodu, zeby przynosic mi prezenty. Jestem tego pewna — oswiadczyla babcia.
— No coz… — mruknela Tiffany i na tym poprzestala.
Uslyszala, jak babcia unosi pokrywke kosza. W srodku byl kociak.
— Jej matka byla Rozyczka, kotka wdowy Cable — wyjasnila Tiffany, by jakos wypelnic cisze.
— Nie trzeba bylo — burknela babcia Weatherwax.
— To zaden klopot. — Tiffany usmiechnela sie do ognia.
— Nie chce tu zadnych kotow.
— Bedzie lapac myszy. — Tiffany nadal sie nie odwracala.
— Nie mam tu myszy.
Nie maja co jesc, pomyslala Tiffany. A glosno powiedziala:
— Pani Skorek ma szesc czarnych kotow.
Biala kotka w koszyku pewnie patrzy na babcie Weatherwax z ta smutna, zaskoczona mina wszystkich kociat. Ty poddajesz mnie probom, ja ciebie poddaje probom, myslala dziewczyna.
— Nie mam pojecia, co z nia zrobic. Bedzie musiala spac w szopie dla koz, to jasne.
Wiekszosc czarownic trzymala kozy.
Kotka otarla sie o dlon babci i zamiauczala.
Kiedy Tiffany wychodzila jakis czas pozniej, babcia Weatherwax pozegnala sie z nia przy drzwiach i bardzo starannie zamknela kociaka na zewnatrz.
Tiffany przeszla przez polane do miejsca, gdzie uwiazala miotle panny Spisek.
Nie wsiadla na nia jednak. Jeszcze nie. Ukryla sie za ostrokrzewem i znieruchomiala tak, ze juz jej tam nie bylo, ze wszystko w niej mowilo: nie ma mnie tu.
Kazdy widzial obrazy w chmurach albo w plomieniach. I wystarczy to odwrocic. Trzeba wylaczyc te czesc siebie, ktora mowi, ze sie tu jest — i czlowiek sie rozplywa. Kazdemu, kto by patrzyl, bardzo trudno byloby cokolwiek zobaczyc. Twarz staje sie polaczeniem lisci i cieni, cialo fragmentem drzewa i krzewu. Umysl patrzacego wypelnia luki.
Wygladajac jak kawalek ostrokrzewu, Tiffany obserwowala drzwi. Wiatr wzmogl sie, cieply, ale dokuczliwy — zrywal z jaworu zolte i czerwone liscie i rozrzucal je na calej polanie. Kociak probowac tracac je lapka, kiedy siedzial tam i miauczal smetnie. Lada chwila babcia Weatherwax uzna, ze Tiffany juz sobie poszla, a wtedy otworzy drzwi i…
— Zapomnialas czegos? — odezwala sie babcia tuz przy jej uchu. Byla tym krzewem.
— Ehm… Kotek jest slodki i pomyslalam, ze… no wiesz… ze go polubisz — jakala sie Tiffany. I myslala: Wlasciwie mogla sie tu dostac, jesli biegla, ale dlaczego jej nie zauwazylam? Czy mozna biec i ukrywac sie jednoczesnie?
— Nie martw sie o mnie, dziewczyno. Wracaj do panny Spisek i przekaz jej moje najlepsze zyczenia. Juz. Ale… calkiem niezle ukrycie przed chwila pokazalas — dodala czarownica i jej glos zmiekl troche. — Wielu by cie nie zauwazylo. Slowo daje, prawie nie slyszalam, jak rosna ci wlosy.
Kiedy miotla zniknela wsrod drzew, a babcia Weatherwax upewnila sie na kilka znanych sobie sposobow, ze Tiffany naprawde odleciala, wrocila do chatki, staranie nie zwracajac uwagi na kociaka.
Po kilku minutach drzwi skrzypnely i uchylily sie odrobine. Moze to tylko przeciag… Kotka wsunela sie do wnetrza…
Wszystkie czarownice sa troche dziwaczne. Tiffany zdazyla sie do tego przyzwyczaic, wiec teraz dziwacznosc wydawala sie jej calkiem normalna. Taka na przyklad panna Plask, ktora miala dwa ciala, choc jedno z nich tylko urojone, albo pani Pullunder, ktora hodowala rodowodowe dzdzownice i kazdej nadawala imie… chociaz wlasciwie ona wcale nie byla dziwna, najwyzej troche nietypowa, a poza tym dzdzownice okazaly sie calkiem interesujace na swoj zasadniczo nieinteresujacy sposob. Byla tez matula Dismass cierpiaca na ataki zaklocen temporalnych, co moze dawac niezwykle efekty, jesli przytrafia sie czarownicy — jej usta nigdy nie poruszaly sie w zgodzie z wypowiadanymi slowami, a czasami jej kroki schodzily po schodach dziesiec minut przed nia.
Ale jesli chodzi o dziwactwa, to pannie Spisek nie tylko nalezal sie tort, ale tez paczka herbatnikow z czekolada na wierzchu i na dodatek swieczka.
Od czego zaczac, skoro wszystko bylo niesamowicie dziwaczne…
Panna Eumenidezja Spisek stracila wzrok, kiedy miala szescdziesiat lat. Dla wiekszosci byloby to nieszczescie, ale panna Spisek byla utalentowana w Pozyczaniu, pewnej szczegolnej umiejetnosci czarownic —