Az pewnego dnia przy odkurzaniu przewrocila czaszke zwana Enochi…
…i nagle dowiedziala sie o pannie Spisek wiecej, niz panna Spisek by chciala, zeby ktokolwiek o niej wiedzial.
Tego wieczoru, kiedy jadly gulasz (z czarna fasola), panna Spisek odezwala sie nagle.
— Wiatr sie wzmaga. Musimy niedlugo wyruszyc. W taka noc nie zaryzykuje miotly nad drzewami. Moga tu krazyc dziwne stworzenia.
— Wyruszyc? Idziemy gdzies? — zdziwila sie Tiffany. Nigdy nie wychodzily wieczorami. Wlasnie dlatego wieczory ciagnely sie, jakby trwaly setki lat.
— Rzeczywiscie idziemy. Dzis wieczorem beda tanczyc. — Kto?
— Kruki nic nie zobacza, a sowa wszystko pomiesza — ciagnela panna Spisek. — Musze uzyc twoich oczu.
— Kto bedzie tanczyl, panno Spisek? — nie ustepowala Tiffany. Lubila tance, ale tutaj nikt chyba nie tanczyl.
— To niedaleko, ale bedzie burza.
Czyli wiecej sie nie dowie; panna Spisek nie ma zamiaru niczego zdradzic. Ale brzmialo to interesujaco. Poza tym bardzo ksztalcace bedzie zobaczenie czegos, co panna Spisek uwaza za dziwne.
Oczywiscie oznaczalo to, ze panna Spisek zalozy swoj spiczasty kapelusz. Tiffany tego nie znosila. Musiala wtedy stac przed nia i wpatrywac sie, czujac w oczach delikatne mrowienie, kiedy stara czarownica wykorzystywala ja zamiast lustra.
Nim skonczyly kolacje, wiatr huczal juz wsrod drzew niczym wielkie mroczne zwierze. Wyrwal drzwi z reki Tiffany, kiedy je uchylila; dmuchnal po pokoju, az zadzwieczaly sznurki na krosnie.
— Jest pani pewna, panno Spisek? — zapytala, usilujac zatrzasnac drzwi.
— Nawet nie mow takich rzeczy! Nie waz sie mowic takich rzeczy. Taniec musi miec swiadka! Nigdy jeszcze nie opuscilam tanca! — Panna Spisek wydawala sie nerwowa i napieta. — Musimy isc! A ty musisz sie ubrac na czarno.
— Panno Spisek, przeciez pani wie, ze nie nosze czerni.
— Dzisiaj jest noc na czern. Wlozysz moj prawie najlepszy plaszcz.
Powiedziala to z czarownicza stanowczoscia, jakby sam pomysl, ze ktos moglby sie sprzeciwic, nie przyszedl jej do glowy. Miala sto trzynascie lat, a zatem wiele praktyki. Tiffany nie probowala sie klocic.
Przeciez nie o to chodzi, ze mam cos przeciwko czerni, myslala, wyciagajac prawie najlepszy plaszcz. Po prostu do mnie nie pasuje. Kiedy ludzie mowia, ze czarownice nosza sie na czarno, tak naprawde chodzi im o to, ze starsze panie nosza sie na czarno. Zreszta nie ubieram sie przeciez na rozowo ani nic…
Potem musiala owinac zegar panny Spisek strzepkami koca, tak ze „brzdek-brzdak” zmienilo sie w „brzdek-brzdak”. Pozostawienie zegara nie wchodzilo w gre. Panna Spisek zawsze nosila go ze soba.
Kiedy Tiffany sie szykowala, staruszka nakrecila zegar. Towarzyszyl temu straszliwy zgrzyt. Zawsze sama go nakrecala; czasami przerywala wyglaszanie wyroku i robila to przed tlumem przerazonych ludzi.
Deszcz jeszcze nie padal, ale kiedy ruszaly, w powietrzu pelno bylo galazek i spadajacych lisci. Panna Spisek usiadla na miotle bokiem i desperacko sciskala kij, Tiffany zas szla pieszo i holowala ja na kawalku sznura do bielizny.
Niebo wciaz jeszcze bylo czerwone, a wypukly ksiezyc stal wysoko. Wiatr pedzil przez jego tarcze strzepki chmur i las wypelnialy ruchome cienie. Galezie uderzaly o siebie; Tiffany uslyszala trzask i huk, kiedy gdzies w ciemnosci jedna z nich runela na ziemie.
— Idziemy do wiosek?! — krzyknela ponad szumem i halasem.
— Nie! Skrec na sciezke przez las! — zawolala panna Spisek. Aha, pomyslala Tiffany, pewnie bedzie to slynne „tanczenie bez zadnej bielizny”, o ktorym tyle slyszalam. Chociaz prawde mowiac, wcale nie tak wiele, bo kiedy tylko ktos o tym wspomni, ktos inny zaraz go ucisza, wiec wlasciwie prawie wcale o tym nie slyszalam, ale nie slyszalam w sposob bardzo znaczacy.
Bylo to cos, co zdaniem wielu osob robily czarownice, ale czarownice wcale tak nie uwazaly. Tiffany nie bardzo to wszystko rozumiala. Nawet gorace letnie noce nie byly przeciez az tak cieple, no i zawsze trzeba brac pod uwage jeze albo osty. Poza tym nie mozna sobie nawet wyobrazic kogos takiego jak babcia Weatherwax tanczacego bez… No, w kazdym razie nie mozna sobie tego wyobrazic, bo gdyby sie komus udalo, glowa by mu eksplodowala.
Skrecila w lesna drozke, wciaz ciagnac za soba unoszaca sie nad ziemia panne Spisek. Wiatr przycichl, jednak przyniosl zimne powietrze, a potem juz je zostawil. Tiffany byla wdzieczna za plaszcz, nawet czarny.
Szla przed siebie, skrecajac w kolejne sciezki, zgodnie z poleceniami panny Spisek. Az wreszcie zobaczyla ognisko plonace wsrod drzew w niewielkim zaglebieniu gruntu.
— Zatrzymaj sie tutaj i pomoz mi zejsc, dziewczyno — polecila stara czarownica. — A teraz sluchaj uwaznie. Sa reguly. Pierwsza: nic nie bedziesz mowic; druga: bedziesz patrzyla jedynie na tancerzy; trzecia: nie ruszysz sie, dopoki taniec nie dobiegnie konca. I nie bede powtarzac dwa razy!
— Tak, panno Spisek. Strasznie tu zimno.
— Bedzie jeszcze zimniej.
Skierowaly sie w strone slabego swiatla. Co komu po tancu, ktory mozna tylko ogladac? — zastanawiala sie Tiffany. Nie wydawalo sie to dobra zabawa.
— To nie ma byc zabawa — oswiadczyla panna Spisek.
Cienie przesuwaly sie przed ogniskiem, a Tiffany slyszala meskie glosy. Potem ktos wylal wode na plomienie.
Zasyczalo, a miedzy korony drzew uniosl sie oblok pary. Zdarzylo sie to w jednej chwili i bylo szokujace. Jedyna rzecz, ktora wydawala sie tutaj zywa, teraz umarla.
Zeschle liscie chrzescily jej pod stopami. Ksiezyc na niebie — z ktorego wiatr do czysta wymiotl chmury — rzucal na ziemie male srebrne plamki.
Minelo sporo czasu, nim Tiffany zrozumiala, ze na polance stoi szesciu mezczyzn. Musieli nosic czarne kostiumy — na tle ksiezycowego blasku wygladali jak czlekoksztaltne otwory w nicosc. Stali w dwoch trzyosobowych szeregach, twarzami do siebie. Zachowywali jednak bezruch tak absolutny, ze po chwili Tiffany zaczela sie zastanawiac, czy ich sobie nie wyobrazila.
I wtedy zadudnil beben: bum… bum… bum!
Trwalo to jakies pol minuty, potem beben umilkl. Ale w ciszy zimnego lasu rytm trwal w glowie Tiffany — i moze nie ona jedyna go slyszala, bo mezczyzni delikatnie kiwali glowami do taktu.
Zaczeli tanczyc.
Jedynym dzwiekiem byl odglos ich butow uderzajacych o ziemie, gdy ludzie — cienie zblizali sie do siebie i rozchodzili. Ale wtedy Tiffany — wciaz z bezglosnym bebnem rozbrzmiewajacym jej w glowie — uslyszala jeszcze cos. Jej stopa tupala o ziemie, sama z siebie.
Slyszala juz ten rytm, widziala mezczyzn tanczacych w ten sposob. Ale bylo to w sloncu, w jasnym blasku dnia. I mieli przyczepione do ubran male dzwoneczki.
— To taniec morris! — powiedziala nie calkiem pod nosem.
— Psst! — syknela panna Spisek.
— Ale to nie jest wlasciwy…
— Badz cicho!
Zaczerwieniona, rozgniewana w ciemnosci, Tiffany oderwala wzrok od tanczacych i demonstracyjnie rozejrzala sie po polanie. Tloczyly sie tu rowniez inne cienie, ludzkie, a przynajmniej podobne do ludzkich, jednak nie widziala ich wyraznie i moze to nawet lepiej.
Wciaz sie ochladzalo. Zeschle liscie pokryla biel szronu.
Rytm trwal. Ale Tiffany zdawalo sie, ze nie jest juz jedyny, ale ze przejmuje inne rytmy i echa z wnetrza jej glowy.
Panna Spisek mogla sobie syczec do woli. To byl taniec morris. Tylko ze w niewlasciwym czasie!
Tancerze morrisa przybywali do wioski zwykle w maju. Nikt nie byl pewien, kiedy sie pojawia, poniewaz musieli odwiedzic wiele wiosek w calej Kredzie, a kazda wioska miala swoja gospode, co spowalnialo ich wedrowke.
Nosili kije i biale kostiumy z dzwoneczkami, zeby nie mogli podkradac sie do ludzi. Nikt przeciez nie lubi byc